Legnickiego „Iwanowa” można porównać do oper mydlanych. Mało kto przyznaje, że je ogląda, a biją rekordy popularności. Jak widać, potrzeba było klasycznej sztuki, gdzie aktorzy grają na scenie, zamiast w opuszczonej fabryce, a widzowie siedzą w wygodnych, teatralnych fotelach.

Depresja i apatia dotyka coraz to większe grono osób. Człowiek żyjący w dzisiejszych czasach, choć inteligentny, nie potrafi zaznać szczęścia i spełnienia. Taki właśnie jest główny bohater, co dowodzi temu, że „Iwanow” napisany w 1887r jeszcze się nie zestarzał. Jest to druga premiera wchodząca w cykl „Teatr opowieści”, zaplanowany na najbliższe lata w legnickim Teatrze im. Modrzejewskiej.

Sztuka młodego jeszcze pióra Czechowa, została przystosowana przez Linasa Marijusa Zaikauskasa do potrzeb XXI wieku. Zamiast herbaty mamy wódkę, gdyż jak mówi reżyser: „Chcę wyeksponować emocje, jakie targają ludźmi. Dlatego u mnie nie będzie picia herbatki, przy którym życie bezsensownie przecieka przez palce. Moi bohaterowie swoje emocje topić będą w wódce, w ten sposób odreagowując swoje utracone szanse”.

Swą szansę utracił tytułowy Mikołaj Iwanow (Robert Gulaczyk). To młody, wykształcony mężczyzna, który poprzez problemy majątkowe popada w melancholię i egoizm. Jest znudzony życiem i towarzystwem, które plotkując lub pijąc wódkę zabija wolny czas. Na domiar złego uświadamia sobie, że nie kocha swojej, chorej na suchoty żony (Gabriela Fabian). Męczy go jej towarzystwo, więc wieczorami wyjeżdża z domu do kochanki (Ewa Galusińska). Okoliczny lekarz (Paweł Palcat) prosi Iwanowa, by nie działał tak otwarcie, gdyż może to wtrącić małżonkę do grobu.

Spektakl został podzielony na dwa akty. Akcja odpowiada nastrojowi panującemu na scenie. W pierwszej części, wydarzenia przebiegają powoli. Czuć melancholię oraz znudzenie, lecz jest to zabieg reżysera, mający na celu pokazanie, co przeżywa bohater. W drugim akcie wydarzenia nabierają nieco tempa i choć zakrawają o miano dramatycznych (rozbijanie butelki o głowę czy okaleczanie się nożem), to znajdziemy jednak momenty komedii. Jest to zasługą postaci drugoplanowych i ich czasem skrajnie komicznych zachowań.

Na pochwałę zasługuje Paweł Wolak, grający hrabiego, wuja Iwanowa oraz Joanna Gonschorek, wcielająca się w rolę zamożnej uwodzicielki, chętnej na hrabiowski tytuł. Osobno jak i w duecie wywołują salwy śmiechu na widowni już od momentu wyjścia na scenę. Równie dobrze wypadli Katarzyna Dworak i Bogdan Grzeszczak – stereotypowe rosyjskie małżeństwo, w którym pan domu to uzależniony od alkoholu pantoflarz, trzymany twardą ręką przez skąpą do granic możliwości żonę. Całość podkreśla jak zawsze żywiołowy Rafał Cieluch, skacząc, krzycząc i tańcząc na scenie jako Borkin – pełen pomysłów i wigoru, daleki krewny Iwanowa. To on rozbija towarzyską nudę, wpadając na imprezę z grajkami i fajerwerkami.

Scenografia Margarity Misjukowej umacnia relację scena-widownia. Wydarzenia miały miejsce w pomieszczeniach, co wymusiło użycie domowych mebli. Duży nacisk postawiono natomiast na rekwizyty. Znajdziemy zatem w pełni funkcjonalny prysznic, pod którym bohaterowie moczą głowy w upalny dzień, rozbijanie butelki na głowie aktora, strzały oddawane z rewolweru czy nóż zostawiający ślady krwi na twarzy. Dodatkowo poprzez wygaszanie niektórych reflektorów, pani scenograf skupiała uwagę widza na specyficznych częściach sceny. Całość wypadła bardzo dobrze.

Słowa uznania należą się także Łukaszowi Matuszykowi, który skomponował muzykę do spektaklu. Nie było momentu, w którym nie pasowałaby ona do sytuacji. Kompozytor pokazał, że ma wielki talent, gdyż muzyka oparta była tylko o utwór „Czyżyk-pyżyk” - XIX wieczną piosenkę, prześmiewającą zachowania rosyjskich studentów i ich ciągoty do alkoholu. Oprócz kompozytora, który grał na fortepianie i akordeonie, wystąpiły Marta Sochal-Matuszyk (skrzypce) oraz Bożena Rodzeń-Jarosz (wiolonczela)

Legnicki teatr przyzwyczaił nas do tego, że wychodzi do ludzi, a spektakle odgrywa z dala od sceny im. Gadzickiego, na której wystawiono „Iwanowa”. Czy pokazuje on nowe oblicze teatru? Czy ukazuje nam ogromne problemy społeczne? Czy wychodzi poza lokalne, ludzkie problemy? Nie. Legnickiego „Iwanowa” można porównać do oper mydlanych. Mało kto przyznaje, że je ogląda, a biją rekordy popularności. Jak widać, potrzeba było klasycznej sztuki, gdzie aktorzy grają na scenie, zamiast w opuszczonej fabryce, a widzowie siedzą w wygodnych, teatralnych fotelach.

(Kamil Zabłotny, Warsztaty „Myślimy o Teatrze”)