W piątek do kin wchodzi melodramat "Mała Moskwa" Waldemara Krzystka, nagrodzony Złotymi Lwami na festiwalu w Gdyni. Ze Swietłaną Chodczenkową, zdobywczynią nagrody za pierwszoplanową rolę kobiecą i – być może – przyszłą dziewczyną Bonda rozmawia Magdalena Rigamonti.


Całowała się Pani wcześniej aż z tyloma partnerami?
- W filmie całuję się tylko z jednym. I to Leszek Żurek mnie całuje, a nie ja jego.

Pytam o zdjęcia próbne...
- A o to. Rzeczywiście trochę ich było. Reżyser już wiedział, że to ja zagram główną rolę kobiecą, i nadal szukał odpowiedniego kandydata do roli męskiej. Ci, którzy przychodzili na casting, mieli mnie po prostu pocałować. Niektórzy byli trochę nadgorliwi i pod koniec zdjęć miałam rzeczywiście spuchnięte usta. Kiedy Leszek przyszedł na casting, to delikatnie pocałował mnie w oba policzki. Wtedy już wiedziałam, że będziemy grali razem.

Nie bała się Pani zagrać w filmie, o którym krytycy piszą, że jest antyrosyjski?
- Piszą głupoty. Ten film jest antyradziecki, a nie antyrosyjski. Pokazuje, jak ten straszny system wpływał na ludzi, jak ingerował w ich życie. Waldemar Krzystek nie ma uprzedzeń w stosunku do Rosjan. Tak jak ja i moi koledzy Rosjanie, którzy grali w tym filmie, nie mamy uprzedzeń do was. Poza tym "Mała Moskwa" jest przede wszystkim piękną opowieścią o wielkiej miłości. A historia jest dla niej tłem.

Znała Pani wcześniej to tło? Wiedziała Pani, że w Legnicy stacjonowały radzieckie wojska i funkcjonowała tzw. Mała Moskwa, czyli miasto w mieście?
- Nie jestem najgłupsza, jeśli chodzi o historię. Wiedziałam, że w okresie Związku Radzieckiego w Polsce byli radzieccy żołnierze. Przygotowując się do tego filmu, starałam się dowiedzieć jak najwięcej. Kiedy przeczytałam scenariusz, zrozumiałam, co się działo w Legnicy, jak wyglądały relacje Polaków i Rosjan i jakie straszne męczarnie musiała przeżywać kobieta, którą gram.

Miało to dla Pani znaczenie, że gra Pani postać, która rzeczywiście istniała i zabiła się z powodu niespełnionej, zakazanej przez Sowietów miłości?
- Z aktorskiego punktu widzenia nie. Natomiast zdawałam sobie sprawę, że w Legnicy ludzie pamiętają piękną Rosjankę Lidię zakochaną w polskim oficerze. Przecież na jej grób przychodzą do dzisiaj. Wiedziałam, że będą mnie do niej porównywać. Chociaż w filmie moja bohaterka ma na imię Wiera i jej losy są nieco inne niż życie Lidii.

Reżyser wybrał Panią spośród 60 rosyjskich aktorek. Wie Pani dlaczego?
- Być może dlatego, że obejrzał filmy z moim udziałem, w których grałam równie romantyczne i wzniosłe postaci. Ja mam jednak inną teorię na ten temat. Krzystek zaprosił mnie na casting. Zagrałam kilka scen, podziękował i poszłam. Od razu jednak zadzwoniłam do męża i powiedziałam, że dostałam świetną rolę w pięknym polskim filmie. Po prostu czułam, że nikt inny nie może zagrać Wiery i zarazem jej córki, bo przecież ja w "Małej Moskwie" gram dwie kobiety. To było fascynujące.

I trudne?
- Niespecjalnie. Najtrudniej było ze śpiewaniem. Kiedy Waldemar powiedział, że w filmie będę śpiewać, to początkowo nawet się ucieszyłam. Gdy jednak dał mi płytę z piosenkami Ewy Demarczyk i nakazał, bym się ich nauczyła, zwątpiłam. Chciałam zrezygnować z roli, bo byłam przekonana, że tak trudnych i emocjonalnych utworów, w dodatku po polsku, nie zaśpiewam. Poza tym, zdawałam sobie sprawę, że Demarczyk otoczona jest w Polsce kultem, a ja ze swoim śpiewaniem mogę się tylko narazić polskim widzom.

Ale widzowie twierdzą, że świetnie sobie Pani poradziła.
- Bardzo mnie to stresowało. Jednak bez tych piosenek film nie byłby tak poruszający, więc jestem wdzięczna reżyserowi, że nie odpuścił, tylko przymusił mnie do śpiewania.

W przyszłym roku premiera "Małej Moskwy" w Rosji i na Ukrainie. Czy Pani rodacy pójdą do kin na polski film?
- Mają do wyboru mnóstwo amerykańskich i rosyjskich filmów. Mam nadzieję, że znajdą się widzowie. Z przymrużeniem oka powiem, że to może ja ich przyciągnę do kin, bo będą chcieli sprawdzić, jak ich aktorka poradziła sobie w zagranicznym filmie.

Zamierza Pani robić międzynarodową karierę?
- Pewnie. Jeśli jakiś aktor mówi, że nie myśli o tym, żeby zrobić światową karierę, to kłamie.

I po to właśnie poleciała Pani ostatnio do Nowego Jorku?
- Nie, tam po prostu były realizowane zdjęcia do rosyjskiego filmu.

Pani koleżanka po fachu, Ukrainka Olga Kurylenko, została ostatnio dziewczyną Bonda. Zazdrości jej Pani?
- Cieszę się, że jej się udało.

A Pani by nie chciała dostać takiej roli?
- Oczywiście, że chciałabym. Obawiam się jednak, że na dziewczynę Bonda jestem za chudziutka. Proszę na mnie spojrzeć. Czy ktoś chciałby oglądać taką wątłą dziewczynę Bonda? Przecież ona powinna być wysportowana. Pozostaje mi tylko liczyć na to, że zmienią się trendy i wkrótce będzie zapotrzebowanie na takie chucherka jak ja.

(Magdalena Rigamonti, „"Mała Moskwa" - miłość w czasach komuny”, Polska The Times- on line, 27.11.2008)