Próba ognia zaliczona. Powiem więcej: po dwóch tegorocznych premierach jestem skłonny zaryzykować buńczuczne twierdzenie, które kilka lat temu prowokacyjnie pojawiło się na kilku bilbordach w mieście. Legnica ma najlepszy teatr w Polsce. Recenzenckie wrażenia po niedzielnej premierze spektaklu „Iliada. Wojna” w reżyserii Łukasza Kosa spisał Piotr Kanikowski.


Realizowany od trzech lat w Teatrze Modrzejewskiej cykl “Teatr opowieści” zamyka jedna z najsłynniejszych opowieści świata: historia wojny o piękną Helenę, żonę króla Sparty, którą Parys uwiódł i wykradł Menelaosowi. Aby ją odbić i pomścić męską dumę, achajska armia przypłynęła pod Troję, a potem przez dziesięć lat oblegała broniące się dzielnie miasto. W “Iliadzie” Homera szaleństwo wykrwawiających się wojsk znajdowało usprawiedliwienie w małostkowości bogów, którzy pociągali za sznurki w okrutnym theatrum wojny.

W uwspółcześnionej wersji tej samej opowieści, wyreżyserowanej w Legnicy przez Łukasza Kosa, odpowiedzialność za bezsensowny konflikt spada wyłącznie na ludzi: żądnych bogactw, kobiet, sławy, władzy lub pomsty. Wojna przypomina trudny do opanowania żywioł, a żołnierze są jednocześnie narzędziem zagłady i jej ofiarami. Rolę bogów szafujących życiem śmiertelników, pełnią dowódcy – starcy w rodzaju bawiącego się plastikowymi żołnierzykami Nestora lub zapalczywe pyszałki podobne do Agamemnona. To oni układają strategie kolejnych ataków, podsycają w jednostkach drapieżne instynkty, strachem bądź oratorskimi sztuczkami powstrzymują flotyllę okrętów przed odpłynięciem do domu.

Autorzy legnickiej inscenizacji potraktowali opowieść spod Troi jako uniwersalny model wszystkich, także współczesnych, konfliktów wojennych. Achajowie i Trojanie noszą elementy zdekompletowanych mundurów różnych armii. Grający Achillesa Paweł Palcat ma na nagim torsie kolorowe plastry niczym stadionowi herosi XXI wieku.  Rafał Cieluch (Eneasz, Ajax) – z brzuchem owiniętym elastycznym bandażem lub dyndającym na szyi kłem egzotycznego drapieżnika – wywołuje skojarzenia z amerykańskimi filmami o Wietnamie. A Robert Gulaczyk (Hektor), gdy zakłada kevlarowy hełm i ciemne okulary – ze świeżymi zdjęciami z Ukrainy. W ten sposób widzowie przez trzy godziny  obcują nie z fragmentem starogreckiej skamienieliny, lecz z żywym i jak najbardziej realnym zagrożeniem. A przejmujący, finałowy lament kobiet nad zwłokami Hektora zlewa się w pamięci z rozpaczą matek z Biesłanu, łzami ocalałych z rzezi Tutsi i muzułmanek ze Srebrenicy.

Sztuka jest trudna nie tylko w odbiorze, złożona z rozbudowanych  monologów,  zazębiających się wzajemnie opowieści świadków lub bohaterów wydarzeń. Nawet dialogi podawane są w ten sposób. Choć Alessandro Baricco, na którego adaptacji bazował Łukasz Kos, znacznie uprościł i uporządkował wątki z “Iliady”, podczas prób trzeba było się liczyć z niebezpieczeństwem, że zasypany nagle dziesiątkami greckich imion, nieobeznany w mitologii widz już po pierwszych scenach straci orientację, a wraz z nim zainteresowanie dalszym rozwojem akcji. Choć niemal wszyscy mają za sobą lata doświadczeń, i dla reżysera, i dla aktorów niedzielna premiera była jak próba ognia.

W ważnym momencie wysiadła minikamera przekazująca obraz ze sceny na wielki okrągły ekran; zawiodła elektronika – ale nie ludzie. Znakomite aktorstwo niesie ten spektakl. W obsadzie nie ma słabych punktów. Mocno zapada w pamięć zaskakująca, zagubiona i przestraszona, Helena w interpretacji Anity Poddębniak.  Nieobliczalny Achilles Pawła Palcata, z taką naturalnością przechodzący od złowróżebnego spokoju do morderczej furii.  Zafascynowana toczonymi przez mężczyzn wojnami branka Chryzejda (Gabriela Fabian), dla której powrót do ojca oznacza koniec przygód. Demoniczny Hektor (Robert Gulaczyk). I jego pogodzona z losem Piastunka (Małgorzata Urbańska). Upokorzony, stający nago przed własnym wojskiem Agamemnon (Rafał Cieluch). Popalający cygara Nestor, zagrany z subtelnym komediowym rysem przez Bogdana Grzeszczaka. Albert Pyśk, gdy jako Patrokles nakłada złotą zbroję, a oniryczne, transowe ruchy upodabniają do wielorękiego hinduskiego bóstwa. I Priam z głową w glinie. Kiedy Paweł Wolak ściszonym głosem opowiada jego rozpacz, na widowni panuje tak nabożna cisza, że można by ją kroić i obok metra wystawić w Sevres za wzór.

Próba ognia zaliczona. Powiem więcej: po dwóch tegorocznych premierach jestem skłonny zaryzykować buńczuczne twierdzenie, które kilka lat temu prowokacyjnie pojawiło się na kilku bilbordach w mieście. Legnica ma najlepszy teatr w Polsce.

(Piotr Kanikowski, „Teatr straszy wojną”, www.24legnica.pl, 24.03.2015)