W piątek 12 listopada, na dzień przed legnicką premierą "Głosów nowej Białorusi" Andrieja Kuriejczyka w reżyserii Łukasza Kosa, autor sztuki spotkał się z legnickimi dziennikarzami. Najmniej mówiono jednak o sztuce. Zdecydowanie więcej o polityce i dramatycznej sytuacji białoruskich artystów oraz represjonowanych i więzionych opozycjonistów, a także o przyszłości kraju pod butem wschodniego satrapy i dyktatora.

Bezprzedmiotowy spór, czy legnicka premiera jest tylko polską, czy nawet światową, wobec wcześniejszej prezentacji tekstu na scenach w Ukrainie i na Słowacji, rozstrzygnął autor sztuki. - Jestem wdzięczny, że właśnie w Legnicy odbędzie się światowa premiera mojej sztuki w pełnym teatralnym jej wymiarze. Wcześniej były to jedynie czytania mojego tekstu. Z reżyserem (Łukaszem Kosem - @KT) pracowaliśmy zdalnie do ostatnich chwil - mówił Andriej Kuriejczyk.

- Mam wrażenie, że temat tej sztuki jest przez światową opinię publiczną zamiatany pod dywan. Dziś dla świata twarzą Białorusi są pogranicznicy Łukaszenki, a nie ofiary jego reżimu. To jest gorący temat i trudny do realizacji, tym bardziej, że robimy to ekspresowo. Ale to trzeba robić już i teraz, a nie za dwa lata, gdy nie wiemy, co się jeszcze wydarzy. Wiem, że na naszej premierze będzie liczna reprezentacja białoruskiej diaspory. To wartość dodatkowa tej realizacji - zauważył szef legnickiej sceny Jacek Głomb.

O gorączce w jakiej powstaje spektakl najlepiej świadczy tempo zmian w scenariuszu, który w sobotę 13 listopada ma premierowo trafić na legnicką scenę. Jeszcze kilkanaście dni temu miała to być opowieść na czternaścioro aktorów i tyleż opowieści ofiar białoruskiego reżimu.  Potem liczba bohaterów rosła. Najpierw do 15, potem do 17, by w dzień spotkania z autorem wzrosnąć do 20. Przyjmowałem nawet zakłady, że reżyser sztuki także nie odpuści i pojawi się na scenie. Ten łatwy dla mnie zakład też wygrałem.

Przedpremierowe spotkanie z Andriejem Kuriejczykem w legnickiej kawiarni Ratuszowa błyskawicznie zamieniło się jednak w rozmowę  o sytuacji represjonowanych przez reżim Łukaszenki.

- Większość bohaterów mojej opowieści siedzi w więzieniu. Część musiała, tak jak ja, uciekać z Białorusi. To straszne, ale tylko w ostatnich dniach zapadły kolejne wyroki więzienia. Nawet dla tych, którzy aresztowani zostali z przypadku. Tak czy inaczej, bohaterowie mojej sztuki to postaci przyszłej i wolnej Białorusi. Dziś nie mamy jeszcze tyle sił, by dokończyć naszą rewolucję. Łukaszenka został przy władzy tylko dlatego, że w sierpniu 2020 roku dostał wsparcie z Moskwy. Nawet bito protestujących za rosyjskie pieniądze. Nie wierzę jednak, że długo będzie rządził narodem, który go nienawidzi. To jego wybór, czy chce skończyć jak Ceaușescu, czy  Milošević. Jestem jednak szczęśliwy, że Polska uchodzi w moim kraju za głównego przyjaciela Białorusi. Także dlatego, że zawsze byliśmy ofiarami tych samych totalitaryzmów. Dla nas historia Solidarności lat 80. jest inspiracją, jako droga do wolności. To Łukaszenka chce skłócić Polków i Białorusinów. To jego propaganda mówi o polskich czołgach leopardach stojących na naszej granicy - opowiadał Andriej Kuriejczyk.

Autor "Głosów nowej Białorusi" przygotowując tekst sztuki zebrał osiemset wypowiedzi represjonowanych rodaków, w czym pomogli mu obrońcy praw człowieka.  Pomogli mu także osobiście, dzięki czemu na wychodźstwie w Helsinkach został objęty międzynarodowym programem ochrony i wsparcia "Artists at Risk".

Grzegorz Żurawiński