Legnicki teatr często określa się jako „drużyna Modrzejewskiej”, nie stroniąc od sportowych metafor. Pod wodzą nowego sztabu szkoleniowego legniczanie zagrali dobry mecz, z kilkoma spektakularnymi akcjami i paroma strzałami w światło bramki. Ta jednak nie została zdobyta.

„Iwanow” na motywach debiutanckiej sztuki Czechowa jest drugą premierą legnickiego teatru w ramach programu „Teatr Opowieści”. Podobnie jak „Inny chłopiec” jest sztuką zgodną z wszystkimi założeniami manifestu, jednak po raz kolejny wychodzi się ze spektaklu z artystycznym niedosytem.

Spektakl Linasa Zaikauskasa jest powrotem do klasycznego języka teatru, do tej pory raczej niewidzianego na legnickiej scenie, bowiem nawet sztuki, które – tak jak ta – oparte były na tekstach o ugruntowanej pozycji w dziejach literatury, zawsze miały w sobie domieszkę odmienności. Oglądając je, wiedziało się, że to spektakl Teatru im. Heleny Modrzejewskiej. Z „Iwanowem” tak nie jest, z powodzeniem mógłby powstać w większości teatrów w Polsce.

Tradycyjnie nie zawiedli aktorzy, zwłaszcza w scenach komediowych. Brylują w nich Joanna Gonschorek odgrywająca postać Marfy, Paweł Wolak jako podupadły finansowo hrabia i Katarzyna Dworak – stetryczała matka Soni (w tej roli po raz kolejny potwierdzająca swą klasę Ewa Galusińska) z nad wyraz wysuniętym podbródkiem. Z kolei Bogdan Grzeszczak wcielający się w postać Paszy, starego pijaka i pantoflarza, pokazuje, że nawet jeśli partie dialogowe opierają się w głównej mierze na jednym zdaniu („Ja nic nie rozumiem”), można stworzyć ciekawą kreację. Tej umiejętności zabrakło niestety odtwórcy głównej roli, Robertowi Gulaczykowi, który na tle drugoplanowych postaci wypada słabiej.

Spektakl jest zrealizowany w tradycyjnej konwencji. Widzowie, przyzwyczajeni do przestrzennych innowacji, tym razem zasiadają w wygodnych fotelach. Dwuwymiarowa scenografia jest pomyślana tak, że pomiędzy kolejnymi scenami musi być zmieniana przez statystów. Statyczną przestrzeń reżyser stara się wypełnić ekspresją. Dlatego też jesteśmy raczeni scenami z nożem, rozkwaszaniem jabłka czy rozbijaniem cegieł.  Należy tu wspomnieć zwłaszcza o Rafale Cieluchu, z którego każdym pojawieniem scena dosłownie drży w posadach. Jego Misza jest nie tylko panaceum na zżerającą Lebiediewów nudę, ale też wytchnieniem dla widza, zmęczonego monotonnością przestrzeni.

Zaikauskasowi udało się wiarygodnie oddać monotonię trawiącą mieszkańców prowincjonalnej, XIX-wiecznej Rosji. Przede wszystkim, dwugodzinna opowieść jest oparta na jednym, przewijającym się w tle motywie muzycznym. Ważnym elementem, potęgującym wrażenie monotonności, jest rytm wybijany czy to przez znużonego Kolę,  czy też łyżeczki uderzające o filiżanki (świetna scena w salonie Lebiediewów).

Legnicki teatr często określa się jako „drużyna Modrzejewskiej”, nie stroniąc od sportowych metafor. Pod wodzą nowego sztabu szkoleniowego legniczanie zagrali dobry mecz, z kilkoma spektakularnymi akcjami i paroma strzałami w światło bramki. Ta jednak nie została zdobyta. A przecież – jak mówi stare porzekadło – zwycięskiego składu się nie zmienia. Taktyki również.  

(Małgorzata Szymczak, Warsztaty „Myślimy o Teatrze”)