Sobotnia (12 września) premiera "Króla Leara" na Scenie Gadzickiego w adaptacji i reżyserii Anny Augustynowicz, w legnicko-opolskiej koprodukcji na czternaście aktorek i Mirosława Zbrojewicza w roli tytułowej, była pierwszą w legnickim sezonie teatralnym 2020/2021, ale już 150. w czasach dyrekcji Jacka Głomba. Była też pierwszą legnicką realizacją na żywo w warunkach koronawirusowej pandemii. Nic nie było ani normalnie, ani jak zwykle. Zarówno na scenie, jak i na widowni.


ANTRAKT

Co drugi fotel na widowni oklejony został czarną folią uniemożliwiającą opuszczenie siedziska i zajęcie miejsca. Zmniejszyło to o połowę liczbę widzów, mimo że wszystkie bilety zostały błyskawicznie wyprzedane. Na premierę, ale też na trzy kolejne wrześniowe przedstawienia. Widzowie w maseczkach lub przyłbicach. Wszyscy poświadczający własnym podpisem, że są wolni od zarazy. W rogu proscenium, przy opuszczonej kurtynie, porzucona tandetna plastikowa korona, scenariusz sztuki i okulary aktora grającego tytułową postać. Uważny widz dostaje sygnał. Ten "Król Lear" będzie inny, wolny od fabularnej iluzji, w dystansie do szekspirowskiego tekstu. Po chwili, w pierwszym rzędzie zasiądzie boski Jowisz (Katarzyna Dworak). Tej postaci także nie uświadczycie w oryginale. Kurtyna w górę!

ŚWIAT W PŁOMIENIACH

Król Lear (Mirosław Zbrojewicz) budzi się na łóżku. Nie jest to jednak królewskie łoże z przynależnym władcy baldachimem. To raczej stół do pośmiertnej sekcji zwłok wykonywanej przez patologa. Zamiast królewskiego płaszcza - szlafrok. Czyżbyśmy mieli być świadkami publicznej wiwisekcji, a może nawet pośmiertnej relacji z ostatnich dni życia zdziecinniałego i przepełnionego pychą bohatera oraz jego trzech córek? A przy tym końca królestwa Brytanii, które władca postanowił podzielić wedle zażądanej, a skwapliwie deklarowanej przez dwie z nich, fałszywej miłości? Goneryla (Ewa Galusińska) i Regana (Zuza Motorniuk) podejmą cyniczną i podstępną grę, której stawką będzie pełnia władzy. Choćby po trupach najbliższych. Tylko Kordelia (Magda Drab) odmówi. Jej twarde  "nie" będzie jak grom z jasnego nieba, po którym świat zapłonie niczym historyczna mapa (w wersji już po wielkich odkryciach) wyświetlona na ekranie w tle sceny.

Na nic się zdadzą rezonerskie ("Jestem przynajmniej błaznem, a ty nikim"), ale trzeźwe przestrogi towarzyszącego władcy Błazna (Weronika Krystek), który wprost mówi swemu panu, że jest już nikim. Na ekranie pojawiają się maszerujący żołnierze (całkiem współcześni), a chwilę później także przelatująca kometa, wyraźny symbol nadchodzącego kataklizmu. Świat i jego bohaterowie w ponadczasowych kostiumach (Tomasz Armada) z nieco awangardowego haute couture, pogrążą się w intrygach, morderczych spiskach i wojnie, w które wciągani są kolejni bohaterowie dramatu. Wcieleniem zła stają się nie tylko Goneryla i Regana, ale i - uwodzący obie - Edmund (Aleksandra Listwan), bękart Hrabiego Gloucestera (Judyta Paradzińska). To demoniczny typ bezwzględnie i podstępnie dążący do wyeliminowania prawowitego syna i spadkobiercy (w roli Edgara także Weronika Krystek, dla której przedstawienie było udanym aktorskim spektaklem dyplomowym).

NIE PO BOŻEMU

Zatem wszystko "po bożemu", jak u Szekspira, ze stosem trupów w finale oraz oczyszczającym pogrzebem i przesłaniem do tych co przeżyli ("Was, przyjaciele, czeka wspólna praca: rządźcie - niech chory kraj do zdrowia wraca")? Nic z tych rzeczy. W przedstawieniu nie ma ani tej sceny, ani tych słów.  Są jednak - niczym w dramacie antycznym - dyskretnie pociągający za sznurki i komentujący zdarzenia bogowie dopisani do scenariusza. Obok Jowisza, najwyższego władcy nieba i ziemi, także jego żona Junona (Magdalena Maścianica), opiekunka kobiet, oraz ich córka Minerwa (Katarzyna Osipuk), bogini mądrości, ale i wojny. Ten tercet (Trójca/Triada Kapitolińska) to boski symbol imperium, w tym przypadku imperium w upadku. To szczególny i znany od starożytności pomysł człowieka, by siły nadprzyrodzone obciążyć za własne wady, żądze, popędy, pychę, występki, skłonność do przemocy i wojen. Nieprzypadkowo w wielu scenach aktorzy podają swoje kwestie z wyraźnym dystansem do roli. Lear zrzuca koronę, zasiada z boku sceny na stosie krzeseł ze scenariuszem w ręku niczym sufler podrzucający kwestię. Oswald (Beata Wnęk-Malec), wbrew Szekspirowi, samobójczo dźga się nożem i pada na deski, a wtedy usłyszy od partnerki ze sceny: - Beata! To nie ten teatr!

GROBOWA CISZA

"Czy to koniec świata?" - rzuca tuż przed finałem przedstawienia Hrabia Kent (Anita Poddębniak). "To tylko jego wstępny szkic" - usłyszy od zdruzgotanego/oszalałego Leara, który chwilę później ponownie trafi na sekcyjny stół i zaśnie.  Na wieki? Rola została odegrana. Klamra spektaklu zaznaczona. Jeszcze tylko Błazen/Edgar dyskretnie uroni łzę. Czy wszystko, co widzieliśmy było zatem tylko sennym koszmarem starzejącego się władcy? A może tylko teatrem, w którym i my widzowie na co dzień uczestniczymy, a który podczas przedstawienia stawał się na naszych oczach? Gdy opadnie kurtyna na widowni zalegnie grobowa cisza.  Podniesie się jeszcze raz, by wyświetlić na ekranie zmultiplikowane ludzkie twarze.

"Teatr w istocie staje się w wyobraźni widza, któremu wystarczy czasem impuls do jego pobudzenia. To jest obszar dla jego współtwórczości" - cytuje Annę Augustynowicz program do przedstawienia, dorzucają także: "Teatr jest dla wszystkich. Jeśli działa na poziomie emocji, będzie skuteczny, bo poza wykształceniem i pochodzeniem jesteśmy przecież skonstruowani z emocji. W teatrze nie trzeba wszystkiego rozumieć".

EPILOG

Do braw aktor, czternaście aktorek, ale też pozostali współtwórcy tej realizacji wyszli w jednakowych czarnych koszulkach. Można było oczekiwać, że trafi na nie twarz scenicznego Leara Mirosława Zbrojewicza ze zdjęcia Karola Budrewicza lub wpadający w oko plakat spektaklu autorstwa Krzysztofa Iwańskiego. Nie. Był na nich jedynie skromny napis: błazen WICKED (niegodziwy, nikczemny, grzeszny). Puenta. Tak zakończyła się ta pandemiczna premiera, do której producenci zaprosili artystów nie tylko z Legnicy, Opola i Szczecina, ale także z Warszawy, Łodzi i Krakowa. Będzie i druga premiera. Zaplanowano ją na 27 listopada na scenie Teatru Kochanowskiego w Opolu. Przypadek i remont opolskiego teatru sprawiły, że odbędzie się dokładnie w kolejną rocznicę pierwszej premiery na scenie legnickiego teatru w 1977 roku.

***

Wiliam Szekspir KRÓL LEAR w przekładzie Stanisława Barańczaka. Koprodukcja Teatru Modrzejewskiej w Legnicy i Teatru Kochanowskiego w Opolu. Reżyseria i opracowanie tekstu: Anna Augustynowicz, scenografia: Marek Braun, kostiumy: Tomasz Armada, muzyka: Jacek Wierzchowski, wizualizacje: Wojciech Kapela, reżyseria światła: Krzysztof Sendke, asystent reżysera: Jan Kamiński, asystentka kostiumografa: Martyna Konieczny. Grają: Mirosław Zbrojewicz, Karolina Kuklińska, Beata Wnęk-Malec, Gabriela Fabian, Cecylia Caban, Anita Poddębniak, Judyta Paradzińska, Weronika Krystek, Aleksandra Listwan, Ewa Galusińska, Zuza Motorniuk, Magda Drab, Katarzyna Dworak, Magdalena Maścianica, Katarzyna Osipuk. Premiera na Scenie Gadzickiego w Legnicy 12 września 2020 r.

Powiedzieli po premierze:

Jacek Głomb, dyrektor Teatru Modrzejewskiej w Legnicy: Od lat zabiegałem o to, by Anna Augustynowicz zrobiła u nas premierę. Dzięki współpracy z teatrem w Opolu to się w końcu udało. "Król Lear" nie był przypadkowym wyborem. Zmierzenie się z tym dramatem było dla nas ważne. Także jako dla teatru, który w swoim dorobku ma wiele szekspirowskich tytułów.

Norbert Rakowski, dyrektor Teatru Kochanowskiego w Opolu: Od dawna powtarzam, że teatralne koprodukcje są bardzo ważne. Nie tylko z powodów logistycznych i ekonomicznych, ale głównie za sprawą stworzenia okazji do wymiany doświadczeń i energii między zespołami. Jesteśmy w Legnicy, bo jest to ważny i poszukujący teatr, który podejmuje poważne tematy. Nie tylko doraźne, ale i ponadczasowe. Mamy za sobą przedstawienie bez doraźnej tezy, bo ta byłaby bezużyteczna.

Anna Augustynowicz, reżyserka spektaklu: Jestem szczęśliwa, że przypadło mi w udziale zrobienie tego przedstawienia. Podczas legnickich prób czułam, że ten teatr jest moim miejscem. Wokół serdeczność, opieka... czasami czułam się jak na wakacjach. Teatr jest dla mnie małym kosmosem. Aktor, bez względu na to z jakiego teatru pochodzi, jest przede wszystkim człowiekiem. Cieszyłam się, gdy widziałam jak dwa zespoły zlały się w jeden organizm. Wkrótce to samo zdarzy się w Opolu, bo teatr jest jeden.

Grzegorz Żurawiński