W piątkowy wieczór szlag trafił wieloletnie zabiegi zdrowotnej propagandy przekonujące o zgubnych skutkach nikotynizmu. Tytoń stał się narodowym bohaterem, co wyszedł nam na zdrowie i dał nadzieję.



Jak Polacy grali, nie będę się rozpisywał. Wolałbym machnąć ręką i zapomnieć. Remis, który uratował nam bramkarz PSV Eindhoven, to w tej sytuacji wynik szczęśliwy. Sił i pomysłu kadrze Smudy wystarczyło na jedną połowę. Grecy byli słabi, a i tak niewiele brakowało, by pozbawili nas jakichkolwiek złudzeń, co do wyjścia z grupy i ewentualności dalszych turniejowych zmagań.

Najbardziej zawiódł bramkarz Arsenalu i nasz numer jeden w drużynie, z którego szczęsne zostało jedynie nazwisko.  Nie dość, że spóźnił się przy bramkowej akcji dla Greków, to jeszcze sfaulował na czerwoną kartkę i karnego. Cóż takiego stało się temu niewątpliwie zdolnemu piłkarzowi? Sięgnąłem po gazetowy niezbędnik kibica, a tam stoi jak byk, że główną wadą naszego golkipera jest to, że lubi się popisywać i grać pod publiczkę. Coś jest na rzeczy, ale nie wyjaśnia to wszystkiego.

Zajrzałem zatem do majowego numeru Playboya po wywiad z naszym reprezentacyjnym bramkarzem, który niedawno rozstał się ze swoją dotychczasową partnerką.  Chwilę później wszystko stało się jasne. Ten człowiek nie ma głowy do gry w piłkę! Jego myśli są daleko poza boiskiem. „Myślę tylko o Keirze Knightley (27 letnia aktorka angielska, m.in.: „Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły”, „Duma i uprzedzenie”). Ostatnio mam na nią straszny "crush" (to have a crash znaczy tyle co zadurzyć się). Ma taki głos, taką barwę i akcent, że nie muszę jej widzieć, by na mnie działała”. W tej sytuacji dobrze się stało, że wtorkowe szarże szybkich w ataku jak błyskawica Rosjan kończyć się będą na doświadczonym,  pewnym siebie i szczęśliwie broniącym Przemku Tytoniu.

Mecz otwarcia miałem zamiar oglądać w naszej legnickiej strefie dopingu, dla zmyłki nazwanej ulicą kibica. Nie dało rady! Nie chodzi nawet o to, że lało (schroniłem się pod jednym z wielkich parasoli). To jakoś bym przetrzymał. Chodzi o rzecz podstawową. W tym miejscu nie da się oglądać transmisji telewizyjnych. Mój zły wybór i upór (do czasu) sprawił, że gapiąc się w ekran nie widziałem uroczystości otwarcia mistrzostw. Nie widziałem, bo nie mogłem widzieć.  Mądrzejsi ode mnie (głupio przyznać, było ich wielu) uciekli wcześniej. Nie dali się nabrać.

Nie wiem i mało mnie obchodzi, kto zadecydował o użyciu do pokazywania meczów diodowego wyświetlacza reklam. To urządzenie kompletnie nie nadaje się do wyświetlania czegokolwiek poza statycznymi banerami, bo do tego zostało zbudowane. Kompletnie zawodzi, gdy pokazuje na nim sportowe transmisje. Nikt tego nie zauważył? Nie wierzę. Nie pierwszy raz w Legnicy, ktoś ponoć chciał dobrze, a wyszło jak zwykle.

Jedyne atrakcje, jakie zaserwowała nam legnicka strefa kibica, to gryzący oczy dym z przypalanych karkówek i kiełbas oraz głupawe przyśpiewki zamroczonych kiboli, z klasyką w ich wykonaniu czyli „Zawsze i wszędzie policja… będzie”. Wiadomo co. To tacy sami fani futbolu, jak ci, którzy w przedmeczowy poranek wywiesili na płocie przy Wrocławskiej swój szmaciany (nie tylko dosłownie) baner i antyturniejowy protest („Fuck Euro”).  Pies ich… Też wiadomo co.

We wtorek nie dam się już nabrać. Wybiorę jedną z naprawdę wielu legnickich knajp, które dobrze przygotowały się do pokazywania meczów. Mecz z Rosją będzie wielkim sprawdzianem dla naszej kadry. Szybkość i pomysłowość z jaką Sborna atakowała Czechów były imponujące. „Nas nie dogoniat” śpiewały onegdaj panienki z rosyjskiego duetu Tatu. Gdy patrzyłem na tempo, w jakim poruszali się w meczu z Grekami nasi obrońcy, można faktycznie mieć poważne wątpliwości czy Boenisch z Perquisem dogonią rozpędzonych Arszawina, Kierżakowa czy Dżagojewa. Jednego jestem pewien. „Polacy, nic się nie stało” to głupia przyśpiewka.

Żuraw, 9 czerwca 2012 r.