Z perspektywy psa widać przerażające rzeczy. Podzielony świat nie daje możliwości oddechu, dusi swoją opresją. Zamykając za sobą drzwi i wychodząc na ulicę, jesteśmy wrzucani w imadło. Naprawdę jesteśmy blisko tego, żeby zacząć do siebie strzelać. Ale perspektywa psa budzi też marzenie, żeby mieć w sobie uczciwość i naiwność zwierzęcia. Brakuje nam marzycieli, jesteśmy zbyt poważni, zbyt zapiekli - mówi legnicki aktor, dramaturg i reżyser Paweł Palcat w rozmowie z Magdą Piekarską.


Magda Piekarska: Jak poznałeś Manię?

Paweł Palcat: Znalazłem ją przez Facebooka, na stronie „Psy i koty z gminy Rawicz. Zaginione, znalezione, do adopcji”, prowadzonej przez organizację, która zanim powstało schronisko w Rawiczu, odławiała bezdomne psy i koty. To był 2017 rok, listopad i ogłoszenie, że jest do adopcji szczenię o imieniu Mamba. Zareagowałem intuicyjnie, spojrzałem w te oczęta i pomyślałem, że to się może udać, ale ogłoszenie zniknęło. Pomyślałem: OK, pewnie znalazła dom. Na początku stycznia pojawiło się jednak z powrotem, okazało się, że Mamba zachorowała na parwowirozę. Była w domu tymczasowym, w towarzystwie Guzika, psa-ozdrowieńca, który cały czas jej pilnował. Napisałem długą wiadomość, opisując mój tryb życia, to, że chciałbym, żeby psina była moją towarzyszką we wszystkich aktywnościach i zapytałem, czy jej nie skrzywdzę, traktując ją w ten sposób. To moje podejście budziło wątpliwości, ale 8 stycznia odbyła się pierwsza wizyta. To była niedziela, Mamba, czyli Mania, bo tak wszyscy ją nazywali, dopiero od piątku wychodziła na dwór i okazała się energetyczną torpedą. Przez moment nabrałem wtedy wątpliwości, czy aby ten mój pomysł z adopcją to dobre rozwiązanie. Ale wziąłem ją na spacer, tak jeden na jeden, tylko ona i ja. Zaiskrzyło, kolejną noc spędziła jeszcze w domu tymczasowym, ale późnym wieczorem w poniedziałek zabrałem ją już do siebie.

Skąd wiedziałeś, że to właśnie ona?

Na początku zadziałałem czysto intuicyjnie, zobaczyłem zdjęcie i uwiodło mnie jej spojrzenie. O tym, że jest to uczucie odwzajemnione, przekonałem się, kiedy przyjechałem, żeby ją zabrać. Odkąd wszedłem do mieszkania, nie dopuszczała nikogo do mnie, wskakiwała mi na kolana, odpychała Guzika, który też chciał się ze mną przywitać. Ta więź narodziła się niemal natychmiast, nie wiem, może zdecydowała o tym obopólna wewnętrzna gotowość na adopcję? Potem poczułem coś podobnego w stosunku do pieska, który błąkał się przez tydzień po mojej okolicy z łapą uwięzioną we wnykach. Nie pozwalał się nikomu złapać, a kiedy wreszcie udało się go odłowić, łapę trzeba było amputować. Nie było zgody na natychmiastową adopcję, psa trzeba było do niej przygotować. Czułem, że jesteśmy w stanie z Manią mu pomóc, niestety, nie udało się, nie zdążył do nas trafić – przestraszył się motoru i uciekł, ślad po nim zaginął.

Jak to się stało, że Mania została gwiazdą Facebooka?

12 marca ubiegłego roku, kiedy teatry zostały zamknięte, próby do "Kaukaskiego kredowego koła" w Legnicy zostały wstrzymane. Wtedy, krótko po premierze "Fanny i Aleksandra", początek pandemii wydał mi się niespodzianką od losu. Nagle można było odetchnąć. W to pierwsze niespodziewane wolne popołudnie zabrałem Manię na spacer do Wąwozu Myśliborskiego. Przyglądałem się, jak kopie dziurę w ziemi, obserwowałem rodzącą się wiosnę. Film z Manią opatrzyłem podpisem: „Zawsze możesz wykopać dziurę. HAU!”. Tak pojawiły się facebookowe „Porady Mani”, które przez całą pandemię towarzyszyły naszym teatralnym lockdownom – stąd dwie edycje, przedzielone krótkim momentem otwarcia, co złożyło się na 366 odcinków.

A hasztag „Mój niepokój jest twoim niepokojem”?

To ciut dłuższa historia. Trzy lata temu zaczęliśmy chodzić w góry, a kiedy nadeszło nasze pierwsze wspólne lato, robiliśmy sobie wycieczki w Karkonosze nawet dwa, trzy razy w tygodniu. Któregoś dnia szliśmy z Przełęczy Okraj na Śnieżkę przez lasek, w którym panowała kompletna cisza. Poczułem, że Manię to zaniepokoiło, a jej niepokój udzielił się mnie, wyobraźnia zaczęła pracować, już niemal widziałem, co czai się za każdym krzakiem. Mania jest bardzo reaktywna, wyczuwa każdy mój nastrój, wie, kiedy zbliża się moment mojego wybuchu złości. Nigdy na nią – ale na przykład na komputer, który się zawiesza. Widzę jej reakcję jeszcze zanim poczuję, co się ze mną dzieje. Chowa się pod stół, idzie na swoje posłanie i po jej minie widzę, że za chwilę się wkurzę, co sprawia, że staram się kontrolować, żeby mój stres jej się nie udzielał. Więc ten hasztag działa w dwie strony.

Mania od początku była psem teatralnym?

Tak. I zdarzało mi się mierzyć z krytyką. Słyszałem, że taki tryb życia ją stresuje, że może nie chciałaby być wystawiana na sytuacje, z którymi sam mam do czynienia. Zabierałem ją nie tylko do teatru, ale też na przykład na strajki kobiet, gdzie oczywiście nie wchodziłem w największy kocioł. Wiedziałem, że sama sytuacja wiecu nie jest dla niej problemem, bo to jest pies towarzyski, lubiący ludzi, akceptujący duże grupy osób. Oczywiście w takie otoczenie wprowadzałem ją stopniowo. Kiedy ją zaadaptowałem, graliśmy "Czystkę" we wrocławskim Capitolu – siedziała ze mną na próbie, towarzyszyła mi w garderobie. Zresztą już pierwszego dnia trafiła na próbę do teatru! W teatrze ma swój koc, swoje zabawki, ma strefę komfortu, gdzie może się schronić, jeśli uzna, że teatr oferuje zbyt dużo atrakcji. Poza tym rozmawiam z nią o tym.

To znaczy?

Był styczeń, niedługo po tym, jak do mnie trafiła, szliśmy do pracy, do teatru, było mokro, jeździły samochody. I ona nagle stanęła, nie chciała iść ani do przodu, ani z powrotem, do domu. Pomyślałem: OK, mamy jakiś przełom, muszę zachować się dobrze, nie mogę jej pociągnąć, ani wziąć na ręce. Słuchaj – powiedziałem jej – możesz odpocząć, jeśli jesteś zmęczona, możesz wrócić do domu i tam zostać, a możesz ze mną iść do teatru, wszyscy chcą cię tam poznać. I ona wtedy ruszyła. Zawsze staram się z nią rozmawiać.

Kiedy Mania po raz pierwszy wyszła na scenę?

To było w "Fanny i Aleksandrze". W wcześniej były próby. Kiedy robiliśmy "Zabijanie Gomułki" dla TVP Kultura, była przy realizacji, siedziała ze mną w garderobie, towarzyszyła nam na próbach. Oboje byliśmy już wtedy po szkoleniu, ale nie chcieliśmy ryzykować, znaliśmy się wtedy zbyt krótko.

Jak doszło do tego, że pojawiła się w spektaklu?

To była naturalna decyzja, Łukasz Kos, który reżyserował ten spektakl, pracował z nami z całym dobrodziejstwem inwentarza, przyjechał zresztą z całą rodziną, z własnym psem. Jake przychodził do garderoby, zaprzyjaźnił się z Manią, co ona potrafiła doskonale wykorzystać. Jake i Mania naturalnie weszły do spektaklu, a kiedy były filmowane, bo częścią przedstawienia są zdjęcia realizowane w teatralnej piwnicy, okazało się, że Mania jest absolutnie powtarzalna jeśli chodzi o duble. Potem, kiedy pracowaliśmy nad "E-migrantem", Martyna Majewska wpisała ją w scenariusz, czym mnie sobie kupiła. I jak kręciliśmy, Mania wchodziła w kadr dokładnie w tych samych momentach. Oczywiście to nie jest tak, że ona gra – po prostu reaguje na sytuacje. Kiedy w "Fanny i Aleksandrze" na scenie zaczyna się bójka Vergerusa z Izaakiem, zaczyna szczekać, bo dla niej ta nasza przepychanka to rodzaj zabawy, w której chce uczestniczyć. Taka reakcja jest reżyserowalna, jeśli zna się psa. No i Kasia Dworak robiła fantastyczną robotę w kulisach, bo psem trzeba się zająć, poczekać na właściwy moment i wprowadzić na scenę. To nie jest łatwe, bo Mania nie jest ufna, ale Kasia zdobyła sobie jej sympatię.

Ale "Mój niepokój jest twoim niepokojem", spektakl, który miał premierę na Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku, to już bardziej skomplikowana historia – scenariusz na dwoje aktorów, ciebie i Manię.

To, co powstało, jest połączeniem dwóch pomysłów, które od trzech lat chodziły mi po głowie. Myślałem o offowej "Burzy", na początku bez Mani, która potem naturalnie weszła w ten projekt, ale też o spektaklu opowiadającym o wewnętrznej emigracji artysty, o relacji człowieka z psem, kultury z naturą. O opowieści, która będzie próbą podważania stereotypowego myślenia, wywrócenia go do góry nogami. Bardzo zależało mi, żeby pies nie pełnił w spektaklu służebnej roli, żeby był równoważny, żeby był jądrem, wokół którego krążę, projektując pewne treści widzowi.

Kiedy myślę o zwierzętach na scenie, widzę konie i wielbłądy w zrealizowanych z pompą widowiskach operowych, małpki poprzebierane za ludzi w cyrku lub drobne epizody, jak pies, którego trzyma na smyczy milicjant w "Zabijaniu Gomułki".

Taki popis sztuczek albo ornament. W Legnicy był podobno też kot, choć tę historię znam tylko z opowieści – miał w trakcie spektaklu wyjść z zapadni, ale nie chciał tego zrobić, rekwizytor próbował go wyrzucić na scenę, ale kot uciekł i wszyscy szukali go potem przez trzy dni. Trochę śmieszne, choć z perspektywy dzisiejszej wrażliwości, kiedy podejście do zwierząt tak bardzo się zmieniło, raczej straszne. Zdarza się i piesek przebrany w sukienkę, udający kogoś innego – z tą konwencją gramy w plakacie do "Mój niepokój". Karol Budrewicz zaprojektował go na wzór monidła: Mania jest tam w sukience ślubnej, ja w garniturze. Ale moje myślenie o zwierzętach w teatrze zdeterminowały dwa spektakle: "Fanny i Aleksander", to, z jakim spokojem i otwartością Łukasz przyjął ich obecność, i "Kotlina" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, gdzie pojawiają się trzy psy, i przez początkowych 10-15 min trwa oswajanie ich z publicznością. Owszem, można psa nauczyć sztuczek, też to robię, nie po to, żeby zabawiać ludzi, ale żeby pies miał zadanie, które sprawia mu przyjemność. Ale nie o to chodzi. Kluczowy w mojej pracy jest szacunek. Niezależnie od tego, z kim pracuję, jeśli zapraszam kogoś do współpracy, to z całym jego zapleczem, talentem i wrażliwością. Zlikwidowanie podziału człowiek-pies we wzajemnej relacji wpływa pozytywnie na moje relacje międzyludzkie w pracy. To, co daję, dostaję zwielokrotnione. W przypadku psa to podstawa myślenia o spektaklu.

Mania jest po szkoleniach?

Oboje jesteśmy. Wszystkie psie obozy, na które z nią jeżdżę, wszystkie kursy, w których uczestniczę, to przede wszystkim szkolenie ludzi, nie psów. Państwa Siejbów, u których się szkoliłem w Legnicy, zaprosiłem zresztą do współpracy w spektaklu. Bo przecież mogę sobie coś zaprojektować, pies z miłości do mnie zrobi wszystko, ale czy to będzie dobre dla niej? Nie wiem. Spektakl powstawał więc w dużym porozumieniu z trenerami, w przymierzu z wrażliwością Mani.

Jak byś nazwał jej obecność na scenie? Trudno nazwać to rolą – psy nie potrafią przecież grać.

Nie potrafią grać, udawać, nie są podwójne, to, co w serduchu, jest u nich na zewnątrz. Kiedy chodziłem z tym pomysłem, zastanawiałem się nad sposobem pracy z psem. Nie mogę przecież stwarzać sytuacji, w których Mania poczuje niepokój, manipulować nią emocjonalnie. Kiedy zacznę krzyczeć, płakać, rozdzierać szaty, ona zobaczy to jeden do jednego. To była podstawowa zasada myślenia o naszym wspólnym byciu na scenie. I teraz, jak to zrobić? Jak uchwycić moment, kiedy pies funkcjonuje w określony sposób, niesie ideę, na której mi zależy, jest wpisany w pomysł, ale nie manipulowany przez człowieka? Elementem scenografii jest jej ulubiony skórzany fotel, wyznaczający miejsce na scenie, które jest jej azylem, w którym może się schronić, jest kij, który sama sobie wybrała, jej piłka i szarpak. Kiedy wybierałem sztuczną trawę, najbardziej zależało mi, żeby wybrać taką, która sprawi, że Mania będzie chciała na niej leżeć. A potem okazało się, że po drugim, trzecim przejściu całości, ona już zna ścieżki wytyczone w spektaklu i jest całkowicie powtarzalna. Kiedy pod koniec przedstawienia przekraczam granicę sceny i wchodzę w publiczność, robi to samo, dochodząc do akustyka, który ją zawraca z powrotem w stronę sceny. Poza tym, nie grając, komentuje to, co się dzieje, robi to spojrzeniem, znudzeniem, zamknięciem oczu. Patrzy na widzów, na ptaki nad naszymi głowami. I to jest wartość dodana, która sprawiła, że Mania stała się moimi oczami w tym przedstawieniu, bo ja nie zerkam w stronę publiczności, jestem całkowicie skupiony na niej. To fascynujące – oglądanie świata oczami psa. Trochę jak używanie projektora czy innych spektakularnych, nowoczesnych efektów teatralnych, w całkowicie naturalnej formie.

A co na to Szekspir?

Moje pierwsze podejście do "Burzy" zrobiłem dziesięć lat temu we współpracy z aktorkami z Włoch, Macedonii i Bułgarii, z Mateuszem Krzykiem z naszego teatru i aktorem z Wielkiej Brytanii. To była opowieść o współczesnej, jednoczącej się Europie i o zagrożeniach płynących z tego zjednoczenia. Tu sytuacja jest bardziej intymna. W naszej "Burzy" nie ma zesłania, wygnania, jest raczej ucieczka Prospera i Mirandy, którzy chowają się do jaskini. Ten pomysł jest efektem moich obserwacji, rozmów z ludźmi o kondycji artystów w Polsce. Wydaje się, że dziś mamy taki czas – może trzeba zejść do jaskini, zacząć od Lascaux, zbroić się, żeby we właściwym momencie wrócić na swoje miejsce. Jest to też rzecz o recepcie na rzeczywistość, o relacji człowiek-natura, o sytuacji, kiedy projektujesz na psa relacje, które utraciłeś: między ojcem a córką, relację miłosną. To jest opowieść o marzeniu, o tym, jak bardzo świat byłby prostszy, gdyby nie było na nim wykluczenia, także tego ideowego. O buncie pogardzanych, wyrzucanych na margines, których jest coraz więcej wokół nas. No i o sytuacji, w której zamieniamy się rolami, bo w przedstawieniu, poprzez prosty zabieg teatralny, na chwilę Mania staje się człowiekiem, a ja zwierzęciem. Ta zmiana perspektywy sprawia, że widzimy świat inaczej.

Co widać z perspektywy psa?

Przerażające rzeczy. Ludzie patrzą na siebie wilkiem z najbanalniejszych powodów, świat jest podzielony, nie daje możliwości oddechu, dusi swoją opresją, nie za sprawą jakichś nadprzyrodzonych sił, ale dlatego, że my, ludzie, tak wpływamy na siebie nawzajem. Zamykając za sobą drzwi mieszkania i wychodząc na ulicę, jesteśmy wrzucani w imadło. Pamiętasz film "Upadek" z Michaelem Douglasem? Naprawdę jesteśmy blisko tego, żeby zacząć do siebie strzelać. Perspektywa psa budzi też marzenie, żeby mieć w sobie uczciwość i naiwność zwierzęcia, nie myśleć, położyć się i patrzeć, jak trawa rośnie. Brakuje nam takich marzycieli, jesteśmy zbyt poważni, zbyt zapiekli, zanadto spolaryzowani.

Mam wrażenie, że nie trzeba stawać się psem, żeby postawić taką diagnozę.

Tak, ale kiedy zamieniamy się rolami, wizja staje się jeszcze bardziej przerażająca. Ta smutna rzeczywistość staje się rzeczywistością jak z horroru – Sykoraks to już nie wiedźma, ale ludzki hegemon, dziwny twór, który ma w sobie i historycznych tyranów, i cień współczesnego niebezpieczeństwa. Zresztą przez przypadek do spektaklu zaplątała się i historia samotnego mężczyzny z psem, który ma kocie cechy, mężczyzny w niedopasowanym garniturze, który zamyka się w willi na Żoliborzu, taki vibe Kaczyńskiego. To wyszło w trakcie – w tekście "Burzy" są zresztą tropy związane z Księżycem, jest scena otwierająca, w której bosman przepędza polityków, którzy próbują mu mówić, jak ma płynąć.

W scenicznej relacji z psem można sobie pozwolić na tremę?

Nie, i zdałem sobie z tego sprawę bardzo szybko. Pierwszy raz zagrałem dla znajomych, dla grona osób zaproszonych testowo, straszliwie się wtedy spiąłem i wszystkie sytuacje interakcji z Manią wylądowały w koszu, bo moje spięcie zablokowało psa. Największy wysiłek włożyłem więc w to, żeby wyrugować tę tremę, zniszczyć to uczucie, które polega tak naprawdę na chęci stworzenia czegoś na scenie, na napinaniu się na wniosek, puentę, na osiągnięcie konkretnego efektu u widza, nie na samo bycie. Dzięki temu uzyskałem więcej, niż mógłbym sobie wymarzyć. Odnalazłem nowy sposób grania, przeprowadziłem interesujący eksperyment aktorski, dzięki któremu udało mi się usunąć moje aktorskie ego. Jestem łakomczuchem scenicznym, to było bardzo trudne.

Nie chcę wymuszać spojlerowania, ale jestem ciekawa, jak kończysz tę opowieść?

Spektakl ma swoją puentę, którą mogę tu zdradzić – kończy się, kiedy zwyczajnie idziemy z Manią na spacer. Zostawiamy widzów i scenę za sobą, rzucamy kijem, piłką i ruszamy przed siebie.

* Paweł Palcat – aktor, dramaturg, reżyser. Absolwent wrocławskiej PWST (dzisiejsza Akademia Sztuk Teatralnych), zawodowo związany z Teatrem im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, gdzie powstał jego monodram "Maraton.Tren" i offowym Zakładem Krawieckim, gdzie przygotował "Mój niepokój jest twoim niepokojem", kameralny spektakl, w którym zagrał z suczką Manią. Przedstawienie dostało nagrodę specjalną w nurcie off Festiwalu Szekspirowskiego 2021 – jury wyróżniło go „za zaprzeczenie idei hegemonii człowieka".

(Magda Piekarska, "Scenariusz na dwoje aktorów, w tym psa", https://teatralny.pl, 1.09.2021)