Gdy posługuję się akronimem THM (Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy - @KT) – to dla skrótu, poręczności, łatwości. Nie ma dowodu, że z użycia skrótu THM wynika jakaś wizerunkowa strata teatru, że mój upór dyktowany jest nieokreślonym jakimś redukcjonizmem. Skracam nazwę, ale nie redukuję teatru przecież – redaktorze Grzegorzu Żurawiński - poucza redaktora @KT Adam Kowalczyk.

"Publicysta i felietonista Adam Kowalczyk przygotowuje się do nadchodzącego 23 września czytania „Antygony” na finał konkursowej Czytelni Modrzejewskiej dla młodych reżyserów w legnickim Teatrze Modrzejewskiej (uparcie redukowanym w jego tekstach do skrótu THM). – Znalazłem proponowane przez Grzegorza Grecasa (reżyser) autorskie spojrzenie na arcytragedię Sofoklesa – dowodzi".

Tak oto wprowadził mój tekst do @ktu Grzegorz Żurawiński, który udostępnia w tej internetowej gazecie teatralnej wszystkie/każde pojawiające się zawiadomienie o działalności legnickiego teatru, osobach z nim związanych zawodowo i ideowo, osobach z nim nie związanych ani zawodowo, ani ideowo oraz czasami, trochę alergicznie – o niżej podpisanym. Nie wiem, dlaczego, ale wybaczam. I nie zapominam.

Przy okazji, mimochodem zapewne, daje znać o jakiejś szczególnej wrażliwości czy – drażliwości, co wyczytuję na przykład w tym mianowaniu mnie publicystą i felietonistą (jak wyżej). No, nawet jeśli, co jest mocno na wyrost, ale niech będzie – tylko po co to tak wybijać?

Łatwo sprawdzić na odbiorcach, na przykład Piastowskiej, gdybym do każdego orzeczenia stwierdzającego czynności eks-dziennikarza Grzegorza Żurawińskiego dołożył eks-dziennikarz Grzegorz Żurawiński. Jaskrawość i natręctwo tej operacji pokazałyby, że jakoś szczególnie zależy mi na dokuczeniu eks-dziennikarzowi Grzegorzowi Żurawińskiemu, oczywiście. Fakt, że tego nie robię jest dowodem mojej dobroci, czystości intencji i sumienia. Po co sam Grzegorz Żurawiński to robi, prócz (może krzywdząco i niesłusznie?) jak mniemam – obszydzenia – nie potrafię zrozumieć.

Drażliwość podobną wyczuwam też w zawartości nawiasu przytoczonego tekstu. Gdy posługuję się akronimem THM – to dla skrótu, poręczności, łatwości. Nie ma dowodu, że z użycia skrótu THM wynika jakaś wizerunkowa strata teatru, że mój upór dyktowany jest nieokreślonym jakimś redukcjonizmem. Skracam nazwę, ale nie redukuję teatru przecież – redaktorze Grzegorzu Żurawiński. Nie dorabiam tym skrótem teatrowi gęby jakiejś przebrzydłej. Krzywda teatrowi nie dzieje się. Mało – zgadzam się niniejszym na wykorzystanie przez teatr legnicki skrótu THM do drukowania na przypinkach, materiałach promocyjnych, festonach, banerach, plakatach i afiszach. Gratis!

 Czy ja czegoś dowodzę? Raczej dociekam, próbuję, poszukuję. I znajduję. Oto bowiem dzień po wysłaniu do Piastowskiej tekstu "Jak działa artysta?" czytam w Teologii Politycznej felieton pt. "Konwersacja o Polsce za granicą" profesor Ewy Thompson, gdzie stoi: "w dwudziestym pierwszym wieku pojawia się szansa na skorygowanie historii Europy przez polskich humanistów. (…) szansa pojawiła się po raz pierwszy od stuleci". Szansa? Na co? "Aby historię Europy (…) napisać od nowa, uwzględniając w niej rolę Polski od średniowiecza po wiek dwudziesty". Dlaczego teraz to piszę? Co ma piernik do wiatraka?

Już wyjaśniam. Gdy wyczytuję na stronie THM (!) zdanie Grzegorza Grecasa, które zacytowałem w tekście "Jak działa artysta?" ("W obliczu powszechnego zawłaszczania pamięci i przepisywania historii, opowieść o nieludzkim zakazie pochówku ciała Polinejkesa staje się prawdopodobna"), uderza szczególnie to przepisywanie historii. Sam historykiem nie jestem, ale wierzę profesor Thompson, gdy rozpoczyna swój felieton słowami:" Nie mam wątpliwości, że historię Europy należy napisać od nowa". Zaś dalej instruuje: "Należałoby pokazać, że rozbiory Polski były zaprzeczeniem pokoju westfalskiego (1648), który miał zapobiec połykaniu jednego państwa europejskiego przez drugie. Opowiedzieć o tym, jak rozbiory wpłynęły na historię Europy, jak losy Europy ważyły się w wojnie sowiecko-polskiej. Historiografia krajów uczestniczących w rozbiorach Polski nigdy nie rozliczyła się z faktem międzynarodowego rozboju w XVIII wieku. Opowiedzieć o tym, jak w dwudziestym wieku dwa totalitaryzmy zjednoczyły się, aby ostatecznie zniszczyć tę kulturę, którą Polska reprezentuje".

Chciałbym się mylić, ale zdaje się – nie o takie przepisywanie historii, jak postuluje profesor Ewa Thompson, jak sądzić wolno – chodzi Grzegorzowi Grecasowi. Jego wypowiedź ze zwrotem o przepisywaniu historii w sąsiedztwie zawłaszczania pamięci i wcześniejszym stwierdzeniu o władzy stawiającej się ponad prawem i jeszcze odwadze aktywistek ciąży ku światopoglądowi ośrodka nowoczesności i postempu, jakim, czego ani nie da się, ani nie ma potrzeby ukrywać – wciąż w Legnicy jest THM. Chociaż ostatnio tę rolę modernizatorów przejęły od aktorów – aktywistki, wolontariuszki, działaczki, które daremnie odsuwają swoje działania od budynku teatru – a to pod kwiaciarnię, a to pod pocztę. Może to tylko tak poza sezonem, gdy aktorzy wyjechali na wakacje? A może nie? Łatwo przejrzeć tę operację, ale nie o tym teraz.

"Antygona" w legnickim THM – to dobre miejsce na artystyczne wydarzenie – dramat odczytywany, jak widzimy – w zgodzie z profilem sceny, do której aspiruje reżyser. Profilem, który, jak sądzę, każe długo czekać legniczanom na przykład na "Nie-Boską…" . Galilaee vicisti! – finałowe wykrzyknienie dramatu Krasińskiego w Legnicy mogłoby przyjąć chyba tylko intonację pytającą, jak proponował Jan Kott na którymś z zebrań w IBL-u.

THM więc od lat ściąga bliskie sobie ideowo sceniczne działania stając się swoistym ogniskiem kontestacji przetworzonej artystycznie, ale także in crudo. Tortugą postempu. Zarazem usiłuje rekomendować siebie jako trybunę demokracji i wolności oraz propagować sprzeciw wobec (jednak!) wciąż obowiązujących praw. Dzieje się to trwale i systemowo. Ostatnio niechcący (?) potwierdził to Rafał Trzaskowski, wyjawiając na Campusie trzy grzechy, które doprowadziły PO do utraty władzy. Jednym z nich było, jak czytamy – umożliwienie drugiej stronie zawłaszczenia słowa patriotyzm.

Dokładnie to samo mówił w 2016 roku profesor Aleksander Labuda w "Latającej kawiarence" pod Ratuszem/teatrem: ukradli nam słowo patriotyzm. Patriotyzm za GW obśmiewano na wszelkie możliwe sposoby jeszcze zanim dużo później doszło do wyłonienia tej drugiej strony. Najpierw to były oszołomy, mohery, smoleńscy – w końcu pisiory i obóz rządzący; wszyscy, którzy o patriotyzmie mówili zawsze. I zawsze tak samo. W odróżnieniu od tej pierwszej strony – Platformy O. i jej społecznego i także artystycznego opakowania.

Rafał T. tak mówi, jak gdyby przed PO nie było wzdragających się przed słowem patriotyzm innych sił politycznych. Były przecież, na przykład KLD (dla młodszych: Kongres Liberalno-Demokratyczny, którego założycielami byli Donald Tusk i Janusz Lewandowski). Pozycjonuje się tym samym naprzeciw drugiej strony, usiłując wytworzyć tym samym złudzenie, jakoby umeblowanie polityczne RP sprowadzało się wyłącznie do tego my i oni. To my ma starą i wyrazistą tradycję zapierania się i nie-praktykowania patriotyzmu. Więc teraz to campusowe autodafe i pozorowanie ekspiacji?

Gdy pytam "Jak działa artysta?", próbuję zbliżyć się do ustalenia, jak konflikt moralnego wezwania Antygony i usiłowania zaprowadzenia przez Kreona nowego politycznego ładu w Tebach da się ubrać w czarne dresy oraz te niewyważone słowa i zachowania, które widzieliśmy na niesionych tekturach i słyszeliśmy na własne uszy także i w Legnicy. PAP cytował posła Kropiwnickiego niedawno: "Ulica przemawia coraz mniej parlamentarnym językiem". Ale zdaje się, że wskazanie parlamentu jako jakiejś ostoi języka jest dzisiaj chybionym pomysłem. Poseł chyba wyraził się silnie żartobliwie, mówiąc w ten sposób.

Jest i taka wątpliwość – czy masowe, a więc i kosztowne (ktoś to finansuje, czyli – wymaga) protesty aktywistek porywających w swoje pochody dzieci, partnerów i mężów są w jakimkolwiek stopniu zbliżone do głębokiego i samotnego odruchu sprzeciwu Antygony? Czy ustalanie bliskości tych zdarzeń nie spowoduje heroizowania aktywistek ponad miarę lub przeciwnie – zbytnio nie uprości bohaterki tragedii? I czy ten wewnętrzny, choć uzewnętrzniony (to tylko garść ziemi) bunt – jest porównywalny do tamtych masowych imitacji emocji manifestujących?

I jeszcze jedno: obsada. Jeden Paweł Palcat i siedem pań. Eksperymentowanie: męskie-damskie ograno już w THM – ostatnio w "Królu Learze". I w czytaniu "Zemsty", co może i miało walor zaskoczenia, ale w odkrywanie Fredry wniosło niewiele. Wolno podejrzewać, że nawet jeśli Paweł Palcat zagra Antygonę, to prawdopodobnie nas tym zaskoczy. Aktywistka grana przez mężczyznę grającego kobietę. Można? Można! Tylko – po co?

Czy nie oddaliłem się zbytnio od "Antygony"? Nie bardziej chyba niż Grzegorz Grecas w propozycji: "Spektakl traktuje mit o Antygonie jako klucz do opisu rzeczywistości, zderzając postać-symbol z codziennymi historiami kobiet walczących o swoje prawa we współczesnej Polsce".

(Adam Kowalczyk, "Dlaczego Antygona", http://www.gazetapiastowska.pl, 4.09.2021)