Na ulicach Legnicy pojawił się sugestywny plakat: lekko uniesiona głowa kobiety z zamkniętymi oczami, opleciona liną, której wzór może kojarzyć się ze skórą węża. To wszystko w burzy jasnych włosów, które wyglądają jak snopy dymu. Intrygujące. Zbudowało to ciekawość wobec najnowszej premiery Teatru im. Heleny Modrzejewskiej – dzięki „Dziejom grzechu. Opowiedzianym na nowo" w reżyserii Darii Kopiec oraz scenariuszowi Artura Pałygi, Stefan Żeromski jako pisarz został zauważony dla współczesnego teatru. Okazało się, że całkiem słusznie. Recenzuje Joanna Marcinkowska.

Na scenie widzimy lekką konstrukcję: po lewej stronie metalowe schody, które prowadzą do korytarza-klatki. Pod spodem (po lewej, prawej stronie oraz na środku) widzimy trzy sześciany na kółkach, z drzwiami. Scenografia autorstwa Aleksandry Starzyńskiej przywodzi na myśl amerykańskie więzienie. Dopełniają tej wizji kostiumy (autorstwa Patrycji Fitzet): schodami na górę wejdą dwie kobiety, z których każda będzie miała na sobie długi płaszcz, a na piersi przepasany pas z nabojami. Będą obserwować na tym swoistym „spacerniaku" Ewę, która w tym spektaklu pojawi się jako główna bohaterka w czterech osobach naraz. Koronkowe szale/narzuty kobiet w kolorze pomarańczowym doskonale komponują się z resztą i kojarzą się z barwą uniformów więźniów (co znamy z amerykańskich filmów). Są jaskrawe, ultrafiolet dodatkowo wydobywa ich jarzeniową barwę.

Spektakl zaczyna się bardzo „teatralnie": zastygłe w pozach obserwacyjnych Strażniczka Bożena (Katarzyna Dworak) oraz Strażniczka Dorota (Gabriela Fabian) patrzą w dół na kobiety w koronkowych szalach. Te wykonują sugestywne ruchy. Wyobraźnia podpowiada, że znajdujemy się w więzieniu albo... w burdelu. Od początku w tym spektaklu wszystko będzie płynne i umowne, ponieważ podkreślona jest tu także „teatralność" realizacji. Sceniczne metafory będą podane w przepięknej formie wizualnej oraz doskonałej oprawie muzycznej (muzyka: Aleksandra Gronowska i Michał Litwiniec): niezależnie od tego, czy głosom będą akompaniować instrumenty.

Osią narracji będzie tu historia Ewy. Jej miłosnych perypetii o zabarwieniu tragicznym, a także relacji z matką. Wydawać by się mogło, że człowiek jest zintegrowanym bytem. Jednak pojedyncza postać może mieć wiele twarzy – tak, że zaskoczyć potrafi nawet samą siebie. Czasem dla siebie staje się też obca. Może sama nie rozumieć swoich zachować, nie przewidzieć reakcji. Człowiek dowiaduje się, jak zachowa się w danej sytuacji dopiero wtedy, gdy się w niej znajdzie.

Społeczeństwo natomiast kieruje się (niepisanym) kodeksem zasad, które dotyczą zachowań zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Wyjście poza pewien kanon, swego rodzaju bunt, zostanie napiętnowany. Zarysowane to jest nawiasem w postaci zamkniętej społeczności Cyganów, z którymi może kojarzyć się grupa „więźniów", obserwowanych z góry przez Strażniczki. Do kobiet dołączają mężczyźni w różnym wieku (Sanczez – Paweł Wolak, Pedro – Jakub Stefaniak Alvaro – Bartosz Bulanda i Rodrigo – Arkadiusz Jaskot), tworzący dodatkowo zespół, ze śpiewem oraz muzyką wykonywaną na żywo na gitarach. Tak samo zresztą sama mikrospołeczność więźniów rządzi się swoim zasadami (pisał o tym np. Tomasz Michniewicz w „Świecie równoległym": w rozdziale, dotyczącym funkcjonowania więzienia San Quentin w Stanach Zjednoczonych).

Zawsze jednak jest jakiś mędrzec – ktoś, kto może podzielić się doświadczeniem. W rolę Matki wciela się tu również Katarzyna Dworak. Jednak jej postać, ucharakteryzowana na Fridę Kahlo (czyli kobietę, którą właściwie zniszczyła miłość do mężczyzny), nie jest wiarygodna dla Ewy. Jest jeszcze Al, czyli Bartosz Bulanda. Domorosły filozof w grubym futrze, który ma w sobie na scenie coś urzekającego, a jego brawurowy monolog przypomina niespodziewane i półprywatne wejście Juliusza Chrząstowskiego (jako Doktora Tomasa Stockmana) we „Wrogu ludu" w reżyserii Jana Klaty (zrealizowanego w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie). Monologi Bulandy i Chrząstowskiego są jakby „wyłomami" w toku akcji scenicznej. Mają na celu przebudzenie widza, wstrząśnięcie nim poprzez powiedzenie prawdy wprost. I działa to (w oby przypadkach) rewelacyjnie.

Spektakl w reżyserii Darii Kopiec to jednocześnie groza i absurd, groteska i radykalizm, przejmująca warstwa muzyczna (w stylu Laboratorium Pieśni, ale też ze sznytem cygańskim czy latynoskim), bardzo dobre aktorstwo i zachwycające obrazy. Można jednak odnieść wrażenie, że czasem ze sceny pada za dużo słów, niektóre sceny są za długie, a innym razem aktorzy wydają się być nieco „pogubieni". Widowisko Kopiec nie jest spektaklem równym, ponieważ są momenty dłużyzn, przeciągniętych dialogów czy monologów, ale nie zmienia to faktu, że to wydarzenie ważne. Kultura macho/playboyów jest tu ironicznie zestawiona z kobietami, które mają wybór, choć często są przez mężczyzn poniewierane. A może to one się nimi bawią i nad nimi panują?

Zakochanie często bywa odbierane jako stan równy szaleństwu. Kiedy wspomniane sześciany zostaną obrócone, okaże się, że ich wnętrze jest obite poduszkami. Od razu na myśl przychodzi zakład psychiatryczny. Wcielenia Ewy (Ewa – Magda Drab, Eve – Magda Skiba, Awa – Zuza Motorniuk oraz Ewka – Anna Sienicka) często „chowają się" w tych bezpiecznych „pokoikach", w których nic nie może im się stać. Może tylko w odosobnieniu można dojść do równowagi psychicznej? Każde spotkanie z drugim człowiekiem to przymus interakcji, która może przynieść pozytywne lub negatywne doświadczenie. Szczególnie, jeśli chodzi o budowanie relacji romantycznej.

W pewnym momencie jak żelazna kurtyna zjeżdża z góry wielka czerwona „krata", która może kojarzyć się z bramą, prowadzącą do Raju czy też „Tajemniczego ogrodu" (jak w powieści Frances Hodgson Burnett). Na środku rysuje się wielkie serce, nad którym widać krzyż – trochę jak na tabernakulum. Miłość jest przecież świętością, miłość boska jest nieskończona, ale samo uczucie może też ciążyć jak krzyż. Dodatkowo scena jest przez bohaterów mniej lub bardziej dyskretnie dekorowana jak na imprezę urodzinową – bycie z osobą ukochaną powinno przecież sprawiać, że każdy dzień z nią przeżyty jest świętem. Ale czy na pewno tak jest?

Kobieta w ciąży nosi w sobie kolejny świat (w ogólnym pojęciu poczęty z miłości). Ostatnią kartę wielkich arkanów Tarota „Świat" przedstawia się często tak, że brzuch ciężarnej kobiety to kula ziemska. Kolejne uniwersum, które może współistnieć z tym, co jest albo próbować niszczyć lub przekształcać po swojemu rzeczywistość. Nowonarodzony świat można też od razu pozbawić możliwości zaistnienia. Decyzję podejmujemy my albo ktoś/ coś w nas. Świat ciągle się odradza, historia zatacza koło. Pięknie pokazane jest to w ostatniej scenie „Dziejów grzechu...", w której postaci krążą w wiecznym kręgu: początkowo oświetlone światłem, ostatecznie giną jako cienie w mroku. Nawet, jeśli towarzysząca tej scenie żałobna w tonie pieśń mówi o tym, że zawsze i mimo wszystko chce się żyć.

„Dzieje grzechu. Opowiedziane na nowo" w reżyserii Darii Kopiec to wielkie pytanie, czy jesteśmy więźniami miłości? Czy w ogóle nasze uczucia nami rządzą i dyktują nam, co mamy robić? To także próba zweryfikowania, czy starsze i doświadczone pokolenie może uchronić młodych przed błędami, które popełniło, czy też nie ma wpływu na to, co młodzi ludzie zrobią ze swoim życiem. Ostatecznie każdy odpowiada sam za siebie i stosowanie tego, co usłyszy od innych/starszych. „Grzech" można uznać za pewną „skazę", której nie możemy się pozbyć, nie możemy od niej uciec, nie możemy z siebie zmyć. Od narodzin jesteśmy naznaczeni dwiema rzeczami: miłością i śmiercią. Pytanie tylko, więźniem której sfery uczuć się staniemy?

(Joanna Marcinkowska, „Czy jesteśmy więźniami miłości?”, http://www.dziennikteatralny.pl/, 7.02.2024)