Tygodnik Powszechny: “Operacja Dunaj”. Pasztetowa z knedlikami
- Szczegóły
Była okazja do przekornego przyjrzenia się sobie – wbrew stereotypom, ale też i bez zbyt łatwego ich wywracania. Mogliśmy wreszcie zobaczyć niesławną inwazję na Czechosłowację z dwóch perspektyw: naszego wstydu i ich traumy, w duchu pojednawczym, z uwzględnieniem przeklętej wspólnoty losów.
Polskie i czeskie filmy sytuuje się zwykle na przeciwległych biegunach, a krytycy z obu krajów tęsknie spoglądają na drugą stronę Olzy, tam upatrując “prawdziwego kina” i wskazując je jako przykład rodzimym twórcom. Tymczasem z udziałem zjednoczonych sił polsko--czeskich powstała sympatyczna komedyjka, utrzymana w duchu biesiadnym, w której bardziej niż gdziekolwiek ujawniły się nasze kompleksy wobec Czechów i czeskiego kina.
Łotrzykowska opowieść o tym, jak czterej pancerni ze zdezelowanego czołgu “Biedroneczka” utknęli na czeskiej prowincji latem ’68 roku, przywołuje świat niczym z zakurzonej rekwizytorni tamtejszego filmu i literatury. Bohaterowie wydają się żywcem wyjęci z naszych potocznych wyobrażeń ukształtowanych przez Ha¹ka, Hrabala czy Menzla, patronującego zresztą “Operacji Dunaj” jako opiekun artystyczny i aktor.
Przed nami galeria poczciwych gawędziarzy z małego miasteczka, filozofujących przy kuflu piwa, z dala od historycznych zawieruch. Zawiadowca stacji, pasjonujący się rasowymi gołębiami, rezolutna barmanka, podpici muzykanci i miejscowi notable przesiadują w karczmie “Pod Krecikiem” nieświadomi nadciągających zdarzeń. Kiedy nagle w ten sielski świat wjeżdża (dosłownie) opancerzony pojazd z bratniego kraju, pojawia się okazja do ciekawej konfrontacji.
Spodziewamy się przynajmniej podwójnej satyry, pozwalającej nam z jednej strony ulżyć wrodzonej złośliwości, a z drugiej strony przejrzeć się wreszcie w oczach naszych południowych sąsiadów. Ale odbywa się to prowizorycznie, albowiem filmowy rozkład sił jest z założenia nierówny. Czesi są w filmie górą pod każdym względem, nawet jeśli polscy czołgiści okażą się znakomitymi kompanami do wypitki czy spiskowania, a na dodatek swoją nadwiślańską krzepą nieźle namieszają w głowach okolicznym niewiastom.
Koszarowy humor polskiego czołgisty zbyt szybko przegrywa bowiem z rubasznym wdziękiem “Pepików”, pasztetówka i kotlet zostaną skompromitowane na rzecz bułczanych knedlików, a scenki rodzajowe z bazy Ludowego Wojska Polskiego szybko pójdą w niepamięć w obliczu serwowanych hojnie swojskich klimatów z czeskiej gospody – osobliwego centrum świata, które tylko młodzi ośmielą się zakwestionować (jedyny ciekawy, bo niestereotypowy wątek tego filmu). Dla polskiego widza, kochającego kino czeskie, ów wyraźny ukłon w kierunku sąsiadów będzie zapewne głównym powodem, by “Operację Dunaj” zobaczyć. Ale czy starczy tego entuzjazmu widzom zza Olzy?
Oglądając komedię Jacka Głomba, filmowego debiutanta, znanego dotychczas z działalności teatralnej, ma się nieodparte wrażenie, że polscy i czescy twórcy mają sobie do zaoferowania znacznie więcej, niż miało to miejsce w przypadku koprodukcji pod nazwą “Operacja Dunaj”, gromadzącej wyborową czołówkę polskich i czeskich aktorów. Być może powodem takiego stanu był zbyt skromny budżet filmu, zbliżający go siłą rzeczy do konwencji kabaretowej, to znów w kierunku przaśnego filmowego cyrku rodem z kina Kusturicy (skądinąd absolwenta praskiej szkoły filmowej FAMU).
Być może jednak zabrakło chęci wzajemnego poznania się, prześwietlenia narodowych klisz, bardziej przekornego spojrzenia na dzielące nas różnice. “Kochajmy się!” – taka jest puenta filmu i w tym sensie pozostaje on bardzo polski.
OPERACJA DUNAJ – reż. Jacek Głomb, scen. Robert Urbański i Jacek Kondracki, zdj. Jacek Petrycki, muz. Bartek Straburzyński, wyst.: Maciej Stuhr, Zbigniew Zamachowski, Tomasz Kot, Przemysław Bluszcz, Eva Holubowá, Rudolf Hru¹inký jr, Jiøí Menzel i inni. Prod. Polska/Czechy 2009.
(Anita Piotrowska, “Pasztetowa z knedlikami”, Tygodnik Powszechny, 18.08.2009)