Dziennik: powieść “Operacja Dunaj” też już jest
- Szczegóły
Zgodnie z wersją wydarzeń autorów pojazd z “czterema pancernymi” Polakami na pokładzie miał z impetem wjechać w ścianę prowincjonalnej czeskiej gospody, powodując – rzecz jasna – sporo szkód. Niefortunna akcja polskich czołgistów staje się pretekstem do opowiedzenia o spotkaniu dwóch kultur i światów po dwóch stronach barykady.
Niestety, w tym zestawieniu wypadamy dużo gorzej. Nie dość, że zamiast odgrywać dobrze wytrenowaną rolę ofiar, tym razem stajemy po stronie najeźdźcy, to jeszcze nie jesteśmy specjalnie bystrzy. Głupota to cecha główna polskich bohaterów “Operacji Dunaj”, cecha zresztą wygodna, bo nierzadko służy za alibi. Bądź co bądź czterem nierozgarniętym panom, którzy z równym entuzjazmem jadą zaprowadzić porządek w “bratniej Czechosłowacji”, dewastują knajpę, zjadają knedliczki i podziwiają urodę Czeszek, wiele można wybaczyć.
Autorzy “Operacji Dunaj” mieli ambicje zawrzeć w książce tyle samo polskich co czeskich nawiązań literacko-filmowych. Sęk w tym, że tradycji polskiej jest tu jak na lekarstwo. Powód jest prosty: Polacy kiepsko sobie radzą w roli najeźdźców. Brakuje nam książek i filmów, które powiedziałyby, jak ma się zachować Polak w sytuacji agresora. Bohaterowie zachowują się więc komicznie. Zupełnie jakby ktoś przebrał ich w dziwaczne, niepadujące do nich kostiumy.
Książka Kondrackiego i Urbańskiego bawi, ale ma pewien mankament – widać, że jest produktem wtórnym po napisanej wcześniej scenariuszu filmowym. Autorzy przesadnie koncentrują się na dialogach, zbyt często zapominają o narracji. Momentami za dużo tu ciągłej paplaniny bohaterów i zbyt nachalnych prób rozśmieszania czytelnika.
(Malwina Wapińska, “Czterej pancerni i... knedliczki”, Dziennik KULTURA, 14.08.2009)