Jedną z największych zalet spektaklu Jacka Głomba jest niepowtarzalny klimat międzywojennych Włoch, który udało mu się przywołać: kostiumy, fryzury bohaterów, dobiegające z chrypiącego gramofonu włoskie szlagiery z lat dwudziestych, papierosowy dym; także mniej lub bardziej codzienne czynności: wieczorne potańcówki, wspólne pranie bielizny, wizyta u golibrody, pogrzebowe modlitwy. Aktorzy świetnie odnajdują się w tej konwencji – gdańską premierę „Kochanków z Werony” recenzuje Anna Jazgarska.
Dolne Miasto w Gdańsku jest dzielnicą niezwykłą, której klimat jest połączeniem atmosfery lat przedwojennych i dojmującego wrażenia osamotnienia i zapomnienia niesionego przez pokryte kurzem czasu, częściowo opuszczone kamienice. Choć od tłumnie odwiedzanej przez turystów z całego świata ulicy Długiej dzieli Dolne Miasto kilkunastominutowy spacer, mało który ze zwiedzających zapuszcza się w jego podniszczoną, zapomnianą przestrzeń. W pierwszy majowy piątek to szczególne, oddzielone od gwaru i pośpiechu życia "wielkiego miasta" miejsce stało się tłem dla najsłynniejszej chyba w dziejach literatury historii tragicznej miłości: opowieści o Romeo i Julii.
Gdański Teatr Szekspirowski i Fundacja Theatrum Gedanense wraz z reżyserem Jackiem Głombem, dyrektorem Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy wykorzystali rozpadający się budynek byłej zajezdni tramwajowej na Dolnym Mieście do uczczenia 447 rocznicy urodzin Mistrza ze Stratfordu i 6 maja zaprezentowali tam „Kochanków z Werony” – uwspółcześnioną wersję „Romea i Julii”. Spektakl przygotowywany był równocześnie w Legnicy i Gdańsku, w piątkowej prapremierze wzięli udział sami mieszkańcy Dolnego Miasta – w roli statystów.
Podniszczona, zapomniana przestrzeń Dolnego Miasta idealnie oddaje charakter przestrzeni, w której Jacek Głomb osadził akcję swojej adaptacji dramatu Szekspira – zniszczonych wojenną zawieruchą, zubożałych Włoch lat dwudziestych. Scenografia (jej autorką jest Małgorzata Bulanda) była w czasie piątkowej prapremiery właściwie uzupełnieniem odrapanego, zakurzonego wnętrza budynku byłej zajezdni – składały się na nią fronty kamienic, „ozdobionych” sznurami suszącej się bielizny, gdzie z okien zasłoniętych przez rozlatujące się okiennice i pożółkłe firanki dostrzec można było melancholijne spojrzenia mieszkańców Werony, ich tlące się papierosy.
Już pierwsze sceny spektaklu bardzo wyraźnie pokazały charakter społeczności, do której przynależeli Romeo i Julia: patriarchalnej, tradycyjnej, religijnej, targanej przez wewnętrzne zakłamanie, konflikty, podziały. Te pierwsze sceny pokazały również miejsca, jakie w społeczeństwie zajmują główni bohaterowie, jasno określone role, ściśle przylegające kostiumy, których wymaga od nich ich świat. Romeo jest mężczyzną, zatem – jak pozostali męscy bohaterowie – jego przeznaczeniem jest rządzić, ustalać powszechnie obowiązujące prawa, pilnować, aby były one egzekwowane. Od Julii, od innych kobiet wymagane jest posłuszeństwo: wobec ojców, braci, kuzynów, mężów. Nie brak im siły, mocy; emocje i namiętności, które nimi targają bywają równie destrukcyjne jak te, które wstrząsają męską egzystencją, jednakże w hierarchii włoskiego świata lat dwudziestych ich świat istnieje niejako pod powierzchnią tego, co jawne, powszechnie akceptowane i ujawnia się jedynie poprzez ukradkowe spojrzenia, konspiracyjne szepty, potajemne spotkania.
Symbolicznym wyrazem roli kobiet w ówczesnym społeczeństwie jest postać rządzącej miastem księżnej: jej słowo stoi ponad wszystkim, ona jest wcieleniem prawa i porządku, jednakże jej ciało jest w swoisty sposób unieruchomione – księżna porusza się na wózku inwalidzkim, jej szyję ściska usztywniający gorset; jej kobiecość – jak każda kobiecość w tym świecie – jest w pewien sposób zamknięta, uwięziona.
Jedną z największych zalet spektaklu Jacka Głomba jest niepowtarzalny klimat międzywojennych Włoch, który udało mu się przywołać: kostiumy, fryzury bohaterów, dobiegające z chrypiącego gramofonu włoskie szlagiery z lat dwudziestych, papierosowy dym; także mniej lub bardziej codzienne czynności: wieczorne potańcówki, wspólne pranie bielizny, wizyta u golibrody, pogrzebowe modlitwy.
Aktorzy ze spektaklu Głomba świetnie odnajdują się w tej konwencji. Wykreowane przez nich postaci wpisują się w nasze powszechne (często pewnie nieco stereotypowe) wyobrażenia na temat Włochów i ich słynnego temperamentu: są emocjonalne, rozkrzyczane, gwałtowne, namiętne. Ich gesty z pozoru mogą wydawać się czasem nieco przerysowane, jednakże wpisane w konwencję „włoskiego świata” idealnie wpisują się w klimat spektaklu: mężczyźni są tu – na przemian – kiczowato uwodzicielscy (jak Romeo) i brutalni (jak ojciec Julii). Kobiety emanują seksapilem, zaś w chwilach śmierci bliskich przypominają pogrzebowe płaczki – rozhisteryzowane, krzyczące rozdzierająco. Marta (Joanna Gonschorek), opiekunka Julii to prawdziwa La mamma italiana , rozkrzyczana, nie znosząca sprzeciwu, lecz dla swojego „dziecka” – Julii – gotowa zrobić wszystko; z kolei matka Julii to przykład kobiecości tłamszonej, poniżanej przez męskie rządy „pana domu”, lecz w istotnych momentach życia rodziny – murem stojącej za mężem.
Wpisany w ten specyficzny świat dramat Szekspira utracił – jak można by rzec – niewinność. Zakochany w Julii Romeo (Paweł Palcat) i tak zdradza ją z kochanką. Matka głównej bohaterki (świetna rola Małgorzaty Urbańskiej) to w spektaklu Głomba najbardziej skomplikowana postać: piękna, choć już nieco podstarzała pani domu, rozdarta pomiędzy brutalnym mężem a młodym kochankiem, w momencie kiedy „skazuje” ona swą córkę na ślub z Parysem, na jej twarzy widać uśmiech stanowiący kompilację sadystycznej satysfakcji i głębokiego cierpienia. Sama Julia (Magda Skiba) to w pierwszych scenach zbuntowany podlotek, który zamienia się, w miarę upływu akcji, w emanującą erotyzmem, a jednocześnie cierpiącą, boleśnie zranioną kobietę.
Niewinność utracił tez finał opowieści: zamiast zgody zwaśnionych rodzin, na arenę międzywojennej Werony wkracza brutalna historia. Parys, rządząca miastem Księżna wdziewają czarne koszule, symbol rodzącego się faszyzmu. W dramacie Szekspira samobójstwa kochanków kończyły ciąg śmierci, w spektaklu Głomba – stanowią jej preludium…
(Anna Jazgarska, „Szekspir po włosku”, Dziennik Teatralny Trójmiasto, 19.05.2011)