Na festiwalu Miasto Lit Moon Theatre Company ze Stanów nie ryzykował z wyborem miejsca na swoje „Wesele”. Wczoraj za scenę posłużył Amerykanom parkowy były Teatr Letni, w którym Rosjanie (a jeszcze kilka lat temu Polacy) urządzali dyskoteki. „Wesele” to teatralna parafraza sztuki „Ożenek” Gogola – o kalifornijskim przedstawieniu kompanii Johna Blondella pisze Magdalena Talik w Kulturaonline.pl

Zamiast trzech kawalerów, którzy zabiegają o rękę jednej panny są tu trzy kobiety w ślubnych sukniach zainteresowane jednym niepozornym Iwanem Pawłowiczem Omletem (Gogol nazwał go Jajecznicą). Blondell doskonale uchwycił przemiany kulturowe, jakie nastąpiły w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, zwłaszcza w walce płci o dominację.

Dla kobiety (granej przez trzy aktorki - Erin Brehn, Victoria Finlayson i Kate Louise Paulsen) małżeństwo jest symbolem życiowego sukcesu. Marzy o ślubie z bajki, wymarzonym panu młodym i formułce „i żyli długo i szczęśliwie”. Ponieważ jednak mamy XXI wiek trudno taki ideał zrealizować i znaleźć odpowiedniego kandydata, który spełniałby wszystkie wygórowane oczekiwania. Omlet (przekonujący Stanley Hoffman) jest stary, niezbyt atrakcyjny i dość fajtłapowaty. Ale dla zdesperowanej kobiety nawet taki egzemplarz wydaje się być darem niebios. Paradoksalnie jednak w babskich rękach Omlet staje się zabawką. Tylko siedzi podczas gdy to one plotkują, przeżywają albo piją.

Nie bez powodu Hoffman ma w „Weselu” niemą rolę. To w jakiejś mierze portret dzisiejszego mężczyzny zdominowanego przez silną kobietę. Co prawda siedzi w niej jeszcze ta romantyczna dusza, jak z powieści Jane Austin, ale zachowuje się jak z „Seksu w wielkim mieście”. Jest facet? To dobrze. Nie ma? Trudno, wypłaczę się i zacznę szukać nowego. Przedstawienie Blondella, określane przez widzów jako feministyczne, jest jednak bardziej obrazkiem naszego świata, w którym płcie zamieniły się rolami i nie do końca wiedzą, co ze zdobytą władzą zrobić.

Rozterki bohaterów ilustrują teksty piosenek (napisanych przez aktorów), które traktują i o samotności i iluzoryczności świata. Śpiewa je na żywo rewelacyjny duet Anna Abbey (pianino) i James Connolly (gitara), dołączają się aktorki. Muzyka to mocna strona Lit Moon Theatre a Amerykanie, jak na świetnych marketingowców przystało przywieźli nawet płyty z piosenkami do „Wesela”. Pomysł się spodobał, bo widzowie wykupili prawie wszystkie krążki. Szkoda, że podobnego patentu zabrakło na pokazie włoskiego Stalker Teatro, bo jazzowy zespół z Turynu grał bardzo charyzmatycznie.

(Magdalena Talik, „Gogol po amerykańsku”, Kulturaonline.pl, 16.09.2007)