Nie mam zielonego pojęcia czy pobieranie opłat za pobyt w izbie wytrzeźwień jest aktualnie legalne, czy przeciwnie. Wiem, że ta instytucja to relikt depczący godność i prawa człowieka. Nawet nawalonego jak sztucer.



Od połowy stycznia większość izb wytrzeźwień w kraju nie pobiera opłat za te wyjątkowe, bo nadzwyczaj rzadko zamawiane przez klientów, usługi. Ponoć ktoś w prawie namieszał, nie dopilnował i jest poślizg w przepisach o opłatach w placówkach tego typu.

W Legnicy jest inaczej. Po krótkim i raczej wyłącznie medialnym zamieszaniu prezydent miasta postanowił nie przejmować się przepisami. „Izba wytrzeźwień nie może być darmowym hotelem. Jest usługa, jest odpłatność. Dlaczego mieszkańcy mają płacić za czyjeś wybryki? Nie ma żadnego społecznego uzasadnienia, by komuś fundować tani hotel” – uzasadniał.

Jest usługa, jest odpłatność… Jakie to proste! Prawie jak u fryzjera, albo w agencji towarzyskiej. Problem w tym, że oba te miejsca odwiedzamy dobrowolnie. W przypadku izby wytrzeźwień tak nie jest. Co więcej, fakt czy trafimy do tego luksusowego hotelu (250 zł za nocleg;  ci z których da się ściągnąć należność, płacą najwyraźniej także za pozostałych), zależy od bardzo arbitralnej i nieodwołalnej decyzji funkcjonariuszy. A to już śmieszne nie jest. Granica dzieląca – mniej lub bardziej wydumaną - troskę o nasze zdrowie, a represję, jest bowiem bardzo cienka.  Czy ludzie osadzeni w więzieniach także powinni za to płacić (jest usługa, jest odpłatność…)?

Prawdą jest, że pijani na ulicy to jest problem. Czy izba wytrzeźwień w postaci, w jakiej funkcjonuje, go rozwiązuje? Myślę, że wątpię. Dlaczego bardzo pijany nie może zostać odwieziony do domu (nawet za mandatową opłatą), a ciężko zatruty do szpitala (nawet na własny koszt)? Izba wytrzeźwień pozostałaby wtedy wyłącznie placówką policyjną dla pijanych, ale wyłącznie tych, którzy podejrzani są o popełnienie poważnych wykroczeń lub przestępstw.

Problem jest szerszy, bo nasz stosunek do picia i alkoholu jest pełen świętoszkowatej  hipokryzji. Tymczasem, ci z nas co piją (a do tego jeszcze palą) co dziesięć lat powinni być wręcz nagradzani. Co najmniej Orderem za Wybitne Zasługi w Corocznym Ratowaniu Budżetu Państwa z Narażeniem Własnego Zdrowia.

W przeszłości byłem świadkiem precedensu. Wszystko za sprawą jednego z moich kumpli, który prosto z legnickiej izby dowieziony został na uroczystość wręczenia mu medalu  „Za umacnianie ładu i porządku publicznego”. Było z pompą, wiceministrem, jakimiś generałami i na centralnym placu naszego miasta.  Taka była ówczesna tradycja i dziwaczna forma rozdawania odznaczeń nie tyle za zasługi, co po uważaniu. Prawda była bowiem banalna. Wprowadzając się w „odmienny stan świadomości” (barwne określenie wrocławskiego kulturoznawcy prof. Mirosława Kocura) umacnialiśmy zapewne wiele, oprócz tego, co było w nazwie odznaczenia.

Tak czy owak. Nie wierzcie, że „cukier krzepi” (autor Melchior Wańkowicz, chyba pierwszy Polak, który zarobił spore pieniądze za reklamowy slogan). Ostatecznie już przed wojną złośliwi rodacy dodawali natychmiast: „wódka lepij”. I coś w tym musi być, skoro - artystycznie i z wdziękiem - pito ją wyłącznie w  literatkach. Proza Pilcha czy Hłaski (tego od „podobni jak dwie krople wódki”) wyraźnie tego dowodzi. Przykłady można zresztą mnożyć jak króliki mężczyźnianego krawca Lejzorka Rojtszwańca.

Żuraw, 30 stycznia 2013 r.