Ponad dwa lata temu pojawił się na Scenie w Ruinach Teatru Miejskiego w Gliwicach w wyreżyserowanym przez Jacka Głomba spektaklu "Miasto we krwi" wg Szekspira. Obok legnickiej aktorki Anity Poddębniak zagrał w filmie Tomasza Jurkiewicza "Każdy ma swoje lato". Jego nazwisko znajdziemy teraz w obsadzie aktorskiej spektaklu Andrieja Kuriejczyka "Głosy nowej Białorusi", który dla Teatru Modrzejewskiej reżyseruje Łukasz Kos (premiera 13 listopada). Młody aktor wpadł w oko krytykowi Maciejowi Stroińskiemu.


Motto: „Po czym się poznaje dobrego artystę sceny? Nie po tym, co robi i jak robi, spektakl może być do dupy, ale tego nie oszukasz: tego, jak ktoś stoi, jak jest obecny na scenie i co ta obecność robi jego widzom. To widać od razu, tego nie da się nauczyć, z tym się człowiek rodzi” (Marina Abramović)

Tylko, Kuba, się nie obraź, przeczytaj do końca! Czeka cię portret, a ja, portrecista, malować nie umiem. Wyjdziesz pewnie krzywo, nie tak jak w realu, nie tak jak na scenie. To nie jest tekst z cyklu Lowe, z cyklu przytulanek z zespołem Starego, który się zakończył, bo już ukochałem, co było do ukochania, teraz do Starego czuję co innego… Aktorzy „chcą tylko, abyśmy ich kochali” (por. film Fassbindera), ale nikogo nie trzeba rozpieszczać.

Zatem Jakub Klimaszewski. Spokojnie można go wziąć za technicznego, za pana maszynistę, który jak najbardziej przynależy scenie, ale na innych zasadach niż te wieszaki zwane aktorami. Rozumieją Państwo? On jest aktorem, a nie wygląda, nie „sprawia wrażenia”. Młody aktor zawodowy, nietrącący zawodowstwem, chłopak ledwo co po szkole, nietrącący szkołą. Szkoła teatralna nie dała mu rady, nie dała rady nam go zmanierować, wbić w sceniczny gorset, wypolerować na połysk metalik. Albo był tak tępy, że się nie dało go wyedukować, albo był tak mega. Efekt jest zaskakujący. Mamy aktora wysoce nieaktorskiego.

Na czym polega jego nieaktorstwo? Gdy mu powiedziałem po pewnym spektaklu, że będzie o nim pisane, spytał: „Ale w sensie o czym? Ja przecież robiłem, żeby mnie nie było widać”. NO WŁAŚNIE, chłopie, no właśnie. Sto procent aktorów pracuje swą obecnością, swą często nadobecnością, biją się o przodek, środek, a on należy do tego promila, który w setce się mieści, promila aktorów pracujących również „na nieobecności”, niezrażonych graniem w tyle, nawet tak preferujących. Tym bardziej elektryzujesz, im bardziej cię nie ma.

Aktorzy typu Jakub Klimaszewski redefiniują, co to znaczy być aktorem. Dzisiaj są „nieaktorami”, nie pasują do szufladki – to są aktorzy przyszłości, powiedziałby Nietzsche. „Niewczesne” aktorstwo, którego czas przyjdzie. Widzę w tej grupie, grupie młodych „niegrających”, również Weronikę Warchoł, Bartosza Bielenię oraz Małgorzatę Bielę. Pewnie jest ich więcej, ale po prostu nie wszystkich widziałem. Łączy ich praca na nieekspresji: korzystanie z faktu, że less is more, że im oszczędniej będziesz szafował swoim grańskiem i aktorstwem, tym lepiej dla ciebie i tym lepiej dla postaci. Aktorów „pięknie grających”, wszechstronnie „obecnych” i „charyzmatycznych”, którzy wchodzą widzom w duszę każdym porem skóry, mamy po prostu na kopy, niczym się nie wyróżniają, a ci wyżej wymienieni dają nową jakość, schłodzone granie jak schłodzona cola.

Aktorstwo Klimaszewskiego i jego „zimnych” kolegów – nie wiem, na ile świadomie, ale to nieważne – bierze się z przełomu performatywnego. Sposób istnienia człowieka na scenie, choć zwykłe teatry wciąż tego nie wiedzą, bardzo się rozwinął w drugiej połowie XX wieku. Idziemy w ascezę, w czystą obecność przy minimum środków, minimum „sposobów”. Skoro wszystko w świecie pędzi, wszystko nas zalewa, ten rodzaj aktorstwa chce być antidotum, chce być zauważalny jak biały na tle czarnego. Biela, Klimaszewski, Bielenia i Warchoł, jeśli im pozwolić, nic nie będą robić, wpuszczeni na scenę, i tym nierobieniem zrobią przedstawienie. Jak powiedział Kuba: „Ja przecież robiłem, żeby mnie nie było widać”.

Przykład: Klimaszewski we Friedmanach (Teatr Ludowy), a Bielenia w Płatonowie (Stary Teatr) są świadkami zdarzeń. Inni z obsady mają do zagrania przepastne dramaty, oni raczej patrzą, czasem tylko coś powiedzą. I wiecie, od kogo nie sposób oderwać wzroku? Od tego, kto tylko patrzy i cały spektakl dzieje mu się wewnątrz. Wygląda to trochę jak w Artist is Present Mariny Abramović, która też „tylko patrzyła”. To już nie jest granie ani dramatyczne, ani postdramatyczne, tylko nie wiem – czyste? Klimaszewskiemu obecność na scenie nie wyrządza krzywdy, raczej mu nie włącza specjalnego trybu, trybu „teraz gram”.

Co zostaje z aktora, który nie „ciśnie”, który się nie rzuca? Jego lub jej ciało, co jest bardzo jak znalazł przy obecnych trendach w sztuce teatralnej. Nie mam na myśli nagości, bo ten trend już nie jest nowy, lecz zwrot choreograficzny, to znaczy ruchowy. Teatr krajowy, może z racji słabych tekstów, nie chce być teatrem słowa, staje się teatrem ciała, ruchu, teraz liczy się „chorełka”, jak aktorzy mówią na choreografię. I to właśnie prezentuje Klimaszewski w ruinach w Gliwicach, w przedstawieniu poliszekspirowskim pod tytułem "Miasto we wsi", wróć, "Miasto we krwi". On tam tylko sprząta! Przeciągają przed widownią tłuste monologi, Shakespeare: the best of, dzieją się wielkie zdarzenia, płonie scenografia, tylko się nie zesraj, żeby coś się działo! A on, Klimaszewski, jak ten słup po boku, stoi i zawadza, stoi, nie pasuje. Obronił honor spektaklu, którego nie sposób odegrać „naprawdę” ani obejrzeć na trzeźwo.

Klimaszewski jest PO LALKACH. Co „bycie po lalkach”, czyli bycie absolwentem Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku lub Wrocławiu, znaczy w środowisku, niech zilustruje taka anegdotka. Kiedyś na imprezie widziałem pijanego zwalistego aktora, który prawie płakał, gdy mówił, że jest „po lalkach”, i jakoś niełatwo było nam uwierzyć, że jest z tego dumny, z bycia aktorem lalkarzem, choć taką miał tezę. Czyli lalkarze jakby sami czują, że nie mają szacunku ulicy. Niepotrzebnie czują! To się wreszcie zmienia, wreszcie się ich dopuszcza na festiwal szkół teatralnych w Łodzi, wreszcie zaznają równouprawnienia. Zresztą może właśnie lalki to jest jakieś wyjście z impasu teatru w Polsce. Wydziały lalkarskie wypuszczają aktorów w pełni dramatycznych, którzy szpalerem zdobywają sceny, jak pokazują Jakub Klimaszewski i jego dziewczyna Urszula Chrzanowska (gra obecnie w Starym). Pępek (czyli Marcin Pempuś) jest „po lalkach”, Roza (Rozalia Mierzicka) jest „po lalkach”. Sami wyglądają jak żywe laleczki.

Trochę go podpytałem do tego portretu, co prawda było to w autobusie i byliśmy trochę nawaleni, ale pytanie bardzo standardowe: czemu aktorstwo? Słuchajcie, to jest historia! Pod koniec gimnazjum robili jasełka, dostał rolę diabła, ale że to było w Częstochowie, bo Jakub Klimaszewski jest z Częstochowy, to ksiądz katecheta zabrał jego i dwóch innych z klasy (rola: chochliki) na kościelny casting, na przesłuch do przedstawienia, bo jednak granie Szatana jest pewnym ryzykiem od strony duchowej. Nie, nie będzie to historia o molestowaniu, lepiej: o egzorcyzmach! Chłopaki musiały się wyspowiadać, w jakie gry grają (w Diablo!) i czego słuchają. Kuba publicznie w kaplicy wyrzekł się zespołu Włochaty. Roli nie dostał i tak się zaczęła jego przygoda z aktorstwem.

Wiecie, o kim myślę, gdy widzę Klimaszewskiego? O Klausie Kinskim i wyżej wspomnianej Marinie Abramović. Kuba ma Kinskiego stalowe spojrzenie i jest skupiskiem energii, która nie wybucha, strach się bać, kiedy wybuchnie. Siedzi jak ta kobra. Tintoretto, gdyby żył, mógłby go malować, machnąć portrecik à la Siwobrody, bo Klimaszewski nawet w realu wygląda jak na obrazie, jak gdyby już nie żył.

Klimaszewski, moim zdaniem, nie pasuje do zawodu i właśnie dlatego powinien to robić. Tylko takich ludzi, urwanych z choinki, robiących zgrzyt na widowni, takich jakichś innych, ktoś w ogóle widzi, reszta to „jacyś aktorzy”. Ja nie nadaję się na krytyka, wiele osób mi to mówi, życzliwych i nie, czym mnie tylko utwierdzają, że to moje powołanie / mój krzyż. Primo Levi, włoski pisarz, napisał książkę Czy to jest człowiek, sprawdźcie sobie o czym. Przechwytuję tytuł i widząc Klimaszewskiego, pytam o to samo w kontekście jego zawodu.

Czasem mówi się o dramacie, żeby go uwalić, że jest niesceniczny. O Jakubie Klimaszewskim powiemy to samo, ale w odwrotnej intencji. Jeśli Klimaszewski to jest niesceniczny aktor, tym gorzej dla sceny! On jest niegotowy, z nim jest wszystko do zrobienia, ten chłopak jest możliwością. Nie stanowi typowej podaży ludzkiej w teatrze, półtuszy aktorskiej. Ludzi „stworzonych na scenę”, urodzonych aktorów z rodzin artystycznych pokazałbym Wam, pokąd mam – potąd. W nim w ogóle nie widzę materiału na AKTORA, natomiast na postać – tony materiału.

(Maciej Stroiński, "Czy to jest aktor? Jakub Klimaszewski", https://przekroj.pl, 8 lipca 2019)