Polityka: „Mała Moskwa” ku pokrzepieniu serc rodaków
- Szczegóły
Według mnie o wielkiej pomyłce jurorów nie ma mowy, bo „Mała Moskwa” trzyma poziom i w kategorii popularnego wyciskacza łez broni się w zupełności. Jest to epicka love story, rozgrywająca się w czasie interwencji wojsk Układu warszawskiego w Czechosłowacji w radzieckiej bazie wojskowej w Legnicy. Na – jak głosi legenda – największym poligonie-więzieniu we wschodniej Europie.
Jej tematem jest płomienne uczucie, które łączy młodego polskiego oficera rozmiłowanego w muzyce (Lesław Żurek) oraz atrakcyjną Rosjankę, żonę porucznika (kapitana, porucznikiem jest jej polski kochanek - przyp. red. serwisu) pilota oblatywacza, pięknie śpiewającą przeboje Ewy Demarczyk (Swietłana Chodczenkowa).
Reżyser uczynił wszystko, aby historia zakazanego związku, która ponoć wydarzyła się naprawdę, nie kojarzyła się z propagandowym wariantem bratniej miłości Janka i Marusi. W tle pojawiają się czujni kagebiści, donosiciele, życzliwi żołnierze ostrzegający przed nadmiernym zacieśnianiem kontaktów między Polakami i Rosjanami.
Niestety dramaty o miłości niemożliwej kręci się obecnie z dużo większą dozą perwersji, brutalności i psychologicznej komplikacji („Ostrożnie, pożądanie”). Krzystek natomiast poprzestał na romantycznej mitologii, podchodząc do niej z pozbawionym ironii dystansem, a nawet wyższością Polaka katolika, który spogląda na sowiecką kulturę z pogardą i wstydem. Ku pokrzepieniu serc rodaków.
Nie byłoby w tym może nic strasznego, gdyby nie fakt, że przy okazji wyłażą nasze narodowe kompleksy. Paradoksalnie, mimo wszystko warto pochwalić reżysera, że decydując się na realizację staroświeckiego melodramatu w stylu „Doktora Żywago” zaprzeczył popularnemu w świecie stereotypowi Polaka rusfoba.
(Janusz Wróblewski, „Mała Moskwa”, Polityka, 26.11.2008)