Niestety znacznie łatwiej w świątyni Melpomeny trafić na brązowy humor szmoncesu czy biesiadnej farsy. To tradycja w czystej postaci. Pachnie bigosem, wódeczką i wędlinami. Pojawia się w scenografii ze starą szafą i tkaninami, oświetlonej żółtym światłem niezafiltrowanych reflektorów. Pisze w swoim comiesięcznym felietonie w Miesięczniku „Teatr” Magda Drab.

Dziedzina wiedzy zwana humorologią jest niezwykle interdyscyplinarna. Skupia specjalistów wielu dziedzin, którzy dochodzą do różnorakich wniosków. Niektóre z nich są dość oczywiste, jak ten, że poczucie humoru dodaje atrakcyjności – to powód, dla którego posiada je chociażby James Bond, i pomimo że jest ono nieco suche, to okazuje się wystarczające w zestawieniu z oczami i muskulaturą agenta, by kraść serca kobiet. Żarty po strzale z walthera czy innej formie unieszkodliwienia bandziora to forma czarnego humoru, choć ja nazwałabym go czarny metalik. Byłby to typowy gatunek poczucia humoru występujący w filmach akcji, gdzie dobry okalecza złego ku uciesze gawiedzi. Nie jest to klasyczny, funeralny, szorstki humor, ale jego wygładzona wersja dostosowana do delikatnych gustów milionów widzów na całym świecie. Takie żarciki w reakcji na krwawą przemoc pozwalają rozładować tłumioną agresję i żądzę odwetu dręczącą społeczeństwo. Trochę żenujące dowcipy Bondów tego świata są książkowym przykładem agresywnego stylu żartowania – jednego z tych, które wymienił psycholog Rod A. Martin. Jego podział jest prosty, choć skąpy wobec różnorodności odmian poczucia humoru. Bo już sam humor agresywny może mienić się milionem barw i odcieni, po najbardziej żółtawo-zgniłozielone cyniczne komentarze rosyjskich polityków, tworzących takie sformułowania jak „silne zatrucie herbatą” czy „ćwiczenia wojskowe”, które powodują obrzydzenie i lęk zamiast śmiechu.

Ja chciałabym skupić się przede wszystkim na nieagresywnych formach żartowania, które można zaobserwować na scenach teatralnych czy kabaretowych, i stworzyć rodzaj katalogu, jak te ze skrawkami tapet czy wykładzin. Osobiście odbieram poczucie humoru w sposób synestetyczny i bardzo spodobało mi się kolorystyczne klasyfikowanie jego przejawów i form. Paleta odmian jest szeroka, a każdy gatunek cechują określone zabarwienie oraz faktura. Czarny metalik stanowi formę ściśle filmową, gdyż idzie w parze z wartką akcją i wysokim budżetem – rzeczami stanowiącymi w teatrze rzadkość. Ponadto śmierć teatralna jest śmiercią zbyt skromną i nieefektowną, by pozwolić widzom na rozładowanie nagromadzonej agresji. Za mało krwi, za mało upadków z wysokości, za mało Quentina Tarantina – i mówię to z pewnym żalem. Chętnie wygospodarowałabym trochę miejsca w teatrze dla czarnego metaliku.

Niestety znacznie łatwiej w świątyni Melpomeny trafić na brązowy humor szmoncesu czy biesiadnej farsy. To tradycja w czystej postaci. Pachnie bigosem, wódeczką i wędlinami. Pojawia się w scenografii ze starą szafą i tkaninami, oświetlonej żółtym światłem niezafiltrowanych reflektorów. Nasuwa takie skojarzenia jak: piwnica, rustykalny, seksizm czy publikacja Dowcipy na każdy dzień. W brązach wiele osób czuje się bezpiecznie, stąd dobra kondycja tej gałęzi humoru, mimo jej staromodnego charakteru. Przyporządkowałam jej kolor brązowy, bo jest przytulny, nie zwraca uwagi, sprawia wrażenie klasycznego, do wszystkiego pasuje, a jednocześnie jest kolorem kupy. Humor ten realizuje doskonale teorię wyzwolenia energii, jedną z psychodynamicznych teorii humoru, która mówi o tym, że powstaje on poprzez wyładowanie energii zaoszczędzonej na tłumieniu tematyki obłożonej społecznym tabu. Humor ten leży tuż obok nieco bardziej strawnego humoru brzoskwiniowego, stosowanego w sytuacjach codziennych na bazarach i w poczekalniach, nazwanego przez naukowców afiliacyjnym. Oba mają pozwolić nam czuć się dobrze we własnej skórze i nie zachęcają do zmian.

Inną formą jest pełen klasy i poetyckiej serdeczności humor błękitny. Posługiwał się nim Tuwim w kawiarni Pod Pikadorem, a potem Przybora, Młynarski czy Osiecka. Niestety z niewiadomych przyczyn humor ten wyginął i funkcjonuje tylko w formach archiwalnych. Odtwarzany jest wciąż na nowo, ale pozbawiony nowych przedstawicieli. Szkoda. Mimo iż konserwatywny, zachęcał do autorefleksji, w przeciwieństwie do opisanego już humoru brązowego.

Z tego ostatniego wyewoluował humor bliski gamie farb ściennych w odcieniach: „istny koralowy”, „perfekcyjna pistacja”, „niedościgniona limonka” czy „liliowa magia”. Można go spotkać podczas Mazurskiej Nocy Kabaretowej i na festynach. Pozornie ma wiele odmian, ale praktycznie to często wulgarne odcienie śmiechu z idiotów, pozwalające na uzyskanie niczym nieuzasadnionego poczucia wyższości. Niekiedy osiąga też bardziej szlachetne formy fioletowe i czerwone w dowcipach będących refleksją społeczną czy żartem abstrakcyjnym. Taki humor wymaga dłuższego mieszania odcieni, a nie wszyscy są gotowi na ten wysiłek.

Jaskrawozielony bezczelny humor pojawia się czasem w dobrym teatrze. Zaskakujący w zabawie sprzecznościami, autorefleksyjny i uzdrawiający. Jego rodzicami są nieograniczona wyobraźnia i błyskotliwość. W Sensie życia według Monty Pythona pada diagnoza: „Ludzie rżną się piłami łańcuchowymi, spedaleni senatorowie dźgają opiekunki do dzieci, straż obywatelska dusi kurczęta, krytycy teatralni mordują kozły-mutanty. Po co komu jakieś kino. Oto na czym stoimy”. Barwna eksplozja humoru pozwalająca rozładować napięcie płynące z codzienności. To mój ulubiony kolor.

(Magda Drab, „5000 znaków. Humorystycznie”, Miesięcznik „Teatr” nr 3/2023, https://teatr-pismo.pl/)