"Zemstę" Aleksandra Hrabiego Fredry lubię i, chyba – trochę znam, więc zakupiłem bilet i z ciekawością zasiadłem na widowni. Chociaż zapowiedź, że wszystkie role biorą panie, zdziwiła mnie trochę. Właściwie po co? Performatywne czytanie kultowej komedii na Scenie Gadzickiego legnickiego Teatru Modrzejewskiej recenzuje Adam Kowalczyk.


Ale po kolei. Najpierw nazwa: "Modrzejewska szuka komedii" – to bardzo zagadkowa zajawka. Po co właściwie Modrzejewskiej komedia? Na scenie Gadzickiego publiczność śmieje się tak czy siak. Umiejętności kształtowania widowisk – od wyboru tekstu po jego użycie w scenicznym opakowaniu zwykle się obracają w tę stronę i bez genetycznego komizmu. Wesoło jest, gdy Boguś ("Made in Poland") macha żelaznym łomem na parkingu, wesoło, gdy opowiada się o Antonim Macierewiczu lub programie 500+ ("Hymn narodowy"), wesoło, gdy prezentuje niewesołego w gruncie rzeczy, choć formalnie komediowego "Mizantropa", wesołość ogarnia widownię podczas "Furii", o "Obozowej komedii", "Wdowie Schadenfreude", nawet "Klasycznej koprodukcji" albo "Testamencie psa" już nie ma co mówić. Zabawa na całego. Nieustająca.

Do czego niby komedia Modrzejewskiej. Komizm do kwadratu? Komizm skompresowany? Zagęszczony? Czy Modrzejewska odczuwa, rozpoznaje zmęczenie widowni? Tym podejmowaniem spraw ulicy i polityki – to zmiana paszy na lżejszą? Pewnego razu sam Dyrektor Głomb przyznał, że podjął próbę rozpoznania zapotrzebowania swojej widowni, ale ostatecznie postanowił się tymi oczekiwaniami nie przejmować i robić swoje. Czy zwrot ku komedii jest reakcją na rozeznane wśród publiczności zachcianki? Ciekawe.

Obsada. Czy to pójście za ciosem? W "Królu Learze" damy wzięły scenę w prorockim niemal koncepcie – jak to ostatnio czytaliśmy za sprawą nieocenionego @ktu, który przytoczył tekst Tomasza Domagały o Annie Augustynowicz – profetycznej artystce (To kobieta!), która zrobiła w Legnicy Leara ponad miesiąc przed społecznym ruchem kobiet. Tym razem o wizjonerstwie chyba nie ma co mówić.

Co za koncept, u kaduka? – można wielekroć powtarzać za Papkinem, licząc do siedmiu kobiety na scenie. A czemu nie? – można (by?) usłyszeć z drugiej strony. Właśnie – właściwie dlaczego by "Czterech pancernych i psa" nie zagrać w siedem pań i trzy króliki albo "Wiśniowego sadu" nie zamienić na farmę u stóp góry Ngong? I to by mogło dać jakie takie szanse odświeżenia sztuki, a i aktorkom – ile otworzyłoby możliwości!

W ogóle dlaczego to Wacławowi pozostawiono tradycyjną męską inicjatywę w staraniach o rękę Klary, tej zaś została zaledwie ta damska bierność i podatność na lisie zamiary facetów. Ach, co by to być mogło, ile komizmu buchnęłoby ze sceny, gdyby "Męża i żonę" zagrali Paweł Wolak z Bogdanem Grzeszczakiem? Czemu nie? Kiedy wreszcie?

Żarty żartami, ale kiedy uzasadnieniem wolt tego rodzaju jak damska "Zemsta" w Legnicy jest li tylko chęć igrania i wzbudzanie, w sumie – dość nieokreślonych poruszeń, tak, cóż – "jakieś bałamutnie, afektowe świegotanie". Didaskalia, przypisy i tekst. Nowoczesna technika coraz silniej wspiera leciwą metrykalnie, lecz prężnego ducha scenę Modrzejewskiej.

Tło sceny, które służy tu często jako ekran ("Bulbulezar", "Koprodukcja") tym razem stało się obszarem przypisów, gdzie pojawiało się łacińskie lub staropolskie słownictwo, sentencje i wszelki językowy staroć ze świata Fredry nieułatwiający rozumienia tekstu. Nie do końca jasne było dla mnie, czy to tak na serio, czy – nie. W końcu "Zemsta" jest w lekturze szkoły nieprzerwanie od zawsze, żaden polityczny zawijas nie spowodował jej usunięcia z kanonu i absolwenci podstawówki powinni być zaznajomieni z językiem postaci. Najlepszy użytek z tych przypisów robił Papkin (Joanna Gonschorek), kiedy upewniał się i sprawdzał, co sam mówi, czytając przypisy na ekranie – efekt znakomity!

Niekanoniczne objaśnienia aktorek, co zawiera scena do zagrania, podawane w nieznośnie pospolitym języku, wydawały się wymuszaniem śmiechu na widowni. Niepotrzebnym. Fredro nie wystarczy? Dramaturgia w rozumieniu następstw zdarzeń jest także nośnikiem komizmu; po co to anonsować? Czy to aby nie brak zaufania do kompetencji widowni?

W końcu tekst. Anita Poddębniak (Rejent) i Małgorzata Urbańska (Podstolina) okazały mu najwięcej atencji. W dokładności, namyśle, brakiem nachalności w wyciskaniu z tekstu komiczności, pomyśle na zagranie słowem. To prawdziwe aktorskie ozdoby tego wieczoru! Pełna wigoru miła wdowa i mówiący z namysłem (Milczek) – Rejent.

Kiedy zaś Papkin w zapale czytania przerzucił całą stronę więcej i jego dialog z Cześnikiem (swoją drogą raptowności w tym Raptusiewiczu – za trzy grosze) stracił (przez chwilę) tok i sens albo gdy łacina brzmiała jakoś strasznie po polsku lub – w ogóle panie mówiły nie Fredrą, lecz całkiem po naszemu – to nawet w performatywnym czytaniu były to wypadki doszczętnie nie do przyjęcia.

Chyba nie może być tak, że zakładamy zabawę mimo wszystko (chyba, że może tak być, że zakładamy zabawę mimo wszystko). I rymy, i miary, i intonacje są w Zemście tak zestrojone i wypieszczone, że jakiekolwiek straty albo zmiany rujnują wrażenie z kretesem. A było tego sporo. Szkoda. Komentująca miłosne sceny Klara – Wacław Małgorzata Urbańska (Podstolina), otrzepywanie sceny (meble, teksty) z kurzu stuleci albo demonstracyjne niezadowolenie Joanny Gonschorek z przypadającej jej roli to ekstra wstawki, które można uznać za smaczne dodatki do dania głównego.

Biedny Papkin! W wykończeniu wszystkich wątków komedii zadbał autor, by żaden los, żadna postać nie pozostała gdzieś samopas, kędyś na uboczu. Rozgoryczony i przerażony otruciem Papkin zostaje upewniony przez Dyndalskiego, że psota Rejenta to tylko taki żarcik Cześnika ("Kto by się tam i łakomił na waszmości nędzne życie!"), co potem potwierdzi Wacław. Ale Joanna Gonschorek nie dostała tego promyka nadziei na przeżycie. Jej Papkin składał testament w przekonaniu, że odda ducha w sprawie Cześnika. Papkin zagubił się gdzieś reżyserowi. Wątek dynda niezamknięty! Biedny Papkin! Requiescat in pace!

Inną reżyserską zgubą w tej damskiej "Zemście", stratą niepowetowaną, było nieodżałowane zmarnowanie ze szczętem sceny pisania listu do Wacława. Arcyperła komizmu sytuacyjnego wyrąbana prostym beznamiętnym Arialem (Gabriela Fabian – Ewa Galusińska). Co za strata, co za szkoda! Tu, gdzie tradycyjnie aktorzy idą w zabawę na całego (Gajos, Gajos – co za impet! – Olbrychski, Świderski – Pokora, Kurnakowicz – Kondrat), dostaliśmy xero tekstu i zero aktorstwa. "Co za koncept, u kaduka!" – za Papkinem powtarzajmy. U kaduka!

"Modrzejewska szuka komedii". Dobrze, bo jest to dotkliwa luka w repertuarze tej sceny. Choć niejednokrotnie aktorzy świetnie dawali radę, gdy chodzi o komizm jako estetyczną kategorię uprawianej sztuki (Paweł Wolak jako derwisz u Leśmiana, szyderca na temat 500 + w "Hymnie", towarzysz-urzędnik w "Człowieku", listonosz we "Wdowie", Gustav Adolf u Bergmanna/Kosa), to zagranie przez cały zespół jakiejś oderwanej od polityczno-społecznej bieżączki farsy, po której widownia w paroksyzmach wesołości zdemoluje kilka rzędów foteli chyba dobrze by zrobiło i scenie, i im samym. Sporo tego zobaczyliśmy w wiosennym "Dekameronie", ale to nie to. To nie o to.

"Zemsta" z Legnicy więc jest w tej propozycji jakąś przymiarką, dopasowywaniem, braniem miary w czytaniowym – bezpiecznym i lajtowym modusie. To początek. Zobaczymy, co dalej. Miało być więcej: "Wszyscy chcą żyć" Hanocha Levina, ale sytuacja – itd. Wypada za Dyrektorem Głombem powtórzyć – do zobaczenia !

(Adam Kowalczyk, "Co za koncept, u kaduka!", http://www.gazetapiastowska.pl, 8.11.2020)