To przedstawienie jest głównie pięknym popisem aktorskim Zbigniewa Walerysia. Bawiłem się świetnie – tak o „Zabijaniu Gomułki” na podstawie powieści Jerzego Pilcha wystawionym w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze pisze Wiesław Leśniewski w Naszej Gazecie.

Samego zabójstwa nie zobaczyłem i zdaje się, że wcale do niego nie doszło. Przeniesiony prostymi elementami scenografii Małgorzaty Bulandy i muzyką Bartka Straburzyńskiego do 1963 roku uśmiałem się do łez obserwując z wielkim emocjonalnym zaangażowaniem przygotowywane zabójstwa.

Najpierw I sekretarza Mao Tse-Tunga, które nie zostało sfinalizowane z powodu zaśnięcia - wskutek nadmiaru alkoholu - planującego to zabójstwo Józefa Trąby (gościnnie występujący Zbigniew Waleryś), podczas barwnego i wręcz baletowego przedstawiania swemu sąsiadowi wizji przebiegu zamachu na tyrana.

Potem z pomocą całego miejscowego zboru luterańskiego i sekretarza Gomułki, przy użyciu chińskiej kuszy wykonanej przez miejscowego arcymajstra Swaczynę (Robert Gulaczyk) i noszonej dla kamuflażu przez chłopaka przebranego za Indianina. Bierze nawet w tym udział trochę wystraszony swoją niewiedzą i nie umiejący się w tej sytuacji znaleźć "milicjant" na służbie wyposażony w "pedalskie atrybuty" - Józef Trąba tak reaguje na jego parasolkę - komendant Jeremiasz (Janusz Młyński).

Wszystko to obserwujemy oczami młodego chłopca, syna współtwórcy zamachu, pana naczelnika (Wojciech Czarnota) i z konieczności również zamachowca, przeżywającego właśni przygotowanie do konfirmacji i pierwsze fascynacje miłosne Jerzyka (Wojciech Brawer).

Obie próby zamachu wynikają, jak mówi główny ich inicjator i wizjoner "z potrzeby zrobienia czegoś dla społeczności". Ale w końcu okazuje się, że jest to też prywata - chęć pozyskania dla siebie pani naczelnikowej (Tatiana Kołodziejska), której mąż Józef Trąba w swojej wizji finału akcji przewidział jako złapanego i uwięzionego.

A więc bawiłem się świetnie, a w pamięci pozostaną mi takie padające ze sceny określenia; - kiedyś było tak, że nie było ani tak, ani tak - kochliwość połączona z analfabetyzmem erotycznym to fatalne połączenie - nie chce mi się ruszyć głową, to tylko machnę ręką.

Przedstawienie jest głównie pięknym popisem aktorskim Zbigniewa Walerysia, ale Wojciech Czarnota, Tatiana Kołodziejska, Wojtek Brawer, którego rola zmuszała bardziej grać tylko twarzą i ruchem, Janusz Młyński i Robert Gulaczyk także wspaniale śmieszyli.

Sztukę "Zabijanie Gomułki" zaadaptowaną przez Roberta Urbańskiego na podstawie jednej z powieści Jerzego Pilcha wyreżyserował Jacek Głomb. Warto zobaczyć.

(Wiesław Leśniewski, „Zabijanie na strychu”, Nasza Gazeta, 4.05.2007)