Echa „Konfrontacji”: kilka gniotów i wspaniale zrealizowany „Osobisty Jezus”
- Szczegóły
Zakończyła się 11. edycja Międzynarodowego Festiwalu "Konfrontacje Teatralne". Niestety, palców jednej ręki wystarczy, żeby wyliczyć spektakle, które można uznać za naprawdę znaczące wydarzenia.
Na ich plus, i to ogromny, można zapisać mądrą akcję "Filozofia na ulicy" z cytatami rozwieszonymi na gmachach użyteczności publicznej, projekt "Dramat nieobecny" z czytaniem sztuk białoruskich nie granych w teatrach sąsiedzkiego kraju czy inny projekt, tym razem plastyczny WaterfraM Roberta Kuśmirowskiego. Ale festiwal ocenia się przede wszystkim na podstawie wartości zakwalifikowanych sztuk. Z prezentacji oglądanych przez pierwsze dwa dni jedynie "Eros i Thanatos" genialnego japońskiego tancerza butoh Daisuke Yoshimoto rzeczywiście zachwycił. O reszcie - szczególnie o przedstawieniach duńskiego Oyfn Veg, Laboratorium Dramatu z Warszawy, międzynarodowego teatru Anna Planeta i chyba najbardziej Śląskiego Teatru Tańca - należy jak najszybciej zapomnieć.
W czasie kolejnych dwóch dni najważniejszymi wydarzeniami były wspaniale zrealizowane (treść to inna sprawa) spektakle "Osobisty Jezus" z Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, "Dok+Tor" z moskiewskiego Teatru Doc., parodystyczne "Zaryzykuj wszystko" w reżyserii Grzegorza Jarzyny ze stołecznego Teatru Rozmaitości i "Kalimorfa" z Teatru Kalimorfa, również ze stolicy.
Ten ostatni to reprezentant "autonomicznych republik teatralnych", nowych teatrów niezależnych, które dyrektor festiwalu Janusz Opryński postanowił w tym roku zaprezentować. Oczywiście nie można przy takim założeniu mieć pretensji, że jedynie "Kalimorfa" i ewentualnie trochę za bardzo skeczowa "Taksówka" były przedsięwzięciami udanymi. Jednak pojawienie się takich gniotów jak "O matko i córko" Laboratorium Dramatu i "Super-Market" Teatru Box Office czy licząca na łatwy poklask mało wymagającego widza "Stefcia ćwiek w szponach życia" Teatru Polonia (wszystkie z Warszawy) dowodzi, że trzeba dokonywć ostrzejszej selekcji. Współprodukcja przez festiwal spektakli i prezentowania ich premierowo w Lublinie jest lepszym tropem, chociaż tegoroczna - "Medea" toruńskiego Teatru Horzycy okazała się ambitną artystyczną porażką.
Pojawili się na Konfrontacjach starzy znajomi - Teatr Ósmego Dnia z Poznania, ale ich "Czas matek" w swej deklaratywności i łopatologii ocierał się o kicz. Raził amatorstwem meksykański Teatr Sibito ze spektaklem "Artaud i jego podróże".
(Andrzej Molik, "Między piekłem a niebem", Kurier Lubelski 9.10.2006)