Legnicka premiera "Widzę nic” Filipa Zawady w reżyserii Pawła Palcata zostawiła mnie ze sprzecznymi odczuciami. Absolutnie poruszające są te momenty, kiedy poprzez transowy śpiew i proste gesty oparte na języku migowym wyraża się czułość dla bohaterki.  Ten efekt udaremniono jednak przez nadmiar udziwnień. Recenzja Piotra Kanikowskiego.

Bohaterka “Widzę nic”, Aneta, jest niewidoma i nieszczęśliwa. Tęskni za zmarłym ojcem. Nie dogaduje się z matką. Czuje się nieskończenie samotna. Rozpaczliwie szuka dla siebie miejsca w świecie, ale próby nawiązania relacji z innymi ludźmi przynoszą wyłącznie upokorzenia. "Ocieractwo stanowi jedną z głównych treści mojego życia” – mówi z charakterystyczną dla siebie autoironią.

Tak właśnie, z cierpkim poczuciem humoru, z dystansem, Aneta opowiada o swoich doświadczeniach. Przywołuje banalne sytuacje: lekcję religii, wyjście do klubu dla lesbijek, próby podrywu, pogrzeb ojca, pracę w hurtowni… Jednak "Widzę nic” to nie jest studium życia niewidomej kobiety. Swoją ślepotę Aneta zaakceptowała – śmieje się z niej i nie uważa bynajmniej za krzyż, skazę czy kalectwo. Dotkliwszym kalectwem jest nieporadność w relacjach z innymi ludźmi, a to w równej mierze problem osób widzących.

Wydaje mi się, że sztuka Filipa Zawady to doskonały materiał na monodram. Pomysłu, aby monologiem Anety obdzielić 8 aktorek, nie rozumiem. Jeśli chodziło o zwrócenie uwagi na niejednorodną, pogmatwaną osobowość bohaterki, to wolałbym, aby twórcy spektaklu bardziej zaufali tekstowi, bo jest wystarczająco czytelny. Osiągnięto efekt odwrotny do zamierzonego, przynajmniej w moim przypadku. Oglądając przedstawienie, wkładałem wiele wysiłku, aby z rozsypanych puzzli aktorskich kreacji na bieżąco  poskładać w miarę spójny obraz bohaterki – kogoś z krwi i kości, kto byłby mi bliski; kim mógłbym się przejąć zanim opadnie kurtyna. Miałem z tym pod górkę, bo realizatorzy "Widzę nic” zastosowali formułę "teatru w teatrze”, z didaskaliami podawanymi z offu jako audiodeskrypcja, jakby nie na empatię postawili, ale na dystans. Dlaczego? Nie mam pojęcia.

Nie da się mnożyć formalnych komplikacji bez szkody dla opowieści, która i bez tego, jest trudna, dygresyjna, nieustannie meandrująca między żartem, ironią a tonacją serio. "Widzę nic” wymaga od widza maksymalnego skupienia, aby nie minąć diamentów, którymi Filip Zawada szczodrze inkrustował swój tekst. W jego sztuce ponadprzeciętnie wrażliwa, wsłuchana w siebie i świat Aneta co rusz rzuca bon motami lub wypowiada refleksję godną wynotowania. Mówi: "W Boga nie wierzę, bo nigdy mi nie udowodnił, że istnieje. I to jest jedna z niewielu rzeczy, w której jestem podobna do widzących. Oni też nigdy nie widzieli go na oczy”. Chce się jej słuchać, choć za Filipem Zawadą ma też skłonność do popadania w patos. Wie o tym. "I chuj” – dodaje, rozbrajająco.

Najpiękniejsze momenty w "Widzę nic” to te, w których realizatorzy spektaklu manifestują bezgraniczną czułość dla swej bohaterki. Przewrotny, podobny do litanii hymn, gdzie wysławia się jej zwyczajność, żałosną niedoskonałość i wszystko, co powinno budzić raczej odrazę niż tkliwość. Cudownie subtelna, symbolicznie zrobiona scena samobójstwa. Niespieszny początek spektaklu, kiedy leżąc na podłodze aktorki śpiewają na głosy transową pieśń o ciemności, dodając do dźwięków proste gesty z języka migowego.

Sugestywne są projekty kostiumów i scenografia autorstwa Magdaleny Muchy, która podzieliła scenę na trzy części, jak w tryptykach z renesansowych kościołów. W centrum jest Aneta i jej życie. Po lewej stronie rozpościera się sfera związana z narodzinami, reprezentowana przez głuchoniemą matkę, uwięzioną za ścianą z pleksi i beznadziejnie szukającą kontaktu z córką. Vis`a` vis kabiny matki znajduje się czarna ściana symbolizująca śmierć, z elastyczną kieszenią na nieżyjącego ojca i martwą Anetę. Zsakralizowana przestrzeń sprawia, że "Widzę nic” upodabnia się do średniowiecznych moralitetów, w których bohater narażony na pokusy ziemskiego żywota, na lęki i zwątpienia, walczył o swoje zbawienie. Różnica polega na tym, że Aneta w żadne życie pozagrobowe nie wierzy.

“Kiedy się rozbieram, nie wiem co mam pod spodem. Być może nic” – mówi.

Dobrze jest to nic zobaczyć i czule się nim zachwycić.

Najbliższe spektakle są zapowiadane na 20, 21, 22 kwietnia o godz. 11 oraz 22, 23 i 24 kwietnia o godz. 19. Bilety: Normalny 40zł / Ulgowy 35zł do nabycia on-line oraz w kasie teatru. Rezerwacja tel. 76 72 33 505 lub Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

(Piotr Kanikowski, „Po premierze “Widzę nic”. Co ma pod spodem Aneta?”, https://24legnica.pl/, 20.04.2022)