Nie jestem recenzentem, ani znawcą teatru. Jestem zwykłym konsumentem kultury i staram się, by była to kultura wyższa. W grudniu byłem na spotkaniu dotyczącym premiery sztuki pt. „Chłopki”, opisałem wtedy swoje wrażenia pisząc, że niestety, biletu nie udało mi się dostać. Dziś, dwa miesiące od premiery wcale nie jest lepiej. Pisze Grzegorz Majewski.
Kiedy wygospodarowałem trochę czasu zmierzyłem się z brakiem miejsc na kilka kolejnych spektakli. Wodząc smutnym wzrokiem po wirtualnej sali teatralnej wypatrzyłem jedno miejsce wolne. Szybko złożyłem zamówienie i stałem się dumnym właścicielem ostatniego wolnego biletu na dzień 7 lutego o godzinie 18.00. Odetchnąłem z ulgą. Zgodnie z oczekiwaniem teatr był zapełniony do ostatniego miejsca. Widać sława wystawianej sztuki sięga daleko, kilka metrów dalej siedziało grono miłośników teatru z Wałbrzycha. Jednak w większości to Legniczanie. Jest niezwykle budującym, że legnicki teatr nie świeci pustkami. Kultura jest ważna. Bardzo ważna. Nawet dla ekonomii. Tak, kultura, a w niej teatr wpływa w dłuższym procesie na PKB kraju. Pisze o tym znany ekonomista profesor Marcin Piątkowski. Nie mając wyższej kultury, nie osiągnęlibyśmy sukcesu gospodarczego.
Tytuł sugeruje, że będzie to proste przełożenie książki na deski sceniczne. Nic bardziej mylnego. Jest to co najwyżej częściowe odbicie i niezbyt wierne. Całość rozwija się jak w dobrej książce, dąży do jednego finału. Od początku znajdujemy się w pomieszczeniu korporacji, firmy produkującej dżemy. Pracuje w niej grupa kobiet i ich rozmowy są ważne dla widza. Nieuchronnie dążą do pokazania dziedzictwa chłopskiego pochodzenia. Spektakl składa się z dwóch części, około półtora godzinnych. Fabuła ułożona bardzo interesująco. Dodatkowy koloryt to przebieranki, gdzie mężczyźni grają kobiety. Mi to kojarzy się z odwołaniem się do teatru starożytnego, gdy aktorami byli wyłącznie mężczyźni – choć pewnie intencje są nieco inne. Sztuka oparta w dużej mierze na grotesce, wiele jest przerysowane.
Sam początek to m.in. pojawienie się dziewczyny robiącej wszystkim kawę, właścicielkę niezwykle wielkich piersi. Oczywiście widać sztuczność, było to zamierzone i ustawiało oczekiwania wobec tego, co się będzie działo. Należało spektakl oglądać z przymrożeniem oka. Sztuka ma wiele plusów, w tym największy pewnie – grę aktorską. Grający niezbyt rozgarniętą księgową niewprawnie posługiwał się kulą do podpierania. Chodził z nią jak ze zwykłym kijem, co widział każdy, kto kiedykolwiek był zmuszony do posługiwania się tym narzędziem. Świetna ilustracja dla „nieudacznictwa” jakie miało być w tej postaci zawarte. Ponieważ rzecz odbywa się głównie w biurze, robi się tam kawę. Jeden z aktorów znakomicie naśladował dźwięki ekspresu a także obieranie niby ziemniaków do wiadra i odgłos „plum” gdy ziemniak wpada do „wody”.
Te odgłosy...znakomicie zagrana scena z jedzeniem w chłopskiej chacie przypomniała mi moją marną próbę zagrania do kamery sceny z piciem herbaty z pustego kubka. W 1987 roku Wrocław odwiedziła ekipa francuskiej telewizji. Jak na Francuzów przystało składała się z dwóch Algierczyków i Czecha. Czech, emigrant z 1968 roku, był szefem ekipy. Mieli nagrać mnie, młodego robotnika związanego z Solidarnością, od śniadania do wejścia do fabryki. Kiedy przyszli około 5.00 poprosili bym stanął w kuchni z kubkiem i „pił” z niego. Nijak mi to nie wychodziło. Za każdym podejściem mówili nie, nie tak. Były to czasy taśmy, nie cyfrowych kamer. Byłem beznadziejny. W końcu czując bezsens swoich starań zbuntowałem się, zrobiłem sobie normalnej herbaty i wtedy dopiero się udało. Nie potrafiłem zagrać czegoś tak prostego. Dlatego doceniam kunszt zagranej sceny z jedzeniem. Wiem, że z pozoru łatwe jest to niezwykle trudne. I podkreślę – do tego te odgłosy...
W sposób nie zabawny, ale i nie nazbyt poważny jest pokazane okrucieństwo chłopskie. Krótki bunt na scenie w prosty sposób nawiązuje do buntów chłopskich. W korporacji panuje mobbing, nie jest łatwo to znosić. Zarzewiem jest brak wypłaty, a są wywleczone grzechy korporacji jak np. praca na czarno. To w jasnym przekazie odwołuje się do tysięcy cudzoziemców zmuszanych przez polskich pracodawców do pracy bez umowy, zusu, podatków. A mi przed oczami stanęła scena z „Wesela” Wyspiańskiego: „(...)Myśmy wszystko zapomnieli, mego dziadka piłą rżnęli. (…)” i „Mała apokalipsa” Konwickiego. W drugiej części w podobny sposób jest odwołanie się do zamordowanie rodziny Ulmów za ukrywanie Żydów. Nie ma tam epatowania okrucieństwem, ale i nie robiono na siłę czegoś śmiesznego. Raczej scena skłaniała do refleksji. W obu częściach aktorzy zaprezentowali także umiejętności wokalne, wszystkie piosenki wykonali świetnie. W gładki sposób powędrowano do stosunków polsko-ukraińskich. Tu zaatakowano nasze „pańskie” wady i pretensje, że Ukraińcy nie mieli ochoty na spełnianie polskich zachcianek. Przejmująca i śmieszna zarazem (jak oni to zrobili ?!) scena rozpytywania młodej dziewczyny z ukraińskim akcentem atakuje nasze skryte pokłady ksenofobii, szczególnie zaś ukrainofobii. Na koniec sztuka odwołuje się do dzisiejszej wojny w Ukrainie, do tego jak dzielnie ich żołnierze powstrzymują rosję z daleka od Polski, od Europy.
Muszę przyznać, że jestem zadowolony ze spędzonego w ten sposób czasu. Mimo małego zgrzytu sztuka spełniła moje oczekiwania. Tym zgrzytem były niepotrzebne kompletnie przekleństwa. Sztuka, kultura ma kreować rzeczywistość i nasze zachowania. Nie być marnym odbiciem rzeczywistości. Prostactwo nie powinno być eksponowane w kulturze, choć siedzi w nas głęboko. Jednak jestem skłonny wybaczyć to teatrowi, bo to co zaprezentowali na deskach było dla mnie ucztą nowoczesnej kultury, kultury potrafiącej zgrać stare z nowym, tradycję z nowoczesnością.
(Grzegorz Majewski, „Robol w teatrze. Chłopki. Opowieść o nas i naszych babkach”, https://lca.pl/, 10.02.2025)