Co może łączyć święto zakochanych i antypirackie ACTA? Więcej, niż się wydaje. Nie tylko ogólnoświatowy rozgłos. Zasadniczo to globalizacja, przymus i chciwość.

Ta moda przyszła do nas zza Oceanu dość późno, na początku lat 90. ubiegłego wieku. Nie mogło być inaczej. Przeszczep, by się przyjąć wymagał wolnego rynku. Takiego, w którym – jak w starym filmie Andrzeja Wajdy – wszystko jest na sprzedaż. Także idee, sentymenty i uczucia. Bo na wszystkim można zarobić, a ludzkie potrzeby sprytnie wykreować.

Walentynki to genialny pomysł, by – w skali globalnej - ożywić sprzedaż dóbr i usług, po styczniowej zapaści następującej jako efekt bożonarodzeniowo-noworocznego szaleństwa zakupów. Terror spod znaku czerwonych serduszek nie mógł nas zatem ominąć. W te dni niemal wszystko jest walentynkowe: koncerty, konkursy, promocje, telewizyjne programy, gazety, ogłoszenia, maratony filmowe, biegi, kartki pocztowe, biżuteria, odzież, kosmetyki, słodycze, kwiaty… Ta lista nie ma końca. Brakuje na niej już chyba tylko policyjnych mandatów i aktów zgonu. W sklepach czerwone serduszka zawisły nawet tam, gdzie sprzedaje się wyłącznie wódkę, piwo i papierosy.

Nie chcę jednak wyjść na ponurego zgreda. Nie mam nic przeciw walentynkom. To sympatyczne święto. Nie razi mnie nawet zalew kiczu, jaki mu towarzyszy. Kicz też jest potrzebą, a bywa słodki. Nie będę też agitował za bliższym nam kulturowo, słowiańskim i pogańskim ze źródła, czerwcowym świętem płodności, radości i miłości znanym jako sobótki, wianki lub Noc Kupały. Także dlatego, że jestem bez szans. Globalizacja to nieunikniona uniformizacja. Lokalność, odwołanie się do tradycji, to żaden argument w świecie, w którym domowy obiad musi stanąć do rywalizacji z produktami McDonald’s. Nie o smak, gusty, ani o miłość wszak tu chodzi, ale o biznes i pieniądze. Ogromne.

Nie zdziwię się zatem, gdy pewnego dnia jakiś pazerny i bogaty spryciula wykupi na wyłączność prawa do czerwonych serduszek i walentynkowego pomysłu. Absurdalne?  Na razie może się tak wydawać. Jednak w świecie, w którym rządzi kasa i prawa własności, nic nie jest niemożliwe. Oprotestowywane właśnie ACTA to przecież nic innego, jak manifest tej chciwości zaklętej w prawnicze formuły. Efekt władzy zawłaszczanej przez światowych gigantów biznesu.

Jak wielka to władza wiedzą doskonale miłośnicy Misia o Bardzo Małym Rozumku czyli Kubusia Puchatka.  Zarówno on, jak i inni bohaterowie naszego dzieciństwa ze Stumilowego Lasu, już dawno padli ofiarą grabieży w globalnej wojnie o zyski. Nie zobaczycie ich na deskach legnickiego teatru (dziesięć lat temu była taka zastopowana próba). Na żadnej innej scenie także nie (12 polskich spektakli trzeba było zdjąć z afisza). Nie ma mowy, by o Puchatku, Tygrysku, Prosiaczku czy Kłapouchym zrobić film, albo widowisko dla dzieci. Prawa do tej opowieści wykupił bowiem koncern Disneya i blokuje wydawanie licencji na jej realizacje. Co gorsze, koncern nie godzi się na inny, niż wymyślony przez siebie - uproszczony, landrynkowy i karykaturalnie różny od oryginału z mądrych książek Milne’a – wizerunek bohaterów. Kupić można tylko to, co wymyślili na nowo scenarzyści i rysownicy Disneya. Oryginał jest zakazany, a w efekcie nieznany kolejnym już pokoleniom dzieci wychowywanych na prymitywnej hollywoodzkiej podróbce.

Jeszcze w roku 2001 była nadzieja. Mijało bowiem 75 lat od wydania „Kubusia Puchatka” i wygasały prawa autorskie do tej książki. Bogaty koncern zadbał jednak o zmianę prawa, które przynosi mu miliard dolarów rocznie. Ochronę wydłużono do 95 lat, czyli do 2021 roku. Podjęta w 2008 roku (także w Polsce) ogólnoświatowa akcja „Uwolnić Puchatka” - zakończyła się fiaskiem. Przegrała wolność, przegrała światowa kultura, przegrały dzieci. Wygrali ci sami, którzy dziś podrzucili nam ACTA. Wcześniej wymyślili i zaszczepili nam walentynki. Zapewne w imię bezinteresownej miłości.

14 lutego królują nam zatem czerwone serca, co mógłbym – jak i wszystko powyżej - napisać cyrylicą. Dlaczego?  Bo to dzień patronów Europy świętych Cyryla i Metodego. Tylko kto będzie o tym pamiętał świętując amerykańskie walentynki?

Żuraw, 13 lutego 2012 r.