- Legnica jest miastem, które może się promować wyłącznie przez kulturę. Nic innego tu nie ma do zaoferowania – mówi Jacek Głomb. Z dyrektorem Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, organizatorem 2.Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Miasto" rozmawiają Aleksandra Józiewicz i Piotr Kanikowski.



Na świecie są setki, może tysiące festiwali teatralnych. Po co Legnica dodaje do tego jeszcze jeden?


- Ja nie lubię festiwali. Często mam wrażenie, że dowartościowują one teatry, które są ich organizatorami. Nam takie dowartościowanie nie było potrzebne. Wolę, żeby życie teatralne było prawdziwym życiem teatralnym, a nie jednorazowym fajerwerkiem, na który chowa się wszystkie pieniądze. Dlatego długo się przed taką imprezą broniliśmy. Z upływem lat poczułem jednak, że może to być dodatkowy napęd, wyzwanie dla mnie, moich pracowników (wszyscy oni są zaangażowani w organizację festiwalu "Miasto" w ramach swoich obowiązków, nie ma dodatkowych umów). Uznaliśmy w końcu, że dla firmy to ważna sprawa, żeby takie wyzwanie podjąć i podzielić się z innymi teatrami tym światem, który w Legnicy mamy: ruinami, doskonale funkcjonującymi jako przestrzenie dla spektakli. No bo skoro są takie fajne miejsca, to dlaczego sami mamy je eksploatować. Głęboko wierzę, że w ten sposób niektóre z nich można uratować, choćby budynek Teatru Letniego lub Scenę na Kartuskiej, gdzie gramy "Łemko". Żałuję, że od pierwszej edycji festiwalu wciąż tak mało udało nam się w tej sprawie zrobić.

Więc Międzynarodowy Festiwal Teatralny "Miasto" ma ocalić legnickie ruiny?


- Ten aspekt społeczny festiwalu jest niesłychanie ważny. Kiedyś postanowiliśmy, że nie będziemy czekać na widza w świątyni sztuki, tylko pójdziemy do ludzi. To się zaczęło w 1995 roku od "Złego", gdy szukaliśmy industrialnej hali na potrzeby tamtego spektaklu. Od tego czasu konsekwentnie próbujemy przywracać miastu te fragmenty przestrzeni, które wydawały się skazane na niebyt.

Podejrzewam, że trudno o teatry podobnie myślące o przestrzeni. Jak zatem wyszukujecie zespoły, które zapraszacie potem do Legnicy?


- To nie jest najłatwiejsza sprawa, bo nikt nie postrzega miasta z taką determinacją. Pierwszą edycję festiwalu świadomie oparliśmy na naszych kontaktach ludzkich, znajomych reżyserach etc. Organizując tegoroczny, chciałem otworzyć się szerzej. Skorzystałem z pomocy instytutów polskich w poszczególnych krajach, które zarekomendowały nam partnerów do projektu.

Jak wyglądały przygotowania?


- Zaczęły się w styczniu, dziewięć miesięcy przed festiwalem. Zaprosiliśmy teatry na wizytę dokumentacyjną, podczas której wynajdywały dla siebie przestrzenie na przedstawienia. Zaproponowaliśmy uczestnikom festiwalu trzynaście budynków - każdy musiał wybrać któreś z nich, a potem przygotować premierowy spektakl do wystawienia w tym miejscu. Wspólnie objeżdżaliśmy Legnicę, robiliśmy zdjęcia, a wieczorem siadaliśmy do stołu, aby podjąć odpowiednie decyzje.

Co z tego wyszło?


- Zaskakująca rzecz - to będzie festiwal muzyczny, bo aż 4 z 6 propozycji to przedstawienia oparte na tańcu, ruchu, muzyce.

Jako gospodarze, pokażecie na festiwalu przedstawienie "Palę Rosję! – opowieść syberyjska". Co to za historia?


- W zamierzeniu ma to być rozmowa o trudnych relacjach polsko-rosyjskich.
Grupa polskich turystów jedzie na Syberię szukać śladów przodków, którzy w 1849 roku zorganizowali nieudane powstanie przeciwko Rosji.  Aktorzy będą grać po polsku i po rosyjsku. Języka uczyła ich rodowita petersburżanka Raisa Slep. Ciągle powtarza na próbach : "Akcent! Akcent!", bo po  festiwalu jedziemy z tym przedstawieniem na Syberię.

"Chcę podziękować Wam za to wspaniałe doświadczenie w Polsce. Rozmawiamy o tym stale, że czuliśmy się [w Legnicy] tacy szczęśliwi, wspierani i dobrze traktowani." - pisał po pierwszej edycji festiwalu John Blondell z Lit Moon Theatre Company.  "To było naprawdę bardzo dobre spotkanie ze wszystkimi i szczęśliwy czas" - dodaje Ekaterina Mazmishvili, z Gruzji. Uderzający jest ten radosny ton w refleksjach z 2007 roku. Uczestnicy piszą wprost o szczęściu przebywania w Legnicy.

- Ja miałem satysfakcję, że miasto pokochało ten festiwal. Żyło nim. Były pełne autokary, pełne sale, nie tylko młodzież ruszyła do teatru, ale też tzw. legnickie elity. Bóg strasznie pomógł: od pierwszego dnia była „lampa”, świeciło słońce. I było po ludzku, sympatycznie, bez nadęcia. Bardzo fajną rolę odegrał klub festiwalowy, czynny 24 godziny na dobę, do którego każdy mógł wejść i podyskutować o obejrzanym spektaklu. Myślę, że to on tworzył atmosferę, tutaj zawiązywały się przyjaźnie.

A przy okazji bardzo fajny sygnał poszedł w świat: przyjeżdżajcie do Legnicy, to świetne miasto, mili ludzie...


- Legnica jest miastem, które może się promować wyłącznie przez kulturę. Nic innego tu nie ma do zaoferowania. Dwa razy w życiu czułem, że to miasto nie jest zaściankiem. Najpierw przy okazji Pierwszego Wielkiego Zjazdu Legniczan. A ostatnio właśnie dzięki festiwalowi "Miasto".

(Aleksandra Józiewicz, Piotr Kanikowski, „Robię festiwal, bu uratować ruiny”, Panorama Legnicka, 15.09.2009)