To nie jest wpis przeciwko fontannom. To jest wpis przeciwko podwójnym standardom w wydawaniu pieniędzy. Kultura dla włodarzy z założenia jest zawsze za droga i wymaga oszczędności – pisze Piotr Olkusz dla Miesięcznika poświęconego dramaturgii współczesnej „Dialog”.

Legnicka fontanna kosztowała szesnaście milionów. Nie sama fontanna. Zainstalowano także system krat mających zabezpieczać fontannę przed kradzieżą lub dewastacją. Niemałe wydatki poniesiono również w związku z aranżacją otoczenia: posadzono między innymi jakiś tysiąc małych cisów, z których duża część szybko padła, bo już dwa dni po inauguracji wodotrysku całą okolicę pokryło błoto, muł i głębokie kałuże. Urząd Miasta zapewniał, że deszcz, który zalał alejki, jest rzeczą naturalną (z czym nie sposób się nie zgodzić – deszcz jest rzeczą naturalną), więc to zrozumiałe, że szesnaście milionów tonie i będzie tonęło w błocie. Pół roku po inauguracji niecka fontanny zaczęła pękać, ale Urząd Miasta uspokoił, że przez najbliższe kilka lat pękającą inwestycję wykonawca będzie naprawiał w ramach gwarancji. W ramach gwarancji nie przebuduje jednak alejek, by fontannę mogli oglądać niepełnosprawni na wózkach, bo zasieki wysokich progów wymurowano celowo, aby zrewitalizowany fragment parku przypominał park z pocztówek wydanych w 1927 roku. O niepodobieństwie obu fontann – starej i nowej – Urząd Miasta milczy.

Nie wiedziałbym o legnickiej fontannie, gdyby nie decyzja Miasta o wycofaniu się ze współfinansowania legnickiego teatru. Prezydent Tadeusz Krzakowski tłumaczył, że Legnica musi zaciskać pasa, bo był covid, a idzie kryzys, i że te półtora miliona, które dostawał od Miasta Teatr, jest teraz potrzebne na pilniejsze sprawy. Choćby na fontannę – rzucił na jakiejś konferencji rozżalony Jacek Głomb, dyrektor sceny, a ja rzuciłem się do internetu sprawdzać, o jaką fontannę chodzi. Łatwo ustaliłem, że prezydent Krzakowski jest z wodotrysku dumny, i w ogóle chętnie opowiada o „wieczornych spektaklach”, które można podziwiać w parku, gdy z głośników płyną melodyjne szlagiery, zaś ledowe lampy podświetlają roztańczone dysze plujące w niebo wodą. Znamy te widowiska z większości miast, bo w pewnym momencie każde miasto w Polsce zapragnęło nocnych pokazów lejącej się wody. W Łodzi taką fontannę zbudował w 2009 roku prezydent Kropiwnicki (wydano na nią więcej, niż na którykolwiek z łódzkich teatrów) i – podobnie jak w Legnicy – od początku się psuła. Regularne naprawy kosztowały już fortunę a i tak fontanna częściej nie działa niż działa. Trzynaście lat od jej uruchomienia Miasto rozpoczęło przygotowania do przebudowy placu i – być może – zburzenia suchego od kilku już sezonów wodotrysku.

To nie jest wpis przeciwko fontannom. To jest wpis przeciwko podwójnym standardom w wydawaniu pieniędzy. Kultura dla włodarzy z założenia jest zawsze za droga i wymaga oszczędności. Nie to, co wszelkiego typu inwestycje w beton: tam szasta się groszem, przyjmuje fuszerki i niemo akceptuje ciągłą galopadę budowlanych cen. Bo covid, bo kryzys… Bo nie ma wyjścia.

Władze Legnicy z dumą zaznaczały, że w ostatnich latach nie zmniejszyły dotacji na Teatr mimo covidu i kryzysu (ale milczały, że nie mogły dotacji zmniejszyć, bo nie pozwalała na to umowa z województwem). Marzyłbym o konferencji prasowej, na której prezydent Krzakowski chwaliłby się, że nie zwiększył też wydatków na lanie betonu, a mimo to potrafił załatać dziury w drogach, chodnikach i miejskiej fontannie. Tak, jak mimo galopady cen dziury w swoim budżecie od lat łata Teatr Modrzejewskiej.

(Piotr Olkusz, „Prezydenckie wodotryski”, https://www.dialog-pismo.pl/, 26.07.2022)