To jednocześnie smutne i straszne, choć też cholernie… fascynujące. Dzisiejsza sytuacja polityczna jest możliwe doskonałym momentem dla wystawienia „Makbeta”. To wymarzone (sic!) tło dla brutalnej i bezwzględnej akcji dramatu Szekspira. Podobni tytułowemu bohaterowi wielcy, duzi, mali i całkiem maluczcy władcy i Władcy próbują ugrać a to jakieś terytorium, a to zemstę, a to zwierzchność lub przeciwnie – niepodległość, a jeszcze inni już tylko stanowiska i apanaże. O spektaklu w reż. Pawła Palcata pisze Daniel Źródlewski.

Paweł Palcat w programie do spektaklu zdecydował się na zaskakujące wyzwanie. W pierwszym zdaniu napisał: nie lubię „Makbeta”. Podzielam. Faktycznie to sztuka zawiła, przewidywalna, nudna, kipiąca nachalną symboliką, do tego napisana językiem, którego nie sposób zrozumieć. Prawda? Znakomitym pomysłem na odczarowanie trudnego tekstu była zatem rezygnacja ze sporej jego części. Palcat zastąpił go… atmosferą. Do granic możliwości gęstą, duszną (duszącą), trudną. Wspomógł się niespodziewanie powolnym, lecz zaskakująco szybko przyswajalnym rytmem. Długie pauzy, na początku nużące, chwilę później wciągają widza bez reszty. Trwają wspólnie z nim. W takim dziwnym emocjonalnym zastygnięciu, a może uścisku. Uwierającym uścisku, naruszającym akceptowalną strefę komfortu. A! Rezygnacja z dramaturgicznego sedna absolutnie nie ma wpływu na czytelność i zrozumienie akcji utworu.

Palcat skreśla nie tylko ze znaczną część słów, ale odrzuca też magię (za reżyserem: metafizyczny sos). Jego Wiedźmy nie posiadają nadnaturalnego pierwiastka, to śmiertelnice, pielęgniarki opatrujące rannych po bitwie, siostry miłosierdzia, wolontariuszki dobra. Odjęcie czarów i powierzenie wszelkiej sprawczości wyłącznie ludziom przewrotnie potęguje surowe przesłanie, nieustannie aktualnego, a napisanego przecież w początku XVII wieku, dzieła. To czyni koszalińskiego „Makbeta” jeszcze brutalniejszym i groźniejszym.

Premiera spektakl stanowiła kulminację obchodów 70-lecia Bałtyckiego Teatru Dramatycznego. Widzowie otrzymali wielkie multimedialne widowisko, jakiego dawno na scenie przy placu Teatralnym nie było. Paweł Palcat zaproponował teatr o obcej od dotychczasowej stylistyce. To odważny formalnie i znaczeniowo artystyczny eksperyment. Atrakcyjny, ale nie łatwy w odbiorze, wymagający wiedzy, skupienia, ale też pewnej zmysłowości. Jego pracy blisko do dzieła z kręgu sztuki konceptualnej, opartej o intelektualne znaczenia oraz podkreślanie ważności procesu twórczego.

W naznaczonym klasycznym portalem oknie scenicznym zmiesiła się zaskakujaca i funkcjonalna przestrzeń (Paweł Walicki). Jest okafelkowana rzeźnia, są surowe skały, a na horyzoncie monstrulany ekran. Przestrzeń tworzą (wypełniają) właśnie multimedia - intrygujące animacje oraz transmisja tego co dzieje się na scenie (niski ukłon dla Katarzyny Ulickiej-Pydy, która najczęściej stawała za obiektywem mobilnej kamery). Wykorzystanie video w taki sposób to wyraźne nawiązanie do stylistyki słynnego René Pollescha, teatralnego rewolucjonisty, jednego z najważniejszych współczesnych europejskich reżyserów (zmarłego niespodziewanie w lutym tego roku). Jego maksymą było  zdanie, że „tak jak muzyka współczesna nie potrzebuje melodii, tak współczesny teatr nie potrzebuje fabuły, komunikuje się z widzem poza nią”. I choć Palcat nie rezygnuje z szekspirowskiej opowieści, to zastępując ją pozawerbalnymi technikami, w tym wspomnianą intensywnie gęstą atmosferą, zdaje się do owej polleschowskiej stylistyki odwoływać. Ach! Znakomita jest scena rozgrywająca się na tle stopklatki krzyku Makbeta. Przerażająco prawdziwa jest sekwencja gwałtu (niewidoczny „gołym okiem” kostium odarcia ze skóry). I jeszcze przewrotnie, poza projekcjami – trafne okazały się sceny, w których wrogów Makbeta oglądamy na „uchodźctwie” w przestrzeni widowni. Zwracam też uwagę na precyzyjną reżyserię świateł, co nie było dotąd mocną stroną realizacji BTD (autorem jest scenograf).

Bartosz Bulanda (wraz z reżyserem) w sekwencjach video nie próbował na siłę czynić z Pomorza Środkowego Szkocji. Pomorze Środkowe jest tu bardzo świadomym Pomorzem Środkowym. Ale nie takim pocztówkowym z dmuchanymi, różowymi morsami z Mielna. To kraina mroczna, smutna, szara, mglista... Ot „uniwersalny krajobraz nadmorskiej północy”. Bulanda wyjście armii z „lasu birmańskiego” zastąpił wyjściem z Bałtyku płetwonurków. Przepyszne! O ile nie przepadam za wszelkimi lokalnymi przekłamaniami geograficznymi (ku uciesze publiki), to tym razem ów zabieg udał się znakomicie, może dlatego że obył się bez próby naiwnej (nad?)interpretacji.

Paweł Palcat jest pedagogiem Wydziału Lalkarskiego Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Pod koniec ubiegłego roku uzyskał tytuł doktora, a jego rozprawa nosiła tytuł „Obecność psa na scenie w duchu ekokrytyki”. Opisał w niej (na podstawie spektaklu „Mój niepokój jest Twoim niepokojem”) pracę nad sceniczną obecnością psów na scenie zgodnie z etyką, dobrostanem, osobowością i temperamentem zwierząt. Bez tresury.

Zagadnienia coraz modniejszej krytyki ekologicznej (ekokrytyki) uczynił też sednem interpretacji swojego „Makbeta”. Zgodnie z założeniami nurtu bada relację pomiędzy istotami ludzkimi a ich środowiskiem naturalnym. Zauważył, że „Makbet” jest pełen norm prawa ludzkiego i naturalnego. Zestawia brutalne zachowania ludzi z prawami rządzącymi światem zwierząt. Drapieżca staje się figurą uniwersalną, określającą i człowieka i zwierzęta.

Dalej Palcat wydobywa idee polowania, ale takiego, w którym to ludzie polują na ludzi. Zatem obserwatorami tego brutalnego czyni zwierzęta. Co chwilę słyszymy ryk godowy jeleni, a na ekranie oglądamy zapisany w podczerwieni film, w którym jelenie podchodzą do foto pułapki i nieświadome wpatrują się w… akcję spektaklu, a przy okazji zaglądają w oczy publiczności. Głęboko. Odgłos rykowiska, potężnego, basowego ryku byków, przeszywa scenę i widownię, zaskakująco trafnie dopełniając zapisaną w dramacie brutalną i tragiczną historię.

Przez ryk jeleni bardzo wyraźnie przebijają się aktorskie głosy. Nie ma tu słabszej roli. To najprawdziwszy festiwal aktorskiej wirtuozerii. Na uznanie zasługuje stworzenie spójnego i ufającego sobie zespołu. To ma wpływ nie tylko na sprawność scen zbiorowych, w tym świetnych układów choreograficznych (Ewelina Ciszewska), ale na atmosferę widowiska. Zaufanie procentuje prawdziwością emocji, choćby tych najbardziej pierwotnych i groźnych. Jest w koszalińskim „Makbecie” taki atawistyczny, niebezpieczny ładunek…

Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska jako Lady Makbet zachwyca misterną skrupulatnością budowy swojej kreacji, stworzyła postać niejednoznaczną, pełną sprzeczności i tajemnic. Jest nie tylko żoną, ale jednocześnie „matką”, dojrzałą opiekunką Makbeta. Matczyna czułość miesza się z pożądaniem, przebiegła rządza władzy konkuruje z subtelną wrażliwością, a wyrafinowana podłość kontrastuje z dyplomatyczną wyniosłością. Mistrzostwo!
Bardzo ciekawą interpretację trudnej postaci, w oryginale dość marginalnej, zaproponowała Beata Niedziela. Jej Lady Lady Makduf najpierw oburza bezczelnością, a w scenie rozpaczy po śmierci syna i wobec zagrożenia własnego życia wprost poraża odgrywając rytualny, wręcz organiczny, taniec śmierci (tuląc się do symbolicznych trucheł jelonków). Poruszające!

Katarzyna Ulicka-Pyda wraz z Adrianną Jendroszek skomponowały znakomity duet – to pozbawione magicznych mocy Wiedźmy. Interpretatorska wizja Palcata zdecydowała o charakterze ich kreacji, czyniąc z ról arcytrudne zadanie, gdyż na obie aktorki spadł „ciężar” pomieszczenia w dwóch osobach kolejnych rozpisanych w dramacie bohaterek, w tym wielkiej Hekate. Dodatkowo to właśnie Wiedźmom reżyser „powierzył” rolę operatorek kamery. Ich wizje odarte z magiczności zabrzmiały jak „prasowe” depesze. Ich rytuał sprowadzony do szeptanej mantry, wypowiadanej wprost w żabie oko kamery, to jedna z najwyrazistszych scen koszalińskiego „Makbeta”. Intrygujące!
Mimo wyrazistych kobiecych postaci „Makbet to triumf patriarchatu, to męski dramat. Reżyser podkreślił to dodatkowo mundurami, przypisując męskość do agresji, albo agresję do męskości. Atrybutem władzy nie jest tu błyszcząca diamentami złota korona, a wojskowy, ciężki płaszcz.

Duncan Wojciecha Rogowskiego to straszny typ. Zamiast prawego władcy oglądamy cynicznego, sprośnego, opętanego rządzą władzy i luksusów tyrana. Scena gwałtu jest absolutnie porażająca. Kiedy po morderstwie zjawia się na scenie w kolejnych rolach (oprawców), nadaje im zupełnie innych znaczeń, pozostawiając jakiś ślad pierwotnej kreacji. Rogowski pokazał to wszystko brawurowo!

Pozostali – Malcolm Karola Czarnowicza, Macduff Piotra Krótkiego oraz Banko Jack Zdrojewskiego – to znów niezwykle pogłębione i dojrzałe rysy psychologiczne. Nie ma tu przypadku, każdy z nich dopracował kreację w najdrobniejszym szczególe, każdy wnikliwe przeczytał swoją postać.

No i Makbet. To rola-ikona, arcytrudne aktorskie wyzwanie. Ach! Pokazać ten upadek. Soczyste zadanie. Móc nakreślić tak skrajnie rozchwianą psychologię. Tak! Michał Kosela owo zadanie miał utrudnione, bo choć pochodzi z Koszalina, to na co dzień gra w Teatrze w Wałbrzychu, a co za tym idzie nie zna zespołu BTD. Pomimo tego dobrze odnalazł się wśród koszalińskich aktorów, ze szczególnym uwzględnieniem pełnego partnerstwa ze sceniczna żoną – Lady Makbet vel Żanettą Gruszczyńską-Ogonowską. Kosela zaskoczył spokojem i dystansem. Jego Makbet nie epatuje siłą, ale siłą… spokoju i sprytem. Nie jest przemocowy, chyba, że mentalnie. W ciągu 180 minut trwania spektaklu przechodzi niewyobrażalną metamorfozę – od pewnego siebie, żądnego krwi i satysfakcji władcy do zrezygnowanego, pozbawionego sił, samotnego, lecz do końca świadomego oprawcy. Wie, że przegrał. Interpretacji Koseli służy spowolnione tempo spektaklu, które pozwoliło na wybrzmienie misternie dopracowanej postaci. Brawo!

Równoprawnym bohaterem, co postaci dramatu i jego opowieść, jest… muzyka oraz przestrzeń dźwiękowa. Maciej Zakrzewski napisał muzyczny poemat, znakomicie ilustrujący szekspirowską intrygę i atmosferę zaproponowaną przez Palcata. Jego praca tworzy mrok i ciężką atmosferę każdej ze scen, albo odwrotnie. To przenikanie sprawczości fascynuje i nie jest ważne co z czego wynika. Sumą jest przerażający, brutalny świat, w jakim nie chcemy żyć, a… (wciąż) musimy.

„Makbet” w reżyserii Pawła Palcata w koszalińskim Bałtyckim Teatrze Dramatycznym wręcz kipi od znaczeń i symboli, nie tylko tych nakreślonych przez Największego z Wielkich Dramaturgów, ale tych wynikających ze współczesnych kontekstów, na które ani autor, ani reżyser, ani aktorzy ani widzowie wpływu już nie mają. Brutalność świata Szekspira i tożsame prawdziwe oblicze "tu i teraz" spotęgowane bezkompromisową interpretacją Palcata sprawiają, że wychodzimy z teatru smutni. Znów dobrowolnie wkraczamy w niekończący się pochód drapieżców i ofiar. I nigdy nie wiemy, którą z ról przyjdzie nam w życiu odegrać. Czy „Makbeta” wystawia się dziś „tylko” czy „aż” ku przestrodze?

(Daniel Źródlewski, „Makbet”, https://tekstyzrodlowe.pl/, 8.04.2024)