Tytuły napisanych już tekstów o "Chlebie i soli" – najnowszej propozycji legnickiego THM (Teatru im. Heleny Modrzejewskiej - @KT) pokazują pewien widoczny i chyba ominięty w tej premierze kłopot. Nieoceniony @kt przypomina o przesądzie z rozsypaną solą (żeby się tylko nie pożreć!), w innym portalu czytamy o "porozumieniu ponad podziałami i uprzedzeniami" – znaczy, że podziały istnieją, są, a spektakl usiłuje je ominąć, przeskoczyć, wybudować – choćby artystyczny – most między Polakami i Ukraińcami. Pisze Adam Kowalczyk.


Epizody, które przedstawiono, różne co do czasu trwania, materii i związanej z tym wymowy faktów (to verbatim) nie odkrywają niczego, czego byśmy dotąd o nas i naszym sąsiedztwie nie wiedzieli. Sprawa wygląda jednak tak, że brak tu pewnego balansu, symetrii. Spodziewałem się, chyba zasadnie, jakiegoś zrównoważenia, ilościowego przynajmniej – głosów z obu stron. W pokazanych historyjkach spoglądamy oczyma Ukraińców na Polaków w Polsce – czasem biją i wywlekają Banderę i Wołyń, ale też czasem troszczą się i pomagają. Oczyma Ukraińców na Ukraińców na granicy ukraińsko-polskiej (pogranicznik wyraźnie szuka własnego zysku, ot – celnik!). Zapewne trudno byłoby tego zażądać, aby realizatorzy z teatru w Iwano-Frankiwsku zrealizowali opowieść na temat Polaków w Ukrainie.

Z powodu formuły verbatim – to po pierwsze, i po drugie – wiadomo – kooperacja to niekoniecznie spełnianie zachcianek na zamówienie. Z pewnością więc niewiele nowego dowiedzieliśmy się od Ukraińców o nas, o Polakach; temat bolesnej kwestii rzezi wołyńskiej tabuizowanej w epizodzie z taksówkarzem (Mateusz Krzyk) dałby się może spuentować myślą, że jedne okropieństwa wojny (historyczne i cudze), wypierają inne – (aktualne i moje). "Moja trauma jest większa niż twoja". Ale i to też nic nowego.

Streszczanie tych opowieści mija się z celem, choćby z tego powodu, że prawdziwych historyjek o naszym sąsiedztwie można przywołać więcej. I więcej, i jeszcze. Dlatego najważniejszą rolę w tej propozycji THM wydaje się spełniać kompozycja epizodów. Ich układ. Ważne jest, jaką kolejność nadano opowieściom. I w jaką ramę oprawiono całość. Rama – głos otwierający i zamykający "Chleb i sól" przy czarnym ekranie jest znaczącym początkiem i końcem.

Zawsze są to krytyczne momenty każdego utworu, które ostatecznie modelują odbiór całości. I jakkolwiek początek ("trudne, niemożliwe, złożone") można i należy odebrać poważnie, gdy słyszymy o niemożliwości wykonania jakiejś zrównoważonej wypowiedzi o Polakach i Ukraińcach, to finał jest bardzo zastanawiający.

Verbatimowy? Wierny prawdzie świata, w którym napastliwie i po chamsku motłoch odrzuca istniejące dotąd zasady? W starych tekstach nieżyczliwemu odbiorcy czy krytykowi proponowano: Zróbże lepiej, skoro potrafisz! Tu odbiorca dostaje komunikat, że zupełnie nie dba się o jego odczucia, wrażenia i opinię na temat pokazanego. Można prościej i dosadnie: wątpiący zostaje wepchnięty w kloakę. Chyba, że mu się spodobało.

Rafał Cieluch jako reżyser Chleba i soli – pandemicznej premiery, która ma utrzymać widownię przy scenie, zamyka ją (wykropkowanym wprawdzie) bluzgiem znanym z ulicy. Trudno podejrzewać, że reżyser działa na szkodę firmy. Wolno natomiast, że, niestety, uznano, jak w E-migrancie – że ten prostacki chwyt zdolny będzie oczarować widownię.

Co do kompozycji "Chleba i soli" – przypomina dramaturgię wiadomości telewizyjnych. Zauważono, że "Dziennik telewizyjny", jeszcze w prlu, pewnie wzorowany jak wszystko – na zachodnich – nie jest neutralny, obiektywny. Jeśli nawet fakty były faktami, musiały trafić na właściwą pozycję w układzie serwisu. W ten sposób uzyskiwano wpływ na obraz świata i co za tym idzie nastroje widowni. Przykład jest prosty – relaksowanie odbiorcy w końcówce przekazu (tuż przed sportem i pogodą), gdzie umieszczano jakieś urocze misie, zaskakujące i pogodne informacje o niefortunnym turyście albo o nieoczekiwanym fenomenie natury. To, w opiniach medioznawców , po nierzadko dramatycznych wydarzeniach ze świata, godziło odbiorcę z tym światem, odprężało i pozwalało uwierzyć w istnienie jakiegoś ładu i że można odejść od ekranu w przeświadczeniu, że jest OK.

"Chleb i sól" zaczyna się od relacji ofiar incydentu (jest źle!): pobici Ukraińcy opowiadają, jak doszło do przemocy. Jest coraz gorzej (złudzenia tancerki) aż do śmierci kogoś, kto podjął podróż za chlebem z wiarą i nadziejami, ale nie potrafił uznać swojej niezdolności do znalezienia się w nowej sytuacji i porażki. Są i tacy, którzy zacisnęli zęby (Rafał Cieluch, tym razem jako aktor) albo postawili nowej dla siebie rzeczywistości warunki (Krzyk). I w końcu finał z łódką, która płynie po plakacie "Chlebem i solą". Ładne zamknięcie całości (jest dobrze!).

Taka nawigacja: przez burze (przemoc, rozczarowania i śmierć) ku spokojnym toniom (żeglowanie po Zatoce Dżaryłgackiej) to ładna propozycja, ale gdyby odwrócić kolejność opowieści (a każda prawdziwa), odbiorca odchodziłby od ekranu w całkiem innym nastroju. Czy ukraińsko-polskie stosunki pokazane w Chlebie i soli to synteza naszego sąsiedztwa? Czy to raczej projekt i wyraz nadziei, że ułoży ono się w przyjemną nawigację po spokojnych wodach? Czy da się uwierzyć w taką wizję? Co zostało pokazane w "Chlebie i soli"?

Od strony warsztatowej – jak zwykle: porządne aktorstwo, zręczny miękki montaż epizodów "Taksówkarz i Łódka", gra na styku prawda-iluzja w scenie zmywania makijażu, kontrastowy splot epizodów "Przesłuchanie i Losowanie". I jeszcze Joanna Gonschorek w zubożonej wersji Nemezis – rozdającej to, co należne. To na plus.

Podobnie jak we współpracy z Gruzinami mamy tu technikę salcesonu: zrzynki, skrawki i strzępy, które nie dają, bo dać nie mogą spójnej całości. Ani to komiks, ani mozaika i nawet jeśli ta koprodukcja nie musiała poddać się założeniom manifestu teatru opowieści wyrażonym w THM, to scalić te epizody jest nadzwyczaj trudno. Stąd zapewne ta mroczna rama zabezpieczająca "Chleb i sól" z alternatywą: "Podoba się albo wyp…." . I to jest słabe.

Co do idei, to "Chleb i sól" ma wspólny mianownik z "E-migrantem": dryfować jest przyjemnie, mówił bohater tamtej produkcji. W tytule tekstu z 10 października anonsując P.T. Czytelnikom Piastowskiej pojawienie się w atmosferze kulturalnej Legnicy "Chleba i soli" zadałem pytanie "Dryf czy kurs?". Rozróżniałem dwa możliwe rezultaty tej propozycji: dryf miałby oznacza artystyczne chybienie, kurs – trafienie. Premiera niedawna, po której trudno wyczytać entuzjazm etatowych niemal recenzentów THM, pokazała, że "Chleb i sól" to raczej dryf.

Przytoczę moje zakończenie tamtego tekstu z października: "W materiale prasowym THM polski fok i ukraiński grot pcha jedną łódź. Ufajmy, że kurs jest właściwy". Nie powiem, że wyszło na moje, bo niczego wówczas nie zakładałem, co można sprawdzić, czytając po prostu z uwagą (a jeśli zdołałeś wyczytać z niego kpinę, obwinianie i podważanie czegokolwiek, co próbujesz mi przyfastrygować, to udowodnij, zamiast insynuować – przyp. aut.), ale oczekiwałem więcej.

Teraz wszystko jest już jasne: kurs może i ustalono, ale sternik przysnął i łódź płynie samochcąc. "Artystycznie uszlachetniane prawdy" (reżyser Rafał Cieluch) okazały się nieco tendencyjnie obrabianymi banałami, a opakowanie jest omal ordynarne. Szkoda.

(Adam Kowalczyk, "Dryf", http://www.gazetapiastowska.pl, 25.11.2020)