Mamy oto rok 1768 i inspirowany przez Rosję bunt chłopów i Kozaków na Ukrainie, dochodzi do rzezi szlachty, dochodzi też do krwawej zemsty. Na tym tle mamy historię miłosną – Regimentarz chce ożenić swojego syna Leona z Księżniczką, ten jednak wdaje się w romans z tytułową Salomeą. Tyle w największym skrócie, zresztą dramat w pięciu aktach twórcy odchudzili do znośnej godziny czterdzieści i zapewniam, że przez całe sto minut nie sposób od frazy Słowackiego oderwać uszu. Pisze Rafał Turowski.

Choć wątek miłosny jest ważny, mamy do czynienia ze spektaklem przede wszystkim politycznym. Rzecz jest ni mniej ni więcej a o Ukrainie, zmagającej się wtedy z kaprysami polskich panów, potem cara, teraz – znów rosyjskiego najeźdźcy. Czy dzisiejsza wojna z Rosją okryje zapomnieniem dawne, nie tylko ówczesne polsko-ukraińskie anse? Nie ma w tym spektaklu odpowiedzi na to pytanie, ale JEDNAK Wernyhora pojawia się w legnickiej inscenizacji aż w dwóch osobach. Raczej nieprzypadkowo.

Tekst – uprzedzam - jest momentami bardzo drastyczny, rzeź polskiej szlachty zostaje nam przedstawiona zgoła niemetaforycznie, egzekucję Semenki Słowacki opisuje także dość dokładnie i trudno później nie mieć obrazu jego kaźni przed oczyma, trudno także nie porównywać tychże scen z relacjami zza naszej wschodniej granicy, dlatego - choć Wieszcz raczył napisać ten tekst 180 lat temu - to dziś Sen Srebrny Salomei brzmi współcześnie w dość upiorny sposób.

(Rafał Turowski, „Sen srebrny Salomei”, www.rafalturow.ski/teatr, 03.04.2023)