Takie było hasło wywoławcze czwartkowego (24 września) spotkania w legnickiej Kawiarence Obywatelskiej, które - po długiej przerwie - odbyło się w teatralnej Art Cafe Modjeska. Głośna i budząca wiele kontrowersji sprawa planów wysadzenia na potrzeby amerykańskiego filmu zabytkowego mostu w Pilchowicach przywołała – nie po raz pierwszy – temat odpowiedzialności za spuściznę poniemiecką na ziemiach odzyskanych/zdobytych/przyłączonych do Polski po 1945 roku.


Spotkanie odbyło się ledwie dzień po tym, jak autorka wydanej w ubiegłym roku fascynującej, reporterskiej książki "Poniemieckie" Karolina Kuszyk odebrała za nią nagrodę i tytuł Legnickiej Książki Roku 2019 w dziesiątej edycji konkursu, który organizują wspólnie Legnicka Biblioteka Publiczna i Muzeum Miedzi pod patronatem prezydenta miasta. Autorka w naturalny sposób była zatem jednym z gości spotkania, w którym uczestniczyli także: dramatopisarz, tłumacz i kierownik literacki legnickiego teatru Robert Urbański (m.in. autor dramatu "Wschody i Zachody Miasta" oraz dwujęzycznej książki "Teatr Miasta - Miasto Teatru. Dawna Legnica i jej teatr we wspomnieniach mieszkańców") oraz regionalista, badacz dolnośląskich tajemnic przeszłości (ostatnio związanych z istnieniem/nieistnieniem ponazistowskich podziemi fabryk zbrojeniowych w Antonówce k. Kamiennej Góry), dziennikarz i specjalista od PR Krzysztof Wojtas.

Poniemieckie były domy, budynki użyteczności publicznej, fabryki, drogi, kościoły, cmentarze, a także przedmioty codziennego użytku: kredensy i szafy, stoły i krzesła, maszyny i narzędzia, naczynia i akcesoria kuchenne, ubrania, obrazy na ścianach i weki w piwnicach. Poniemieckie były ziemniaki, z których pędzono arcypolski bimber - tym fragmentem ze wstępu do książki Karoliny Kuszyk, który doskonale opisywał sytuację w jakiej po zakończeniu wojny znaleźli się nowi, już polscy, mieszkańcy Ziem Odzyskanych, rozpoczęła czwartkowe spotkanie Katarzyna Odrowska, organizatorka teatralnej Kawiarenki Obywatelskiej.

Karolina Kuszyk: - Mam problem z rozgraniczeniem na "ich" i "nasze". Prawnie rzecz jest oczywista, że nasze. Ale prezentowanie schedy po byłych mieszkańcach tych ziem już takie oczywiste nie jest. Są i tacy, na szczęście nieliczni, którzy wobec tej poniemieckiej spuścizny nadal używają słowa "depozyt". Na poziomie symbolicznym jest to zarówno ich, jak i nasze, jako dwa oblicza tego samego i niełatwo z tym żyć. Proces, w którym "ich" staje się "nasze" trwa cały czas. Przyspieszył po przełomie roku 1989, a zwłaszcza po ostatecznym uznaniu powojennych granic przez władze zjednoczonych Niemiec pod koniec 1991 roku.  Nadal jest jednak wiele takich miejsc, np. na Dolnym Śląsku, że serce się kraje patrząc na rozpadające się budynki, pałace.... Jak się wydaje nie tylko z powodu braku środków finansowych. Klucz do książki nie był jednak wyłącznie geograficzny. Wędrowałam za przedmiotami, bo ruchomości poniemieckie, za sprawą szabru, rozlały się po całej Polsce. Co ciekawe, te przedmioty nadal migrują i to w różne strony, także do Niemiec, wywożone przez Polaków osiedlających się w tym kraju. Stały się już bowiem oswojonymi pamiątkami rodzinnymi.

Robert Urbański: - Rozstajemy się ostatecznie z czarno-białymi i wygodnymi wersjami historii. To trudne, ale się dzieje. Urodzony przed wojną pod Berlinem, ale mieszkający wiele lat zarówno w Liegnitz, jak i w powojennej Legnicy, Carl Hiller, który pomagał mi przy zbieraniu materiałów do napisania dramatu oraz książki o niemieckiej przeszłości legnickiego teatru, pytany czy Legnica jest nasza, czy wasza, nie miał wątpliwości. - Teraz jest wasza, bo miasto to ludzie, a nie budynki. A dziś mówicie tu po polsku, a moich dawnych znajomych tu nie ma - usłyszałem.

Krzysztof Wojtas: - Ich, czy już nasze? Moim zdaniem wspólne, bo dziedzictwo nie ma narodowości. Czasami to dziedzictwo jest jednak niełatwe do oswojenia i opowiedzenia współczesnym, bo niektóre tematy są trudne etycznie. Przywracanie historii wymaga szczególnej wrażliwości. Na przykład wtedy, gdy - jak ma to miejsce w przypadku Antonówki - poszukujemy pozostałości po nazistowskiej fabryce budowanej przez więźniów Gross Rosen, dla których stała się grobem. To niełatwe obudować taką historię w formule atrakcji turystycznej regionu, bo naszym obowiązkiem jest pamięć o ofiarach.

O tym, jak różny może być stosunek do "poniemieckiego" doskonale świadczyło zamieszanie i awantura wobec - wspieranych przez urzędników z warszawskiej centrali, w tym z ministerstwa kultury (!) - planów wysadzenia kratownicowego mostu kolejowego w Pilichowicach (uroczyście otwierał go w roku 1912 osobiście cesarz Wilhelm II) na potrzeby hollywoodzkiego filmu "Mission: Impossible 7". Gdy dla jednych nieczynny most był tylko kupą zardzewiałego złomu, dla innych - zwłaszcza dla tych, którzy urodzili się na "poniemieckim", wrośli i zespolili się z materialną kulturą regionu - był i jest cenną pamiątką, zabytkiem techniki, turystyczną atrakcją, częścią ich własnej tożsamości i życia.

Grzegorz Żurawiński