Statystyczny Polak spędza przed telewizorem średnio cztery godziny i zwykle tym statystycznym Polakiem zasiadającym przed ekranem jest emerytowana kobieta. Emerytura. Wieczny odpoczynek. Coś, co w teatralnym środowisku uchodzi za niemal równie odpychające i niewarte uwagi, jak telewizja. Zwłaszcza telewizja śniadaniowa. W comiesięcznym felietonie z cyklu „5000 znaków” pisze Magda Drab.

Rzadko mam okazję zobaczyć coś w telewizji. Sama nie posiadam, a i wśród moich znajomych nie cieszy się ona zbytnią popularnością. Pewnie dlatego krótkie migawki z telewizyjnego świata zawsze robią na mnie tak piorunujące wrażenie. Zazwyczaj są to jakieś przypadkowe ochłapy podejrzane podczas odwiedzin u bliższej lub dalszej rodziny czy wizyt w restauracjach. Ale już te krótkie fragmenty niosą dla mnie tak duży ładunek informacji o egzotycznym świecie, który istnieje tuż obok, że trudno mi czasami unieść ogrom moich odkryć. Telewizja jest dla mnie prawdziwym objawieniem. To niezwykły świat pełen sklejek, bronzerów i dziwów. Nagle dowiaduję się o tylu wokalistach, ekspertach, a nawet aktorach, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Dopiero z telewizji wiem, czego wszyscy teraz słuchają, czym wszyscy się martwią, co jest przez wszystkich uznawane za piękne. To tak, jakby za ścianą nieustannie toczyła się huczna impreza, na którą nikt mnie nie zaprosił albo którą przespałam. Jednocześnie trudno mi sobie wyobrazić, bym miała wybrać się na nią z własnej woli.

Ze wszystkich programów, jakie oferuje ramówka, szczególne miejsce w moim sercu zajmuje tak zwana telewizja śniadaniowa, określana też bardziej bezdusznie magazynem porannym. Zabiera ona zresztą bardzo dużo czasu antenowego i można by podejrzewać, że jest cała rzesza ludzi, którzy poświęcają wiele godzin na pierwszy, najważniejszy posiłek dnia, wpatrując się w ekran, by dowiedzieć się, jaka będzie pogoda i jak najlepiej leczy się kurzajki. Ten utrzymany w ciepłych barwach, radosny twór skierowany jest jednak do bardzo wielu odbiorców – zarówno do tych, którzy będą musieli biec do pracy już około siódmej i których ominie przepis na kurczaka w panierce, oraz do tych, którzy pozostaną z uśmiechniętymi gospodarzami programu niemal do południa. Dlatego też na początku telewizja śniadaniowa pełna jest informacji praktycznych, jak pogoda czy korki, a potem zamienia się w luźny klub dyskusyjny pełen dobrych rad, złotych sposobów na wszystko i ploteczek.

W telewizji śniadaniowej czas płynie inaczej. Nikomu się nie śpieszy. Wszyscy są uśmiechnięci, spokojni, nie awanturują się. Pozornie przejmują ich poruszane tematy, ale wszystko dalekie jest od atmosfery skandalu. Telewizja śniadaniowa nie jest zaborcza. Można porzucić ją w dowolnym momencie. Można stworzyć z nią stałą relację lub wychwycić zaledwie urywek.

Jako kolekcjonerka takich urywków (posiadająca niestety bardzo skąpe zbiory) z czułością wspominam na przykład gościa, który przez piętnaście minut perorował na temat, „dlaczego nie lubię kropli do nosa”. Robił to z wyjątkowym zaangażowaniem, ale też z serdecznością, nienachalnie ratując śluzówki telewidzów przed zagładą. Tylko śniadaniówka potrafi stawiać tak prowokacyjne i niewinne zarazem pytania. Inny urywek, który skradł mi serce, to materiał omawiający trendy w brwiach na sezon wiosna/lato. Okazało się, że uczesaniem brwi można zaskakiwać (to akurat wiedziałam, choć nie sądziłam, że trendy są tak silne, malownicze i zmieniają się w trybie półrocznym).

Statystyczny Polak spędza przed telewizorem średnio cztery godziny i zwykle tym statystycznym Polakiem zasiadającym przed ekranem jest emerytowana kobieta. Emerytura. Wieczny odpoczynek. Coś, co w teatralnym środowisku uchodzi za niemal równie odpychające i niewarte uwagi, jak telewizja. Zwłaszcza telewizja śniadaniowa.

Osoby wykonujące zawody twórcze są podobno szczególnie narażone na pracoholizm. Zabierają obowiązki do domu i wykonują je w nienormowanym czasie, często pod silną presją osiągania rezultatów. Jednocześnie praca twórcza zwykle jest źródłem satysfakcji, co sprzyja poświęcaniu jej także wolnych chwil. „Mózg, w przeciwieństwie do mięśnia, nie przerywa pracy w chwili, gdy przerywamy ją świadomie. Stąd dążność do kontynuowania twórczej pracy, zwłaszcza jeśli nie napotyka się wyjątkowo dużych przeszkód. Twórcze myślenie odbywa się bowiem na dwóch poziomach: świadomym i podświadomym” – pisał Jarosław Rudniański w Homo cogitans.

Telewizja. Twór nazywany gumą do żucia dla oczu i przyrównywany do znienawidzonych orzeszków, których nie można przestać jeść. Ale gdyby tak w ramach terapii w przerwie sezonowej, zamiast jechać na precyzyjnie zaplanowane wakacje w nietuzinkowe miejsce i usilnie zaliczać kolejne wartościowe atrakcje w poszukiwaniu wiedzy i inspiracji, spróbować przez tydzień oddawać cztery godziny dziennie telewizji śniadaniowej bez zamartwiania się, że przecież carpe diem, i bez ulegania pokusie stworzenia spektaklu ze zgromadzonego materiału (albo malutkiego felietoniku). Wytrzymać skowyt artystycznej duszy, która marnuje czas i potencjał na pulpety. Cierpliwie oddzielać ryż od soczewicy, jak w Counting the rice Mariny Abramovic, i leczyć przypadłość zwaną dawniej „nerwicą niedzielną”. A na koniec tego eksperymentu mieć tylko jedno osiągnięcie – plan na uczesanie brwi na nadchodzącą jesień. To dopiero byłyby wakacje.

(Magdalena Drab, „Tęsknię”, Miesięcznik Teatr nr 7/8, https://teatr-pismo.pl/)