We wrocławskim teatrze Ad Spectatores powstaje spektakl "1612", współprodukcja ze słynnym moskiewskim Teatr.Doc. To próba diagnozy stosunków polsko-rosyjskich i odpowiedź na prowadzoną dziś w obu krajach "politykę historyczną". O projekcie, który premierę będzie miał na legnickim Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym „Miasto” z Krzysztofem Kopką rozmawia Joanna Derkaczew.

Joanna Derkaczew: Co dla Rosjan oznacza data 4 listopada 1612 roku?

Krzysztof Kopka: Od dwóch lat 4 listopada to oficjalne święto Dzień Jedności Narodowej, ale jeszcze trzy lata temu nikt tej daty nie kojarzył. O szczegółach wypędzenia Polaków z Kremla, wielkiej smucie, "dymitriadzie", próbie osadzenia na rosyjskim tronie Dymitra Samozwańca wiedzieli tylko specjaliści od historii XVII wieku. Tak przynajmniej twierdzi Michaił Ugarow z moskiewskiego Teatru.Doc. Razem z nim, Rusłanem Malikowem i Jeleną Grieminą rozpoczęliśmy w lipcu we wrocławskim Ad Spectatores pracę nad spektaklem "1612". Premierę przygotowujemy na wrześniowy festiwal Miasto w Legnicy, ale pokażemy go także 4 listopada w Moskwie. W tym samym dniu premierę będzie miał "Rok 1612", propagandowy film Arifa Alijewa i Władimira Chotinienki kręcony na zamówienie Kremla.

Będzie o wzajemnych uprzedzeniach?

Uprzedzeniach, które są nie tylko wymysłem publicystów. Najczęściej są silnie zakorzenione i uniemożliwiają wzajemne poznanie nawet ludziom mieszkającym tuż obok siebie. Dwa lata temu pracowaliśmy już w Ad Spectatores z Aleksandrem Rodionowem, dramaturgiem z Teatr.Doc. W ramach warsztatów mieliśmy zbadać stereotypy przez rozmowy z mieszkającymi we Wrocławiu Rosjanami. To typowe dla dokumentalnej techniki verbatim, jaką posługują się "docowcy". Mamy ogólny temat, idziemy z nim w miasto, zbieramy materiał, nagrywamy rozmowy, potem układamy tekst i odgrywamy spotkanych ludzi. Nasze wizyty biegły od cerkwi prawosławnej do agencji towarzyskich.

Po tym projekcie nasza współpraca z Teatr.Doc zacieśniła się. W zeszłym roku z Ugarowem i Aleksandrem Rodionowem pracowaliśmy nad "On. Ona. Ono". Pięciu aktorów z Docu i młodzi artyści z Ad Spectatores mieli w ciągu ośmiu dni warsztatów zakochać się w sobie. W dowolnych kombinacjach. A łatwo nie było: jedno z ćwiczeń polegało np. na tym, by spędzić ze sobą cztery godziny. Niezwykle uciążliwe. Ale gdy prezentowaliśmy to w Moskwie na przeglądzie Nowaja Drama, słynna aktorka i jurorka Olga Łapszyna okrzyknęła nasz projekt największym wydarzeniem festiwalu. Pewnie dlatego, że nie była to próba analizy tej obolałej sfery wzajemnych stosunków, tylko prosta manifestacja: "Nie znamy waszego języka, wychowaliśmy się na stereotypach, a jednak możemy się dogadać".

Czy tak samo dogadujecie się przy projekcie o tak kontrowersyjnym momencie historii?

- Nie zaczynaliśmy ściśle od historii, od badań faktograficznych, ale od abstrakcyjnych sytuacji. Fakty z czasów wielkiej smuty fałszowano nieustannie. W XIX wieku historycy odkryli, że zaraz po wypędzeniu Polaków zostały powołane specjalne komisje, które dostały zadanie retuszowania historii i zdemonizowania Samozwańca. W ich skład wchodzili mnisi, pisarze cerkiewni. Niektórzy przez udział w komisji odpokutowywali swoje grzeszki knajpiano-erotyczne. Ugarow nazywa ich pierwszymi polittechnologami, specjalistami od PR-u politycznego.

Chcemy więc uwolnić się od łatwej do przekręcenia historii i za pomocą naszej współczesnej wrażliwości czy zdolności empatycznych stworzyć obraz dwóch społeczeństw na wojnie. Pozwolimy, by podczas spektaklu widzowie zadawali pytania Dymitrowi Samozwańcowi, hetmanowi Żółkiewskiemu, Borysowi Godunowowi czy księdzu Skardze. Na razie, trzymając się XVII-wiecznych realiów, improwizujemy np. spotkanie rosyjskiej prostytutki z polską markietanką. Albo obiad polskich najeźdźców przy stole moskiewskich mieszczan, u których stacjonowali. Mieszczan podzielonych ideologicznie na zwolenników i przeciwników Samozwańca. Albo rozmowę typowej wiedźmy spod mostu nad rzeką Moskwą z przedstawicielem zachodniej nauki - polskim astrologiem.

Rosjanie traktują tę sprawę jako konflikt z Zachodem, nie z Polską?

- Wszystko zależy od środowiska, ale dla wielu to udana obrona świętej Rusi przed zakusami zgniłego Zachodu, reprezentowanego tu przypadkiem przez wojewodę Mniszcha. Pierwsza, nieudana próba europeizacji Rosji. To nurt idący od XIX-wiecznych historyków rosyjskich. Są w nim mocno akcentowane zakusy Watykanu, którego orężem mieli być polscy jezuici. Mieli oni poddać cerkiew Watykanowi. Dlatego Dzień Jedności Narodowej ma przede wszystkim wewnętrznie Rosję zespalać.

Zespalać, a jednocześnie odgradzać od reszty świata.

- Ta tendencja izolacjonistyczna zdecydowanie narasta. Nie przypadkiem kilka miesięcy temu wyszła powieść Władimira Sorokina, "Dzień oprycznika" - mamy w niej rok 2057, Rosja jest oddzielona od reszty świata Wielkim Murem Rosyjskim, a w środku szaleje odnowiona oprycznina, carska służba mająca likwidować wpływowych bojarów. Nie przypadkiem też zamawia się u Chotinienki "Rok 1612". Ofensywa propagandowa jest potężna. Teatr.Doc musiał na to zareagować, tak jak kilka lat temu spektaklem "Nord-Ost. Dzień czterdziesty pierwszy" reagował na zakłamywanie tragedii w Teatrze na Dubrowce. Także "1612" powstaje w ramach demaskatorskiego cyklu "Historia żywa". Ruszył on w momencie zerwania stosunków między Rosją a Gruzją, po wydaleniu z niej agentów rosyjskiej służby bezpieczeństwa. Artyści Docu nie mówili bezpośrednio o gazetowych doniesieniach - zaczęli od wieczorów poświęconych traktatowi gieorgijewskimu, układowi z 1783 roku, który tak został przez stronę rosyjską zinterpretowany, że Gruzja straciła niepodległość.

Wy też czujecie przymus odkłamywania rzeczywistości?

- Tego, co dzieje się dziś w Polsce, nikt nie nazywa otwarcie "polityką historyczną" na miarę XVII-wiecznych komisji. A jednak historii używa się do polityki.


* Krzysztof Kopka - dramaturg, reżyser. Współautor "Ballady o Zakaczawiu". Autor m.in. "Wrocławskiego pociągu widm", "Lustracji".


Rok 1612

Jak Polacy znaleźli się na Kremlu? Po zwycięstwie nad Rosjanami w bitwie pod Kłuszynem (4 lipca 1610 r.) wojska polskie pod wodzą hetmana Stanisława Żółkiewskiego wkroczyły do Moskwy. Ekspedycja wspierała pretensje do tronu Dymitra II Samozwańca, który podawał się za cudownie ocalonego syna Iwana IV Groźnego. Dymitr jednak zmarł, a tron moskiewski zaoferowano małoletniemu Władysławowi IV, pod warunkiem że przejdzie na prawosławie. Jednak jego ojciec król polski Zygmunt III Waza nie zgodził się na to, gdyż, po pierwsze, sam liczył na tron moskiewski, po drugie, był gorliwym katolikiem. W 1612 r. w Niżnym Nowogrodzie wybuchło antypolskie powstanie kierowane przez kupca Kuźmę Minina. Gdy przeniosło się do Moskwy, usunięto stamtąd polską załogę dowodzoną przez Aleksandra Gosiewskiego. W 1613 r. na cara wybrano Michała Romanowa, co dało początek dynastii Romanowów. Rocznica wypędzenia polskiej załogi z Kremla - 7 listopada 1612 r. - jest od 2005 r. obchodzona w Rosji jako święto narodowe pod nazwą Dnia Jedności Narodowej.

(Joanna Derkaczew, „400 lat bez Polaków na Kremlu”, Gazeta Wyborcza, 24.08.2007)