Polskie filmy podróżują po Indiach. Od kilku miesięcy polskie produkcje zapraszane są na kolejne przeglądy i festiwale. A szczególnym zainteresowaniem cieszą się obrazy rozliczające naszą historię najnowszą: dramat Ryszarda Bugajskiego „Generał Nil” i komedia Jacka Głomba „Operacja Dunaj”. Pisze Barbara Hollender.

Jako pierwszy zgłosił się do producentów „Operacji Dunaj” festiwal w Mumbaju. Organizatorzy zaprosili film, chcieli go jednak zaprezentować nie w konkursie głównym, lecz w sekcji towarzyszącej.

— Nie zgodziliśmy się na to, bo mieliśmy już zapewniony udział „Operacji Dunaj” w konkursie imprezy w Goa, a jej organizatorzy stawiają warunek, że tytuł nie może być wcześniej pokazywany na innym festiwalu w Indiach — mówi „Rz” Jolanta Galicka z WFDiF.

Festiwal w Goa ma tradycję (w tym roku odbywał się po raz 40.) i rozmach. Wśród 300 tytułów znalazło się w tym roku 55 z zagranicy, w tym sześć z Polski, która była gościem specjalnym imprezy. Z publicznością spotkali się Jacek Głomb — reżyser „Operacji Dunaj”, twórca „Generała Nila” — Ryszard Bugajski oraz Krzysztof Zanussi, który pokazywał „Serce na dłoni”.

Choć festiwal w Goa odbywał się pod koniec listopada, to Ryszard Bugajski wrócił do Polski dopiero w święta, a Jacek Głomb — wpadł na kilka dni do teatru i znów poleciał do Indii. Bo polskie filmy, które wydawały się dość hermetyczne, trafiły w gusty Hindusów. „Operacja Dunaj” i „Nil” wędrowały z jednego festiwalu na następny. Po Goi pojechały do Kerali, z Kerali do Czennai (kiedyś Madrasu). Wszędzie tam były i inne polskie filmy, m.in. „Mała Moskwa” Waldemara Krzystka.

W tym roku oba obrazy znalazły się już na festiwalu w Pune, który zakończył się w ostatni czwartek. W 2006 roku bardzo się tam podobał „Mój Nikifor” Krzysztofa Krauze. Przegrał wprawdzie konkurencję z „Dzieckiem” braci Dardenne’ów, ale nagrodę aktorską wywiozła wówczas z Indii odtwórczyni głównej roli Krystyna Feldman.

— „Operacja Dunaj” została w Kerali przyjęta równie żywo, jak w Nowej Rudzie czy Karlowych Warach. Widzowie odczytali ten film jako czarną komedię, dostrzegli w niej sytuację uniwersalną. Nieco więcej kłopotów mieli z interpretacją „Generała Nila”. Hindusi niewiele wiedzą o historii naszej części Europy, zdają sobie sprawę, że była druga wojna światowa, komunizm, ale nie odbierają niuansów. Dlatego przed seansami Ryszard Bugajski musiał sporo wyjaśniać. Ale i jego film traktowano jako historię uniwersalną, ludzką. Kiedy człowiek uczestniczy takich pokazach i widzi, jak tysiące kilometrów od Polski, ludzie odbierają polski film, zyskuje poczucie sensu tego, co robi. Zresztą nasze kino jest w Indiach popularne, Hindusi znają doskonale nazwiska Andrzeja Wajdy, Krzysztofa Kieślowskiego, Romana Polańskiego - mówi Jacek Głomb.

Obok „Operacji Dunaj”, która znalazła się w konkursie głównym w Pune i „Generała Nila”, który trafił do oficjalnego przeglądu Panorama, na festiwalu pokazywany był również „Enen” Feliksa Falka. Międzynarodowy konkurs wygrał, co prawda, brytyjski film „White Lightnin” Dominica Murphy, a wyróżnienie za reżyserię przypadło Marii Prochazkowej za „Wilczka”, ale polskie tytuły spotkały się z dobrym przyjęciem publiczności i krytyków.

— Ważna była pomoc, jaką uzyskaliśmy od ambasadora Piotra Kłodkowskiego, który jest politologiem i specjalistą od stosunków międzynarodowych, a także profesorem orientalistyki, doskonale znającym język Hindu — twierdzi Jacek Głomb. — W dużej mierze dzięki niemu udało nam się nawiązać znakomite kontakty. W tym roku prawdopodobnie odwiedzę kilka miast w Indiach z moim legnickim teatrem. To przykład, jak wiele może zdziałać kompetentny dyplomata.

(Barbara Hollender, „Polskie filmy podróżują po Indiach”, www.rp.pl, 15.01.2010)