Wyraźnie widać, że tegoroczna edycja ma dwie twarze. Pierwsza to ta teoretyczna ze znikomym udziałem widzów, druga to przedstawienia teatralne cieszące się ogromnym zainteresowaniem. Jak w silnej konkurencji wypadł "Osobisty Jezus" Wojcieszka w realizacji zespołu Teatru Modrzejewskiej w Legnicy? Tekst jest "ułożony" pod aktorów, dzięki czemu świetnie brzmi i pasuje do ich ekspresji, mimiki i ruchów - pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Za nami trzeci dzień Festiwalu R@Port, ale dopiero pierwszy, w którym widzowie zobaczyli współczesną polską dramaturgię. Wcześniej były dni raczej teoretyczne - sesje, spotkania, dyskusje w gronie przede wszystkim naukowców i badaczy twórczości Różewicza. Dopiero trzeciego dnia dotknęliśmy esencji Festiwalu, czyli współczesnego dramatu. Dzień wcześniej inauguracja wypadła dość okazale, ale staroświecko. Zaprezentowana "Kartoteka" okazała się sztuką z brodą.

Nim zmierzyliśmy się z żywą tkanką teatralną, odbyły się projekcje dwóch sztuk Teatru Telewizji ze Sceny Faktu. Obie wpisują się w tematykę festiwalu, bo dotykają spraw bieżących. "Norymberga" Wojciecha Tomczyka w reżyserii Waldemara Krzystka to próba zmierzenia się z przeszłością byłego esbeka i młodej dziennikarki. "Góra Góry" Marka Millera i Piotra Wojciechowskiego w reżyserii Pawła Woldana jest dokumentalnym dramatem, w reportażowy sposób przybliżającym postać kontrowersyjnego dominikanina Jana Góry.

Jednak tak jak już pokazały poprzednie dni, zainteresowanie czymś innym niż tylko teatr jest mizerne. Wyraźnie widać, że tegoroczna edycja ma dwie twarze. Pierwsza to ta opisywana powyżej ze znikomym udziałem widzów, druga to przedstawienia teatralne cieszące się ogromnym zainteresowaniem. Z czterech dotychczas zaprezentowanych spektakli tylko "Matka cierpiąca" Tomasza Kaczmarka w reżyserii Eweliny Pietrowiak nie miała nadkompletu publiczności.

Właśnie "Matka cierpiąca" otworzyła konkursową część festiwalu i trzeba przyznać, że był to zupełny zakalec, wywołujący poważne niestrawności. Najlepiej spuścić zasłonę milczenia na drażniącą i nieudolną grę Izy Nowakowskiej i, zwłaszcza, Roberta Majewskiego, który najwyraźniej zapomniał, że gra w teatrze, a nie w trzeciorzędnym kabarecie. Cierpiała tytułowa Matka, cierpiała jej rodzina, cierpieli też widzowie. Przyznać należy, że heroiczną walkę o sztukę podjęła Maria Maj (Matka) w duecie ze Zdzisławem Wardejnem (Ojciec), ale była to walka z góry skazana na niepowodzenie, skoro musieli zmierzyć się nie tylko ze słabością połowy zespołu (do kompletu jeszcze nijaka Emilia Król jako Kuzynka Elżbieta), ale też z surowością sztuki, spowodowaną półroczną przerwą w grze w Laboratorium Dramatu. Gdy doda się do tego grafomaństwo tekstu Kaczmarka, obraz będzie pełny. Nic się nie kleiło, sztuka nie "zaskoczyła" i do końca szamotanie się Matki utożsamiać można było z usiłowaniem oddania do użytku publicznego... w sumie nie wiadomo czego.

Potem przyszła kolej na jednego z faworytów całego festiwalu - "Osobistego Jezusa" Przemysława Wojcieszka. Autor i reżyser zarazem podjął się próby konfrontacji ludzkiej słabości i aktualnych problemów z wiarą i mesjanizmem. Sięga po oszczędne środki wyrazu, by wyzbyć się ozdobników, przesłaniających problematykę sztuki. Trzeba przyznać, że w tej inscenizacji wszystko się komponuje i zaskakuje pełną paletą odcieni.

Bardzo dobra, głęboka i przekonująca gra Przemysława Bluszcza (Ryśka) i całej ekipy Teatru im. Modrzejewskiej z Legnicy, niezwykle sugestywna muzyka, pełna władza nad światłem i cieniem. Każda postać wnosi coś nowego, urozmaica, ubarwia i wzbogaca przedstawienie. Wojcieszek nie przerysowuje problemów, choć przesadnie je nagromadza, zbliżając swoją realizację do skompresowanej telenoweli, ale to stanowi chyba jedyny zarzut względem niego. Może jeszcze za dużo jest taniego humoru Tadka (Wiesław Cichy), choć popartego solidną grą aktorską.


Problemy, które znajdujemy w "Osobistym Jezusie" to problemy współczesnego Polaka - samotność, opuszczenie, rozpaczliwe poszukiwanie najwyższych wartości, kryzys wiary w Boga, zdrada, niestałość, miłość przegrywająca z chłodną kalkulacją, namiętność, aborcja, pijaństwo, rodzinne patologie, świat przestępczy to niektóre z problemów zasygnalizowanych przez Wojcieszka.

Największym atutem przedstawienia jest nie sam fakt wskazania przywar w formie konspektu z ludzkich wad i brudów zanieczyszczających życie, ale raczej otwarta forma tych spostrzeżeń. Sztuka ta jest bardziej przyczynkiem do szerszego dyskursu na temat degrengolady współczesności niż podsumowaniem ludzkich niedoskonałości. Nie zawiera moralizatorskiego kiwania paluszkiem. Tekst jest "ułożony" pod aktorów, dzięki czemu świetnie brzmi i pasuje do ich ekspresji, mimiki i ruchów. I okazuje się, że wbrew coraz powszedniejszej praktyce, o trudnych sprawach ciągle jeszcze można mówić na poważnie, nie uciekając się do śmiechu jako przygrywki, czy ponętnej osłonki dla głębokiej treści.


Dzień zamykała największa w Polsce realizacja off-owa - "Bomba" w reżyserii autora tekstu, Macieja Kowalewskiego. Rozmach towarzyszący przedstawieniu rzeczywiście był imponujący. Nazwiska znanych i bardzo znanych aktorów "życia codziennego" czyli wszystkich niemal polskich seriali, musiały robić wrażenie. Nic dziwnego, że zainteresowanie spektaklem było ogromne.

"Bomba" to sztuka z przeciwnego bieguna niż "Osobisty Jezus". W tamtej tragizm i dramatyzm, w tej głośny, szyderczy śmiech. Tam mamy głębokie, potrzaskane postaci, tutaj płaskie jak blat stołu. Tam chirurgiczna operacja na naszej duszy, tu rozgrywka (czy raczej zgrywa) ze stereotypami. Wydawać by się mogło, że z tego nie może być dobrego przedstawienia, a właśnie, że nie! "Bomba" zrobiła na wielu największe wrażenie i zebrała najdłuższe owacje. Kowalewski wyśmiewa Polaka, ukazując go w krzywym zwierciadle. Jest zachwyt Amerykamrykanami, którzy przyjeżdżają po to, aby wysadzić starą, nieczynną fabrykę - relikt minionych czasów, ale i symbol ojcowizny, bombą atomową. Mamy groteskowe sceny zdrady małżeńskiej, rozpadające się związki, romanse, cały wachlarz postaci od skejta jarającego zioło po dyrektora fabryki (notabene ojca tego pierwszego) i księdza "Niech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus i Maryja Zawsze Dziewica".

A wszystko to śmieszy, tumani, przestrasza. Mnie raczej przestrasza. Śmiech to zdrowie, ale ile można śmiać się z tego samego - "coolerskie" teksty Kowalewskiego są zabawne, ale po godzinie zwroty: "z grubej berty", "zrobiłem fopa" (faux pas) czy "zastał Polskę murowaną, a zostawił betonową" po prostu nudzą. Jak dołożymy do tego nadgorliwego księdza, który zapraszając chłopca na kolana, mówi: "choć, pokaże ci Jezuska", będziemy mieli 130 minut realizacji w pigułce. W konsekwencji efekt i ilość aktorów przechodzi w lekką, farsową, ale tandetną jakość. Bo choć środków tu wiele, służą one raczej rozrywce.

Oczywiście nigdzie nie jest napisane, że współczesnego Polaka należy zbawiać teatrem - może wystarczy go rozśmieszyć, bo jesteśmy narodem smutasów i melancholików. Jeśli tak, to "Bomba" jest przedstawieniem skrojonym na miarę. I nie można zapomnieć, że aktorstwo, choć tapla się w płytkich gagach, jest w kilku przypadkach bardzo wysokiej próby - Elżbieta Jarosik w postaci Haliny Ciury stworzyła najlepszą, jaką widziałem w życiu, kreację alkoholiczki - to maestria alkoholizmu zbliżona do kreatywności Wieniczki Jerofiejewa. Z przyjemnością ogląda się Dyrektora (Sławomir Orzechowski), Zenka Konserwatora (Mirosław Zbrojewicz), czy Romana Jelitę (Karol Wróblewski). Zespół sam się napędza, łatwo jest "łyknąć" banalny nastrój sztuki i oddać się czystej rozrywce. A diagnoza, którą stawia reżyser polskiemu społeczeństwu, ginie w nieskończonej liczbie grepsów. Szkoda, że pozostaje głównie śmiech, zamiast treści.

Pierwszy dzień przeglądu polskiej dramaturgii współczesnej przyniósł jedną zupełnie nieudaną prezentację i dwie interesujące, choć całkowicie odmienne. Warto śledzić w dalszym ciągu, czy rozdźwięk między tekstami komediowymi i tragediami, będzie przybierał podobne formy jak wczoraj. Mimo wszystko na razie rodzima dramaturgia jest nad kreską, a kolejne dni dadzą odpowiedź, czy w ogóle można diagnozować naszą najnowszą dramaturgię.

(Łukasz Rudziński, "R@port. Meldunek drugi", Nowa Siła Krytyczna, e-teatr, 18.05.2007)