O teatrze i filmie, o odchodzeniu w samotności i związanej z tym obsesji, o przeprowadzce na wieś i konsekwencjach życia w lesie opowiada Joanna Gonschorek, aktorka Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, laureatka Grand Prix Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS w Łodzi. Rozmawiają Beata i Robert Sakowscy.

 Skąd ta chrypka w głosie? Dużo Pani pali?

Chyba zdecydowanie za dużo i jakoś nie mogę wyrwać się z tego nałogu. Pewnie ze względów zdrowotnych było to wskazane, ale…A wracając do mojej chrypki, dzięki której dużo osób mnie rozpoznaje, to jest ona naturalna i nie ma żadnego związku z paleniem. Kiedy foniatra sprawdzał mój głos i okazało się, że mam taką niedomykalność strun głosowych, która nie jest przeciwwskazaniem do palenia, bardzo nad tym ubolewał.

To jedyny nałóg?

Nie. Przyznam się, że jednym z moich największych nałogów od zawsze był kontakt z naturą. No i teraz, od kiedy zamieszkałam w Grotowie, wiosce położonej w Lubuskiem, na skraju Puszczy Noteckiej, mam go pod dostatkiem.

Do Grotowa jeszcze wrócimy, a teraz wybierzmy się na chwilę w podróż do Łodzi. Miasta szczęśliwego dla Pani, z którego wraca Pani do domu z aktorskimi nagrodami. Jak choćby z tegorocznym Grand Prix Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS organizowanym na Scenie Monopolis.

Z Łodzią mam wyłącznie miłe wspomnienia. Teatr Modrzejewskiej, z którym jestem związana od lat, brał udział w wielu łódzkich festiwalach: Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, Festiwalu Czterech Kultur, Festiwalu Kultury Chrześcijańskiej, a teraz w najmłodszym z festiwali, czyli pierwszej edycji Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS. Jestem dumna z tego, że jury doceniło monodram „Zapowiada się ładny dzień”, choć przyznam, że już dawno nie byłam na scenie tak zestresowana, jak podczas TEATROPOLIS…

Co Panią zestresowało?

Pierwszy raz graliśmy ten spektakl poza Legnicą, w innym ustawieniu scenicznym. Miałam mało czasu na zrobienie prób, a poza tym zobaczyłam na widowni Roberta Więckiewicza.

I…?

W tym spektaklu jestem na scenie już wtedy, kiedy publiczność dopiero wchodzi na salę. Siedzę w fotelu i czekam, aż widzowie zajmą swoje miejsca, a potem zaczynam grać. No i jak tak siedziałam i czekałam, to zobaczyłam go na widowni. Dopadł mnie wtedy potworny stres. Nie wiedziałam, że jest jurorem i będzie oceniał moją grę.

Czym jest dla Pani Grand Prix TEATROPOLIS?

Jestem bardzo dumna z tego tytułu, a jego największą wartością jest to, że monodram „Zapowiada się ładny dzień” będzie wystawiany na deskach Sceny Monopolis w sezonie 2023/2024.

Będzie więc kolejna możliwość pojawienia się w Łodzi. Często Pani u nas bywa?

Niestety, tylko wtedy, gdy tutaj gramy. Za to z miasta Łodzi pochodzi jedna z moich najserdeczniejszych przyjaciółek. Poza tym stąd jest moja ulubiona marka odzieżowa „dzieńdobry”, której bardzo kibicuję. Tworzą piękną barwną odzież, a do tego cały cykl produkcyjny odbywa się w Polsce. Do ich showroomu wpadam bardzo chętnie.

Do Łodzi wpadła Pani też na plan serialu „Komisarz Alex”…

Ależ pani dociekliwa, faktycznie zagrałam w jednym z odcinków tego serialu.

Skoro o serialach mowa, to muszę zapytać o „Skazaną” – będzie kontynuacja, dalej będziemy mogli oglądać na małym ekranie niezwykle przyjazną strażniczkę Swietę Pakamarczuk?

Mogę jedynie zdradzić, że kontynuacja będzie. Nagrywamy kolejną, trzecią już serię tego serialu, ale kiedy pojawi się na małym ekranie? Tego nie wiem.

Trochę filmowo się nam zrobiło, a Pani przede wszystkim swoje zawodowe życie związała z teatrem? Lepiej czuje się Pani na scenie niż na filmowym planie?

Dobrze mi jest tu i tu. W teatrze pracuję już dwadzieścia siedem lat, połowę mojego życia, to jest mój drugi dom. Plan filmowy tak naprawdę jest dla mnie nowością i ciekawą przygodą, która wciąga.

Z czego to wynika, że tak późno trafiła Pani do filmu?

W dużej mierze z tego, że na początku mojej drogi aktorskiej bardzo mocno zaangażowałam się w nasz legnicki teatr. Tu znalazłam przyjaciół, ukochanego, urodził się mój syn. Dwie moje rodziny, ta naturalna i teatralna, wypełniały cały mój świat i nic więcej do szczęścia nie było mi potrzebne. Oczywiście w międzyczasie, trafiały się filmowe przygody, jak chociażby film „Operacja Dunaj”, do którego zaprosił mnie Jacek Głomb, dyrektor naszego teatru, a przy okazji reżyser tego filmu. Na planie spotkałam wówczas wiele gwiazd, również wywodzących się z Legnicy, jak Tomek Kot, czy Przemek Bluszcz. To była świetna przygoda, ale wcale nie wzbudziła we mnie potrzeby pracy na planie filmowym.

To, co się zmieniło, że zaczęła Pani serialową przygodę w „Skazanej”?

Chyba do tego dojrzałam i znalazłam nieco czasu na takie realizacje. Od siedmiu lat mieszkam w Grotowie, rzadziej bywam w teatrze w Legnicy, mam więc czas na pracę na planie filmowym. Poza tym nie ma co ukrywać, że tam pracuje się krócej, ale zarabia więcej.

Czy to oznacza, że rozstaje się Pani z Teatrem Modrzejewskiej w Legnicy?

Póki, co nie planuję takiego rozwiązania, ale jak to w życiu bywa, nigdy nie mów nigdy. Przez to, że zaangażowałam się w produkcje filmowe, które jak wiadomo, żyją pewnym rytmem, nie mogę sobie pozwolić na to, aby blokować kolegom pracę w teatrze. Pracujemy tu przede wszystkim zespołowo i jedna osoba nie może stanowić o tym, jak ma wyglądać repertuar. Na pewno ja taką osobą nie będę. Na razie wszystko udaje się połączyć, choć lekko nie jest. Bywa, że bardzo dużo czasu spędzam w pociągu lub aucie, ale coś za coś. Najważniejsze, że mam wszystko, co kocham. I póki się da, to będę tak funkcjonować. Później zobaczymy, ale aż tak daleko w przyszłość nie wybiegam. Niestety nie jest tak, że mam więcej czasu od kiedy mieszkam w Grotowie, wręcz przeciwnie, ale i tak tego nie żałuję, bo jak już tam jestem. to jest pięknie! Najlepiej!!

Ma Pani w swoim dorobku cztery monodramy. Lubi się Pani mierzyć na scenie sama ze sobą?

Od samego początku, od kiedy związałam się z legnicką sceną, nie mogłam narzekać na brak zawodowych wyzwań. Dostawałam dużo ważnych ról, mogłam tworzyć fajne postacie i cały czas się rozwijać. Od zawsze pracujemy zespołowo przy realizowanych projektach. I choć grając monodram jestem faktycznie sama na scenie, to tak naprawdę realizuję na niej wizję reżyserów, urzeczywistniam to, co oni chcą przekazać. Do tego trzeba pamiętać o innych współtwórcach monodramów. Przecież ktoś pisze do nich teksty, ktoś inny robi scenografię, a jeszcze ktoś dodaje muzykę. Monodramy, które realizujemy w Teatrze Modrzejewskiej, to nie jest aktor i krzesło. To są spektakle, zrealizowane wielkim nakładem pracy całego zespołu. Taki jest właśnie „Zapowiada się ładny dzień”, do którego tekst napisała Anna Podczaszy, wyreżyserowała i o scenografię zadbała Magda Skiba, projekcje video przygotował Karol Budrewicz, a muzykę Amadeusz Naczyński i Marek Litwin.

Widzę, że jest Pani skromną osobą, co trochę burzy moje zdanie o aktorach, czyli osobach z wielkim ego. Ale to właśnie za swoją grę dostała Pani Grand Prix TEATROPOLIS, nie za tekst czy reżyserię…

To prawda, ale powtórzę to co już powiedziałam: moja gra na scenie i cała realizacja spektaklu, to efekt ciężkiej pracy wielu osób. A zatem mój sukces, to także całego zespołu.

O monodramie można powiedzieć, że jest jednym z najtrudniejszych form teatralnych. Też tak Pani uważa?

A skąd takie przekonanie?

Ponieważ przez cały czas aktor jest na scenie sam. Publiczność zauważy każdy błąd, potknięcie i słabszą formę.

Nigdy tak na to nie patrzyłam… Rzeczywiście w grze zespołowej zawsze możemy liczyć na wsparcie kolegów w nieco gorszym momencie, jak chociażby wtedy, gdy zapomnimy tekstu. Jest też od kogo czerpać energię. W monodramie odpowiedzialność za wszystko ponosi jedna osoba, ale na mnie to działa bardzo mobilizująco, a energię czerpię od widowni. To cudowne przeżycie, ale daleka jestem od tego, żeby mówić o monodramie, że jest trudniejszą formą niż gra zespołowa. Owszem monodram daje aktorowi nieco większą swobodę w interpretacji, możemy sobie wszystko poukładać tak, jak chcemy i nikomu nie będzie to przeszkadzać, ale na scenie jedna i druga forma grania są tak samo trudne i ważne.

Za grę w monodramie „Zapowiada się ładny dzień” jury w Łodzi nagrodziło Panią za prawdziwość uczuć. I faktycznie na scenie aż kipi od emocji. Dlaczego postanowiła się Pani zmierzyć z tak trudnym tematem, jakim jest odchodzenie w samotności?

Mogę powiedzieć, że śmierć, odchodzenie, przemijanie stało się moją obsesją. Ona powoli mija, bo chyba się wypełniła. Siedemnaście lat temu zachorowałam na nowotwór piersi. Mój syn miał wówczas zaledwie dwa lata. Mocno przeżyłam fakt, że być może przyjdzie nam się rozstać na zawsze. Zrozumiałam, że w naszej kulturze za mało mówi się na ten temat. Że są to sprawy, których unikamy, albo udajemy, że nas nie dotyczą. Właśnie wtedy zrodziło się we mnie przekonanie, że choć to trudne i bolesne, będę o tym głośno mówić. Dlatego „Zapowiada się ładny dzień” gram z poczuciem misji i wszystko, co się tam wydarza, jest po to, aby wywołać u widza zamierzony efekt.

Poruszyć go do głębi…

Właśnie na tym mi zależało. Chcę, aby publiczność zapłakała nad losem ludzi, którzy odchodzą w samotności, aby zrozumiała, że kiedyś każdy z nas może znaleźć się w takiej sytuacji. I jak potem słyszę, że ktoś przez kilka dni myślał, o tym, co zobaczył na scenie, to ja się z tego bardzo cieszę.

Dlaczego?

Ponieważ jeżeli zaczniemy oswajać się z tym tematem, to może nie uciekniemy, gdy ktoś z naszych bliskich zachoruje i nie zostawimy go samego z chorobą, lecz będziemy przy nim trwać do końca. Bo jak mawiał ksiądz Jan Kaczkowski, to co możemy najcenniejszego dać osobie odchodzącej to nasz czas. Odchodzenie jest trudne, nasze własne umieranie też będzie trudne, ale to są rzeczy nieuniknione. Sami możemy zatem sprawić, że będzie prostsze, że będzie w tym wszystkim trochę uśmiechu. Dlatego, choć w spektaklu jest wiele trudnych momentów, gram go z lekkością, bo z tyłu głowy mam ostatnie zdanie, które wypowiadam na zakończenie: ŻYJ RADOŚNIE!

Na scenie spędziła już Pani ponad dwadzieścia lat, ale aktorstwo nie było dziecięcym marzeniem. Z tego co wiem, chciała Pani uczyć wychowania fizycznego?

To prawda. Poważnie myślałam o tym, aby zostać nauczycielem wychowania fizycznego, choć może teraz na to nie wyglądam (śmiech). Ale w trzeciej klasie liceum szkolny kolega nagle zaproponował, byśmy zdawali do szkoły aktorskiej. Do tego momentu myślałam, że aktorem zostaje się z pokolenia na pokolenie, że to taki dziedziczny zawód, a u mnie w rodzinie aktorów rzecz jasna nie było. Pomyślałam, co mi szkodzi, zawsze pociągał mnie kolorowy świat. W Oławie skąd pochodzę, był tylko jeden punk, na którego zawsze patrzyłam z podziwem. I nagle trafiłam do barwnego świata wolnych ludzi na wydział lalkarski Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu. Byłam zafascynowana.

Dlaczego lalkarstwo, a nie dramat?

Z powodu niewiary w swoje umiejętności, bo na dramat zawsze było więcej chętnych. Gdybym nie dostała się za pierwszym razem, nie próbowałabym ponownie. Pewnie dziś uczyłabym wychowania fizycznego, co zresztą też nie byłoby złym rozwiązaniem. Ale teraz robię to, co naprawdę kocham i uważam się za prawdziwą szczęściarę.

Lubi Pani angażować się w projekty edukacyjne dla dzieci i młodzieży. Ostatnio wyreżyserowała Pani spektakl dla „najnajów”, czyli dzieci w wieku od pierwszego do czwartego roku życia. Czy reżyserowanie to kolejny etap w Pani życiu zawodowym?

Zdecydowanie bardziej wolę być aktorką, a to był raczej jednorazowy wybryk niż plan na przyszłość. Spektakl, który został doskonale przyjęty, traktuje o czterech porach roku, są więc w nim i narodziny i jest odchodzenie.

Rzeczywiście obsesja…

Przyrzekam, że spektakl dla „najnajów” i monodram „Zapowiada się ładny dzień”, to ostatnie projekty związane ze śmiercią, przemijaniem i odchodzeniem. A z dziećmi i młodzieżą faktycznie dużo pracuję, bo mam ku temu kompetencje i bardzo to lubię. W teatrze w ramach klubu „Gońca teatralnego”, jedynego takiego projektu w Polsce, prowadzimy sześć grup edukacyjnych. W pracę jednej z nich jestem zaangażowana osobiście, z czego bardzo się cieszę. Uważam teatr za doskonałe narzędzie do pracy, do rozwoju, poznawania siebie i swoich możliwości. I nie chodzi w tym o szukanie nowych talentów aktorskich, choć one się pojawiają. Wychodzimy z założenia, że teatr ma ośmielać żyć.

Swoje życie aktorskie związała się Pani z jedną sceną, z Teatrem Modrzejewskiej w Legnicy. Sceny w Warszawie, Krakowie czy Łodzi nigdy nie kusiły?

Oj, kusiły szczególnie na początku. Kiedy tu przychodziłam, dwadzieścia parę lat temu, Legnica była straszną dziurą, w której po studiach we Wrocławiu nie potrafiłam się odnaleźć. Tam wciąż coś się działo, a tu nuda… Pomyślałam: pobędę tu rok i spadam. Jednak los weryfikuje nasze plany i kiedy okazało się, że w Legnicy też można realizować wspaniałe rzeczy, to zostałam. Nigdy nie marzyła mi się jakaś wielka kariera. Jeśli moje życie jest wypełnione działaniem i ja wiem, że to działanie jest fajne, dobre, jeśli widzę, że się rozwijam i mam wokół siebie wielu wspaniałych ludzi, to nie potrzebuję niczego więcej. Tu dostałam świetne role, mogłam się rozwijać zawodowo. Tu znalazłam przyjaciół, rodzinę i naprawdę nie potrzebowałam niczego więcej.

A jednak uciekła Pani z Legnicy…

Chodzi o przeprowadzkę do Grotowa?

Tak.

Nie traktuję tego jako ucieczki. Jak wspomniałam, moje życie wypełnia rodzina i teatr, który jest dla mnie drugim domem. Ale przyszedł taki moment, że musiałam ratować rodzinę. A że od zawsze marzył mi się mały domek w lesie, to postanowiliśmy spełnić to marzenie. Kupiliśmy dom w Grotowie w Puszczy Noteckiej, czyli na lubuskich Mazurach i zamieszkaliśmy tam. Zapraszam serdecznie, bo okolica jest przepiękna. Gdybym siedem lat temu nie podjęła tej decyzji, pewnie żałowałabym do końca życia, a tak jestem szczęśliwa i spełniona.

Syn też był szczęśliwy z wyprowadzki do lasu?

Początkowo trochę trudno było mu się odnaleźć w nowym miejscu. Szczególnie wtedy, gdy zrozumiał, że jego koledzy nie pojadą z nim do Grotowa. Teraz mieszka w Poznaniu, przygotowuje się do matury i ma fajne miejsce, do którego zawsze może wracać.

To kiedy Panią zobaczymy w Łodzi w Scenie Monopolis?

Już w maju, a konkretnie 27 maja. A potem „Zapowiada się ładny dzień” wejdzie do repertuaru Sceny Monopolis w sezonie artystycznym 2023/2024 więc będę w Łodzi częściej. Wierzę, że dzięki Grand Prix TEATROPOLIS ludzie zainteresują się tym spektaklem. W Legnicy wzbudza duże zainteresowanie, właśnie dzięki nagrodzie. Zapraszam serdecznie i do zobaczenia w Łodzi.

(Beata i Robert Sakowscy, „Teatr? Ma ośmielać żyć!”, https://lifein.pl/, 12.05.2023)