Zrealizowane w pobliskim Chojnowie telewizyjne show kuchenne zapowiadano w minionym tygodniu w lokalnych mediach jak sensację. Obejrzałem. Zapamiętałem naleśniki z serem i fryzurę gwiazdy.



Moda na gotowanie na ekranie nie ominęła żadnego z polskich kanałów telewizyjnych. Nie mogła ominąć, bo jest importowana z krajów, które sprzedają nam wszystko, co się da. W tym gotowe licencje na telewizyjne formaty, które w założeniu mają być ekranowymi hitami przyciągającymi widzów i reklamodawców. Jakoś tak wychodzi, że przy okazji wciskają nam także kit, shit i scheisse. Do której kategorii zaliczycie „Kuchenne rewolucje” TVN, to wasza sprawa.

Gwiazda programu, Magda Gessler, jest niewątpliwie fachowcem w branży i postacią charyzmatyczną. Co prawda żaden sanepid, ani rozsądny właściciel restauracji, nie wpuściłby tak kudłatej babki do kuchni, ale przecież nie o kuchnię chodzi w tym programie, a o rewolucję. Czyli po naszemu show. Tylko to, oprócz pieniędzy, liczy się w programie. Reszta to kwestia wiary lub – jak kto woli - naiwności.

Po trzech miesiącach od realizacji programu, który chojnowskiego „Niebieskiego parasola” zamienił w restaurację „Pod jeleniem”, w minionym tygodniu można było (dwukrotnie) obejrzeć to telewizyjne widowisko. Schemat, jak zwykle, był ten sam.  Na początku wszystko było katastrofalne, koszmarne i niejadalne, by - po sprowokowaniu kilku awantur, doprawieniu tego łzami, pieprzem i soczystymi przekleństwami – osiągnąć poziom super, hiper, ekstra, czyli - w języku rozczochranej blondynki - zajebisty. Po prostu cud.

Jako człowiek małej wiary do cudów podchodzę ostrożnie. Od kiedy rozpoczęły się te gastronomiczne rewolucje na ekranie, zawsze zastanawiało mnie, dlaczego sprawczyni kuchennej pieriestrojki (dziś nazwano by to zapewne liftingowaniem połączonym z rebrandingiem) nie wraca do miejsc, w których walczyła na noże, tasaki, widelce i grube słowa o zmianę ich atrakcyjności. Dla wiarygodności programu, a i utwierdzenia swojej gwiazdorskiej fachowości, rzecz byłaby przecież bezcenna.

Już pisząc to ostatnie przyłapałem się na świętej naiwności. Jakiej wiarygodności? Przecież celem tego programu nie jest program naprawczy dla krajowej gastronomii, ale telewizyjne show. Dziś tu, jutro tam, pojutrze gdzie indziej.  Ma być z emocjami czyli smacznie, dynamicznie i pikantnie. Ale nie na talerzu, lecz na ekranie! Reszta jest milczeniem - jak mówił Hamlet na sekundę przez śmiercią.

Gdyby tak zajrzeć za kulisy tego show? W pewnej kolorowej gazecie wyczytałem, że dopiero tam jest ciekawie. Jeden z restauratorów ujawnił bowiem, że musiał zapłacić 100 tys. zł, by jego knajpa pojawiła się w programie. Co więcej, musiał podpisać cyrograf, że zgadza się w ciemno na wszelkie rewolucje, jakie zostaną zaprowadzone w lokalu. W zamian miał królową polskiej gastronomii przez ledwie kilkadziesiąt minut dziennie. A także coś ekstra. Wielotygodniowy remont, który wyłącznie na ekranie trwał kilka dni.

Oczywiste jest, że ludzie TVN zaprzeczyli tej relacji. Bezsprzeczne jest natomiast, że kilka ze zreformowanych knajp już… nie działa! Są i tacy, którzy nadal obgryzają paznokcie patrząc, jak odchodzą od nich ostatni dawni klienci. Jak bowiem ładnie napisał reporter pewnej śląskiej gazety, jedni dla Magdy Gessler wskoczyliby do bulgocącego garnka, jednak inni najchętniej utopiliby ją w łyżce wody.

Jako się rzekło pod koniec stycznia chojnowski „Niebieski parasol” został zwinięty. W to miejsce pojawiła się restauracja „Pod jeleniem”. Telewizja odjechała. Szefowa stowarzyszenia, które prowadzi lokal, daleka jest jednak od entuzjazmu. Reklamowa magia telewizora zadziałała, ale na krótko. Od dwóch miesięcy liczba klientów spada. - Myślałam, że program, to głównie pomoc restauracji i osobom tam pracującym, a nie show. Niestety na pierwszym planie było show - powiedziała miejscowemu portalowi.

Jakoś mnie to nie zaskoczyło. „Show must go on…” – śpiewał przecież niezapomniany Freddie Mercury . Zwłaszcza w telewizji.  A w życiu? Jest trochę jak w starym dowcipie. – Ale ma pan szczęście – mówi kelner do wściekłego klienta, który znalazł w zupie muchę. – Kucharz szukał jej w garnku i za cholerę nie mógł znaleźć.

Żuraw, 29 kwietnia 2012 r.