Ten spektakl tytuł ma identyczny, jak wielki kostiumowy film rosyjski, który  huczną moskiewską premierę miał 1 listopada br. „1612” to jednak także rosyjsko-polskie przedstawienie, które prapremierę miało wcześniej, w trakcie wrześniowego I Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego MIASTO w Legnicy. Wspólny spektakl moskiewskiego Teatru.doc i wrocławskiego Ad Spectatores również miał premierę w Moskwie. Nieprzypadkowo stało się to 4 listopada.


ROSSIJSKAJA GAZIETA z 07.11.2007
Alena Karaś
„Polskie odczytanie”

4 listopada 2007 roku, gdy cały kraj hucznie obchodził Dzień Jedności Narodu w Teatrze doc. odegrano własną wersję “1612”. W maleńkiej piwnicy Teatru doc. bratali się artyści polscy i rosyjscy. Ideę tego wcale przecież nie żartobliwego projektu opracowali wspólnie dramaturg Jelena Gremina i polski reżyser Teatru Ad Spectatores (Wrocław) Krzysztof Kopka. To oni zaproponowali namysł nad tym właśnie tematem ze wspólnej historii, gdy dwa bliskie sobie narody spotkały się ze sobą w kolejnym krwawym kataklizmie. Teksty do tych rozważań napisali wspólnie Maksym Kuroczkin i Jewgienij Kozaczkow i nad nimi właśnie reżyserzy, Michaił Ugarow i Rusłan Malikow, pracowali z aktorami z Wrocławia i Moskwy.

Polacy grali tu naturalnie Marynę Mniszech (Izabella Kała), kilka polskich 'kurew', córkę polskiego oficera, polskich żołnierzy i oficerów. A Rosjanie grali 'kurwy' rosyjskie, carównę Ksenię Godunową, żołnierzy rosyjskich na granicy i w Kremlu, żebraków i Samozwańca (Artiom Grigoriew). W projekcie wzięli udział także dwaj dramaturdzy – Michaił Durnienkow i Jurij Kławdijew. Grali rosyjskich kronikarzy – 'letopisów', usiłujących pisać tak, jak podpowiadają reguły politycznego pi-aru i właściwy kierunek ideologiczny, ale i tak powieszonych w końcu za bunt.

Ta opowieść jest równie tragiczna i znajdująca potwierdzenie w faktach, jak historia związku Dymitra Samozwańca z Ksenią Godunową (Marianna Czerenkowa). Polacy i Rosjanie kwestia po kwestii przerzucają się słowami, zrozumiałymi i nie, swoimi poglądami, i stopniowo, ponad narodowymi mitami i ideologiami, którymi przepełniona jest historia, rodzi się, pełen humoru, wzajemnych nieporozumień, irracjonalnych uprzedzeń, dialog dwóch bliskich sobie – i w niewiarygodny wręcz sposób powiązany swymi historycznymi losami – narodów.

Ponad bajkowym polem bitwy wysnuje się bajkowy obraz Polski, którą żołnierz rosyjski wyobraża sobie jako ogromne pole (Pol-ska przecież), nad którym unosi się szeleszczące 'sz-sz-sz'. Ale także polski żołnierz wyobraża sobie Rosję równie bajkowo i dziko. Dwie godziny suniesz przez to przedstawienie, jakbyś był w wesołym miasteczku – raz w górę, raz w dół; a to zamierasz, kiedy nieoczekiwanie zabrzmi tragiczna nuta, gdy, na przykład, Ksenia Godunowa mówi o swojej miłości do Griszki; a to śmiejesz się gorzko z durnoty wzajemnych pretensji, które narosły w ciągu wieków wspólnej historii pod wpływem takiej czy innej doktryny politycznej.

A najwspanialsze jest to, że przez owe dwie godziny można rozkoszować się lekkim i z talentem prowadzonym dialogiem, w którym jedni mówią po polsku, a drudzy po rosyjsku. I nagle odkrywamy, jak łatwo jest nam – dawnym sąsiadom w czasie i w przestrzeni – zrozumieć ten obcy język, w którym tyle się słyszy tonów bliskich i znanych.
Podstawą tej radosnej dwujęzyczności było szczególne, wyczuwalne zaufanie istniejące między aktorami rosyjskimi i polskimi. Wrocławski Ad Spectatores od dawna zresztą już bliski jest duchowo Teatrowi doc. Zaczęli współpracować kilka lat temu,  ale dopiero teraz Moskwa mogła ujrzeć efekty tego wzajemnego oddziaływania. Polscy aktorzy dzięki swej scenicznej pasji, elegancji i profesjonalizmowi,  a być może również dzięki owemu osławionemu polskiemu 'szeleszczeniu', nadali całemu projektowi szczególny szyk.

W tej pełnej napięcia i lekkiej zarazem opowieści o Dymitrze Samozwańcu i Marynie Mniszech, w jej parodystycznym i pełnym współczesnych aluzji języku, każdy widz mógł odnaleźć własną wersję Smuty, epoki tak trudnej do pojęcia, że lepiej już chyba na jej temat żartować niż popadać w nieumiarkowany patos. Tę właśnie drogę wybrali twórcy rosyjsko-polskiego projektu “1612”.

Żal tylko, że zagrali go w Moskwie jedynie dwa razy.




KOMMERSANT z 07.11.2007
Ałła Szederowa
„Wzywali państwo wrogów? “1612” w Teatrze doc”

W ślad za reżyserem filmowym Władimirem Chotinenką, którego film miał swą premierę w Dniu Jedności Narodu, epoką Wielkiej Smuty zainteresował się również teatr. “W rocznicę oswobodzenia Moskwy od Polaków, Polacy znów w Moskwie!” - oznajmia program spektaklu. Bowiem wszystkich Polaków grają na scenie Teatru doc. aktorzy wrocławskiego Teatru Ad Spectatores.

Spektakl Michaiła Ugarowa i Rusłana Malikowa znajduje się na antypodach filmu. Dramaturdzy Maksym Kuroczkin i Jewgienij Kozaczkow stworzyli sceny maksymalnie zbliżające się do naszych czasów i naszej świadomości. Wykonawcy mogli na ich tekstach improwizować coś do nich dodając lub ujmując wedle własnego uznania.

W efekcie spektakl, który mógł się wydawać szeregiem uproszczonych etiud aktorskich wyrósł na niezwykle śmieszną i gorzką zarazem opowieść o tym, jak Polacy i Rosjanie wkrawali się nawzajem do bigosu (w spektaklu kapustę zastępują ciastka, które zjada się na scenie), znęcali się nad żonami wrogów, zabijali ich dzieci (okaleczone nagie lalki – jedyny element scenografii). A gdy wszystko już się uspokoiło rosyjski patriarcha nakazał kronikarzom opisać minione wypadki. Potem zdarł z nich skórę i najął następnych – bardziej pojętnych.

Na początku Rosjanin i Polak długo kroją belę szarego materiału. Rosjanin opowiada, że 'car na Rusi jest zły i rząd zmusił do dymisji'. Idzie teraz o to, aby Polacy pomogli obalić złego cara. Następnie, przy pomocy interaktywnego głosowania, publiczność wybiera Samozwańca spośród trzech pretendentów: pyzatego, muskularnego i wątłego. Za dwoma pierwszymi agitują siedzące na scenie Polki, nazwane w programie 'polskimi kurwami'.

Wybrany jednak zostaje cherlak (Artiom Grigoriew), który ze strachu myli się mówiąc, że na imię ma Griszka a nie Dymitr. O żadnym tronie on naturalnie nawet nie pomyślał, ale zdecydowana Maryna (Izabella Kała), naciąga mu na jeansy czerwone getry a na szyi zawiązuje czerwoną szmatkę (inteligentna aluzja do monarszego trenu, metaforycznego, jak i wszystkie kostiumy zaprojektowane z różnokolorowych szmat przez Ewę Wodecką-Masztalską). Zmusza go do głośnej nauki wymowy słowa 'poddani'. Wytrzeszczając oczy i plącząc się w getrach Griszka próbuje złapać Marynę za tyłek, lecz ona na to nie pozwala szepcząc wciąż coś o Moskwie. 'Moskwa, korona, sex' – domyśla się Samozwaniec.

Przygotowania wojenne przedstawiono poprzez rozmowy przeciwników na swój temat. 'Polska to jedno wielkie pole, zaś sami Polacy żyją pod ziemią. Spojrzysz – nie ma niczego, jedno ogromne pole, nad którym rozlega się – sz- sz-sz- sz...” 'Rosjanie mieszkają pod śniegiem,  a ich baby to śnieżne kulki, które toczą się za swymi mężami i wciąż rodzą.' 'Polki mają po trzy pi...y.' Porównania tych dziwo-bab dwojga narodów można dokonać w następnej scenie – spotkania polskich i rosyjskich kurew oraz dwóch burdelmam zachwalających swój towar.

Wszystkie te absurdalne teksty wypowiadane tak zwyczajnie i poważnie, w niezauważalny sposób stawiają nas powoli wobec mrocznej strony życia, ukazują międzyludzkie piekło. Obandażowany żołnierz przychodzący z cmentarza Nowodziewiczego ('położyli mnie tam, razem z Czechowem i Jelcynem') pyta rosyjskiego pogranicznika o swoją córkę, którą ów zgwałcił i zabił. Zażywny i wciąż chichoczący Polak namawia widzów przez tłumaczkę aby, całkowicie bezpłatnie, wypróbowali na sobie działanie jego maszyn do tortur. Obiecuje, że po odpiłowaniu trzeciego palca wszyscy jak jeden mąż staną się polskimi patriotami.

Wspaniałe rozważania tołstojowskiego księcia Andrzeja o mięsie armatnim zostały przedstawione tu całkiem dosłownie: najpierw polska handlarka (Anna Ilczuk) proponuje widzom różne różności włączając w to świeże mięso (garść czerwonych tkanin) swojej dopiero co zmarłej matki i grożąc nam, że gdy umrzemy - sprzeda nas wszystkich. Potem Ksenia Godunowa (bardzo utalentowana Marianna Czerenkowa) z królewskim majestatem a równocześnie prosto opowiada, jak Griszka oddał ją, swoją kochankę, motłochowi na pohańbienie - bo tak właśnie chciała Marynka. "Ksiuszo, zrozumże mnie, jak należy" - mamrocze Griszka.

W kolejnej scenie polska panna wynosi żebrakom miskę z jakimiś okruchami, którymi ci zapychają sobie usta...
Wojna ciągnie się do momentu, gdy ze sceny wyprowadzą wszystkie kobiety. Postaci kobiecych, zagranych nad podziw precyzyjnie i sugestywnie przez Rosjanki i Polki jest zresztą więcej niż męskich. W jednej z ostatnich scen kobiety zbierają się razem i opowiadają co czuły, gdy zabijano ich dzieci. Patrząc widzom w oczy, dobitnie i szczegółowo uczą widzów, co należy zrobić, aby zmienić się w srokę. "I przez te pięć sekund kiedy lecisz w dół, jesteś sroką" - poucza tłumaczka.

W finale, ocalali na wojnie mężczyźni, długo celują z armaty (odwrócona deska do prasowania z przywiązaną do niej tubą z kartonu) nabitej prochami Samozwańca. W końcu strzelają na chybił, trafił. Kto bowiem wie, gdzie właściwie jest ta Polska?




ZAPISKI NA MANKIETACH z 07.11.2007
Blog Niny Bielenickiej

Z powodu "1612": kiedy spektakl jest lekki, zajmujący i śmieszny widz połyka ze smakiem wszystko, co jest w nim poważne, nawet nie zdążywszy zamknąć ust. Jest niemal jak karmiony niemowlak: o, samolocik poleciał, o, poleciał samolocik, jest wyżej, wyżej... dziecko usta otworzyło - a ty mu wtedy pakujesz olej rycynowy. Do wielu widzów dociera się w ten sposób skuteczniej i przyjemniej, niż gdy się ich uprzedzi zawczasu: przygotujcie się, przyjdzie bowiem pocierpieć, my tu karmimy przeczyszczającym olejem rycynowym.

I co jeszcze: w tym spektaklu było bardzo dużo miłości - ciepłych uczuć wzajemnych Rosjan i Polaków. No a przecież powtarza się nam, że tego ciepła już nie ma i gdy wyjeżdżasz do Polski, to cię uprzedzają: nie mów na ulicy głośno po rosyjsku i w ogóle - oni nas tam jakby nienawidzą (co nam tu wciąż powtarzają) więc my powinniśmy ich też nienawidzieć. Wszak my (w znaczeniu - my: Rosja) w ogóle jesteśmy - jedni przeciw wszystkim i wszyscy przeciw jednemu. Wbija się nam to do głów. A w ogóle to bardzo jest w tym spektaklu interesująca technika pracy z tekstem i z aktorem. Żal, że to jednorazowy pokaz.

Zdążyłam na doc-owską wersję filmu "1612". Zabawne, że moja droga prowadziła przez Plac Majakowskiego, gdzie lud stolicy obchodził swoje nowe święto - wrzeszcząc do i obok mikrofonu, słuchając dość wątpliwej muzyki i miotając pustymi butelkami po piwie. I nagle: filmowe cięcie montażowe - z placu do piwnicy (w której, na mój gust, ludzi było wcale nie mniej niż na placu). Rosyjscy i polscy aktorzy grali swoje przedstawienia o naszej wspólnej historii (nie wiem do końca, jaki jest w tym spektaklu udział dramaturgów, wyjąwszy monologi), z użyciem metody 'zafiksowanej improwizacji' - jak ją nazywa M. J. Ugarow.

Moim zdaniem dokładnie w takim duchu sto lat temu aktorzy wczesnego MCHT pokazywali swe przedstawienia, które sprawiały, że przyjście do teatru stawało się świętem. Świetna, mistrzowska po prostu praca aktorów, interesujące kostiumy ze szmat (znakomita metafora - historia opowiadana ze strzępów), szybkość akcji, za którą ledwo nadążasz (tu pewnie właśnie włączyli się dramaturdzy) sprawiły, że spektakl stal się wspaniałym widowiskiem. Szczególny szacunek - za scenę z kronikarzami.

I jak ja mam teraz, po tym wszystkim, więdnąć w swej zwykłej, recenzenckiej pracy?




NOVAJA DRAMA I NOVYJ TEATR. LIVEJOURNAL z 06.11.2007
„405 rocznica oswobodzenia Moskwy od Polaków”

Dwa niezależne teatry - Teatr doc.(Moskwa) i Teatr Ad Spectatores (Wrocław) pokazały dziś właśnie, w Teatrze doc., rosyjsko-polski spektakl "1612". Jestem pod takim wrażeniem, że muszę się nim podzielić. Poszłam nawet za kulisy do aktorów i wygrzebałam z torebki, wszystko co tam miałam - okazało się, że to były raptem dwa cukierki. Jeśli bym wiedziała co to za spektakl nakupiłabym im wszystkiego. To, co ta młodzież zrobiła jest po prostu wstrząsające. Nie mogę, niestety, powiedzieć, żebyście rzucili wszystko i pobiegli ich oglądać - polscy aktorzy dziś właśnie wyjeżdżają, zagrawszy tylko dwa spektakle - po południu i wieczorem.

Wyrażę swój zachwyt w ten sposób, że wszystkich twórców po prostu wymienię: ideę spektaklu stworzyli Jelena Gremina i Krzysztof Kopka (brawo!), tekst - Maksym Kuroczkin i Jewgenij Kozaczkow (brawo!), reżyserowali - Michaił Ugarow i Rusłan Malikow (brawo!), scenografia - Ewa Wodecka-Masztalska (brawo!), reżyser dźwięku - Kamil Chomiuk (brawo!), kurator projektu - Aliya Imaschewa(brawo!).

Aktorzy polscy grali Polaków, rosyjscy - Rosjan (trudno ich wszystkich wymienić ale dla wszystkich - brawo!)
Genialnie zostało wymyślone, jak tłumaczyć tekst, jak uczynić go zrozumiałym dla audytorium znającego tylko jeden z dwóch języków (spektakl był już zresztą grany w ten sposób w Polsce). Autorzy tekstu tak mnie nb. ujęli, mnie sto lat zajmującą się tą epoką, swoją lekkością, wesołością, zdrowym rozsądkiem, dystansem wobec nacjonalistycznych mitów i wyśmianiem ich, talentem wreszcie, że wybaczam im nawet wykorzystanie tytułu "1612", który stał się już swoistą kliszą. Ich historyczna farsa odnosi się wszak do roku 1606.

Ironia historii: Teatr doc. mieści się w domu, w którym mieszkała Cwietajewa, która napisała (1921): "czego szukała Maryna Mniszech? Niewątpliwie władzy - lecz jakiej? Prawnej czy też ponad prawem stojącej? Jeśli pierwszej - jest bohaterką z przypadku nie zasługującą na swój bajkowy los. Już lepiej gdyby urodziła się jakąś kronprincessą czy córką bojarską i wyszła zwyczajnie za mąż za rosyjskiego cara. Myślę ze smutkiem, że właśnie takiej władzy ona szukała ale gdybym to ja pisała jej dziej, to... (dopisane w 1932) to opisałabym siebie, czyli kogoś kto nie jest kochanicą i w kim nie ma żądzy sławy; ale siebie - kochającą i siebie - matkę. A przede wszystkim - siebie poetkę."
Młodzi Polacy i Rosjanie tworzący ten projekt są tak utalentowani, i tak wolni od jakiejkolwiek nacjonalistycznej mitologii, że budzi to nadzieję.

Genialne sceny, dialogi/monologi (współpraca 'polskich kurew i rosyjskich dziwek', korumpowanie rosyjskiego pogranicznika, przemiana Maryny w srokę, wzajemne narodowe stereotypy, carska wielkość Kseni Borysowny Godunow, po wielokroć ciężarna od przedstawicieli obu walczących stron; Otrepiew, który rozmawia ze swoją złamaną nogą i in.) stoją mi przed oczami.

I to jest szczęście (pośród naszego powszedniego nieszczęścia).