"5.0" Magdy Drab w reżyserii Piotra Ratajczaka to dystopia i pierwszy serial teatralny w historii legnickiej sceny. Czas pandemicznych restrykcji sprawił, że premiera pierwszego z pięciu zaplanowanych odcinków odbyła się na Scenie Gadzickiego bez publiczności. Tej pozostała możliwość obejrzenia bezpośredniej transmisji przedstawienia na platformie wirtualnamodrzejewska.pl. Warto było, mimo że opowieść ze świata przyszłości nie jest rozrywkowym komiksem i może przerażać.


Był lipiec 1969 roku. Miałem 14 lat i od niedawna pierwszy w moim domu telewizor. Rzecz jasna czarno-biały. Widziałem i pamiętam, jak dowódca Apollo 11 Neil Armstrong zameldował podnieconym kontrolerom lotów kosmicznych z NASA siedzącym przy monitorach w Houston, że "Orzeł wylądował". Po czym zszedł po drabince, zrobił pierwszy krok na szarej powierzchni Księżyca i wypowiedział słowa, które przeszły do historii: „To jest mały krok człowieka, ale wielki skok dla ludzkości”. Nie wiedziałem wówczas, że miałem fart, bo PRL był jedynym krajem bloku wschodniego, który transmitował na żywo to wydarzenie. Nie pamiętam natomiast momentu, gdy obaj amerykańscy astronauci wbili w powierzchnię Srebrnego Globu flagę USA. Zdjęcia upamiętniające ten moment obejrzałem później.

Pół wieku później, a dokładnie 19 grudnia 2020 roku, zasiadłem przed ekranem laptopa by obejrzeć scenę, która przywołała pamięć o tamtym wydarzeniu. Tego dnia z legnickiej Sceny Gadzickiego transmitowano premierowy i pierwszy odcinek serialu "5.0" Magdy Drab w reżyserii Piotra Ratajczaka. Także na żywo, choć to, co oglądałem było artystyczną fikcją i autorską projekcją przyszłości. Oto grupa trojga kosmonautów (Rafał Cieluch, Robert Gulaczyk i Zuza Motorniuk)  wraz z towarzyszącą im prezydentką (a może tylko jej awatarem?) superpaństwa przyszłości (Anita Poddębniak) ląduje na Marsie. Kombinezony (efektowne kostiumy Grupy Mixer, znanej mi z trzech spektakli Marcina Libera wyreżyserowanych w Legnicy: "Bóg/Honor/Ojczyzna" 2007, "III Furie" 2011 i "Popiół i diament - zagadka nieśmiertelności" 2018), w których kosmonauci wychodzą na powierzchnię planety przywołały we mnie obrazy zapamiętane w przeszłości. Także motyw wbijania flagi w powierzchnię Czerwonej Planety, jako symbolu aneksji nowych terytoriów i objęcia władztwa nad nimi.  Zatem kolejny "wielki skok dla ludzkości”? Nic z tych rzeczy.  Słowa prezydentki/awatara (którą jeden z kosmonautów nazwie  "cennym balastem") poprzedzające postawienie stopy na zdobytej planecie: "Zabawimy się w Krzysia Kolumba?" wybrzmią jak styropian przeciągnięty po szkle. Co usłyszy każdy, kto wie, że zabawa kontynuatorów misji piętnastowiecznego podróżnika i odkrywcy wyjątkowo źle skończyła się dla rdzennej ludności obu Ameryk.

Zaprezentowana nam wyprawa na Marsa w przyszłości, w której człowieka zastąpiły w niebezpiecznych misjach maszyny, a loty załogowe od dawna stały się nieopłacalne, od początku staje się podejrzana. Głównie co do prawdziwego, a skrywanego przed kosmonautami (zapewne nie tylko przed nimi), celu takiej ekspedycji. Świat, w którym do niej dochodzi jest światem przyszłości. Ale czy na pewno? To świat podemokratyczny, w którym ludzie oddali władzę komputerowym algorytmom, media służą rozrywce, trudno odróżnić prawdę od wirtualnej kreacji, ludzkie narządy można wyprodukować i wymienić. Nowy wspaniały świat? Raj na Ziemi? Tylko czy może być nim przegrzany świat katastrofy klimatycznej, przeludnienia, bezrobocia i wyczerpywania się zasobów (co zaprezentował nam we wstępie do tej opowieści jej narrator Robert Gulaczyk z dźwiękowo przetworzonego offu)? I pytanie najważniejsze, choć budzące najwyższy niepokój. Czy nie jest to przyszłość, która dzieje się już dzisiaj?

Mimo, że "5.0" bliskie jest  sci-fi to jednak nie zagrożenia o charakterze technologicznym wydają się kluczem do tej scenicznej opowieści. Prawdziwym problemem są: egoizm, pycha, brak empatii, skłonność do przemocy człowieka, który najwyraźniej nie udał się ziemskiemu ekosystemowi.  W efekcie rozwiązań problemów, których jest sprawcą, poszukuje na sposób właściwy totalitarnym dyktaturom. Przeludnienie? Wyśle się ludzi na Marsa. Nie przeżyją? Nie będą tego wiedzieć, ale użyźnią glebę dla przyszłości. Że to ludobójstwo? "Wybór jest prosty. Nie ma wyboru". Kto będzie musiał umrzeć, by inni mogli przeżyć? Selekcję przeprowadzą algorytmy. Itd. Katastroficzna fantastyka? Gdyby nie gorzkie doświadczenia historyczne i to z całkiem nieodległego realu można by tak sądzić.

Za nami pierwszy, pięćdziesięciominutowy odcinek serialu. Powstawał w charakterystycznym dla gatunku tempie, ale w niezwyczajnych pandemicznych warunkach. Tydzień prób na zoomie, tydzień na scenie, premiera, a po niej czas na napisanie scenariusza kolejnego odcinka i powtórzenie cyklu  (już wiadomo, że drugi odcinek powstanie w ten sam sposób). Początek był udany, także za sprawą wszystkich współtwórców tej spójnej (scenografia, kostiumy, ruch sceniczny, muzyka, efekty filmowe i dźwiękowe) scenicznej realizacji. Lot międzyplanetarny imitowała filmowa projekcja na ekranie w tle, myśli uczestników wyprawy (w odróżnieniu od wypowiadanych na żywo kwestii) emitowano z offu po lekkim przetworzeniu dźwięku,  człowieka epoki hologramów i rzeczywistości wirtualnej pokazywano w charakterystycznym ruchu symulującym przeglądanie zawartości sieci przyszłości, muzyka potęgowała niepokój.  Proste, pomysłowe, efektowne. Czasy mamy jednak takie, że kolejny raz nie można było nagrodzić ani aktorów, ani pozostałych twórców spektaklu należnymi im brawami.

Dodajmy zatem na zakończenie, że autorka tej głęboko pesymistycznej wizji ziemskiej przyszłości przyznała, że zainspirowała się serialem sci-fi Netflixa  "Czarne lustro" (tytuł od ekranów telewizora, komputera, smartfona, w które - jak zahipnotyzowani i uzależnieni - wpatrujemy się przez wiele godzin każdego dnia). Jednym z jego motywów jest zgubny wpływ nowych technologii na życie jednostek i całych społeczeństw, kształtowanie i podporządkowanie ludzkiego życia regułom telewizji i portali społecznościowych, gdzie nic nie jest już do końca prawdziwe.  Równie dobrze scenarzystka mogłaby jednak szukać inspiracji u innych autorów dystopii, takich jak: Karel Čapek (autor słowa "robot", którego przerażającą "Inwazję jaszczurów" wyreżyserował w 2017 roku w Legnicy Robert Talarczyk), Aldous Huxley, George Orwell, Stanisław Lem, Margaret Atwood, Suzanne Collins... albo sięgnąć po modnego ostatnio Kaia Strittmattera  i jego „Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura”. Jak się wydaje najważniejszą inspiracją był jednak niepokój  trzydziestoletniej dramatopisarki o przyszłość. Przyszłość planety i ludzi. O to, czy przyszłość w ogóle będzie. Będą natomiast kolejne odcinki serialu "5.0". Ten drugi (według planów) już 9 stycznia. Niestety. Dla widza nadal tylko w sieci.

Grzegorz Żurawiński