Jak nagrodzić zasłużonych dla miasta? Pozornie to łatwizna. Wystarczy wybrać ludzi, którzy zrobili coś wyjątkowego lub zdecydowanie więcej niż inni. Pozory jednak mylą.

Po raz kolejny uruchomiono w Legnicy biurokratyczną machinę, która wyłonić ma honorowego obywatela, laureata pieniężnej nagrody miasta i posiadaczy blaszanej odznaki i tytułu zasłużonego dla grodu. Nad wszystkim czuwają stosowne regulaminy, kapituła  oraz – w finałowej fazie decyzyjnej – komplet naszych politycznych wybrańców z mandatami radnych.

Po raz kolejny jednak okazało się, że w tym systemie zgrzyta, charczy i rzęzi. Mówiąc krótko, coś nie gra, bo zadowolonych z reguł - jakie rządzą tymi wyborami - nie widać. W ostateczności efekt bywa często bardziej niż kontrowersyjny. Czasami dochodzi do kompromitacji samej idei nagradzania wybitnych bądź zasłużonych.

Bywało tak i wtedy, gdy odznaki przyznawano hurtowo, traktując je jako bezwartościowe blaszki wręczane często osobom, które większości legniczan nawet nie były znane (często bywała to zbieranina różnych politycznie podczepionych BMW lub TKM), jak i wówczas, gdy okazywało się, że nie potrafiono nawet wyłonić kandydata do laurów i tytułu. Ma rację radny PiS, który zauważył, że jednym z powodów tego stanu rzeczy jest skrajne upolitycznienie procedury. To jednak tylko część wad systemu. „Zanim zacznie się szukać, dobrze jest wiedzieć, czego się szuka” – mruczał niegłupio Kubuś Puchatek.

Weźmy pod lupę chociażby regułę nadawania tytułu Honorowego Obywatela Legnicy i przyjrzyjmy się liście obdarowanych tym zaszczytem. Nietrudno zauważyć, że - poza wyjątkami - nagradzano w ten sposób nie za zasługi, ale z oportunizmu, lizusostwa, źle rozumianej służalczości lub fałszywie pojmowanej politycznej poprawności. Tymczasem fałsz i wada tkwią już w samej możliwości, by taki tytuł nadawać legniczanom. Podnoszenie rangi obywatela zwykłego i nazywanie go honorowym jest dziwolągiem. Nie mam wątpliwości, że ten tytuł powinien być zastrzeżony dla osób z zewnątrz, których dokonania przyniosły Legnicy ponadprzeciętną korzyść, rozgłos lub sławę.

Nie inaczej, choć z listy wyróżnionych w ubiegłych latach bez jakiejś szczególnej kompromitacji, jest z wyłanianiem laureatów nagrody miasta. Brakuje tu prostej reguły - za co nagradzać. Czy za tzw. całokształt? Mam wątpliwości, bo to bardzo nieostra zasada. Postawiłbym rzecz prosto. Nagroda trafiałaby w ręce człowieka, który w roku poprzedzającym jej nadanie odniósł ponadprzeciętny sukces, dokonał rzeczy wybitnej, wartościowej z punktu widzenia miasta i jego mieszkańców. Nagroda łączona byłaby zatem nie tylko z człowiekiem, ale i z konkretnym dziełem lub osiągnięciem.

To co powyżej jest po stokroć ważniejsze, niż reforma składu kapituły, która wyłania kandydatów. Co nie oznacza, że nie warto pokusić się o zmianę jej składu. Warto. Najprostszym rozwiązaniem byłoby poszerzenie tego grona o wszystkich, którym w przeszłości wręczono nagrodę miasta. Przyjęcie zasady, jaka obowiązuje przy przyznawaniu filmowych Oscarów. Także tej, że decyzja takiego grona jest ostateczna i nie podlega już politycznemu zatwierdzeniu, jak to ma miejsce dotychczas.

Z jednym trzeba tylko uważać. Nie używajmy nazwy Oscar ani Oskar (jeden z legnickich plebiscytów ją stosuje), bo mogą być kłopoty. Przekonał się o tym prezes olsztyńskiego Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Kilka tygodni temu otrzymał list od… prawników Akademii Filmowej z USA, którzy domagają się, by twórcy ludowi zmienili nazwę swoich corocznych nagród (Ludowych Oskarów), gdyż „bezprawnie wykorzystują prestiż filmowych Oscarów i powodują rozwodnienie renomy tego znaku towarowego”!

Klasyczny to przykład ignorancji połączonej z bezczelnością. Chyba tylko Amerykanom z  Hollywood  nie mieści się w głowie, że coś mogło być wcześniej, nim oni zbudowali swoje imperium. Olsztyńska nagroda swoją nazwę czerpie z zupełnie innego źródła. Jej patronem jest bowiem wybitny XIX  wieczny polski etnograf Oskar Kolberg.

W takich sytuacjach nachodzi mnie myśl, że najlepiej jest umierać młodo. Niestety, jestem na to za stary. Często nawet już gadam do siebie. Nie martwię się. Prawdopodobnie to jedyna możliwość, że będę wysłuchany i zrozumiany.

Żuraw, 18 marca 2012 r.