Piątkowe (6 listopada) performatywne czytanie liczącej sobie niemal dwieście lat komedii Aleksandra Fredry było początkiem i końcem jednocześnie. Początkiem, gdyż inaugurowało cykl "Modrzejewska szuka komedii". Końcem, ponieważ - na wiele tygodni - było także pandemicznym pożegnaniem legnickiego teatru z występami na żywej scenie. Najwyraźniej, taka była wola nieba, a z nią - jak wiadomo - się zgadzać trzeba.

Rzecz jasna o zgodę nikt artystów nie pytał. Faktem jednak pozostanie - mocium panie - że ostatni grany na żywo listopadowy spektakl prezentowany na Scenie Gadzickiego był takim nie tyle z woli niebios, co za sprawą rządowych decyzji o zamknięciu polskich teatrów dla publiczności. Tak, czy inaczej. Teatr grający w ostatnim dniu przed zamknięciem, w rygorach tzw. czerwonej strefy ograniczeń sanitarnych, wyglądał przerażająco: publiczność w maseczkach na twarzach i tylko w co czwartym z foteli na widowni, gdyż trzy sąsiednie unieruchomiono i oklejono czarną folią.

Śmiech to zdrowie, zdają się przekonywać ludzie legnickiej sceny. Nawet, gdy to śmiech z odrobiną goryczy i łezką w oku. Tego wieczora legnicka publiczność nie zawiodła i bawiła się na widowni na równi z obleczonymi w białe bluzki aktorkami, które - z potężnym przymrużeniem oka, brawurą  i tekstami czteroaktówki w dłoniach - wcieliły się we wszystkich bohaterów najbardziej znanej komedii hrabiego Fredry.

O tym, że wszystko było tu inscenizowane pół żartem, pół serio, świadczyła już pierwsza zaprezentowana scena, w której symbolicznie otrzepywano kanapy i fotele z dziewiętnastowiecznego kurzu w rytm granego na fisharmonii (Andrzej Janiga, jedyny mężczyzna na scenie) poloneza Ogińskiego. Nomen omen, znanego jako "Pożegnanie ojczyzny" (zapewne mało znany jest fakt, że u zarania niepodległości Białorusi przymierzano ten utwór do hymnu tego kraju). Z kurzu otrzepywano także tekst Fredry, a to za sprawą wyświetlanych na ekranie tłumaczeń archaicznych fraz, którymi posługiwali się bohaterowie "Zemsty". A i mur wokół którego toczył się sąsiedzki spór, był tu raczej symboliczny, bo to i mikrych rozmiarów, i złożony z klocków lego.

Jako że nie godzi się przypominać ani fabuły, ani intryg lubo kultowych fraz z tej najbardziej znanej z polskich komedii teatralnych, poprzestanę na odnotowaniu, że na scenie oglądaliśmy:  choleryka i podstarzałego, bo nieśmiałego wobec niewiast, kawalera "mocium panie" Cześnika (Ewa Galusińska), jego bratanicę Klarę (Zuza Motorniuk), świętoszkowatego "niech się dzieje wola nieba", ale podstępnego i wyrachowanego Rejenta (Anita Poddębniak) oraz jego syna Wacława (Magda Skiba) kuszonego do ożenku przez po trzykroć wdowę Podstolinę (Małgorzata Urbańska), był też safandułowaty "mistrz pióra" i służący Cześnika Dyndalski (Gabriela Fabian, także jako Mularz "pod dobrą datą").

O kimś zapomniałem? Bez obaw, bo bez samochwały i "lwa północy", co to w spadku pozostawić mógłby jeno długi, a przy tym najbardziej zabawnej postaci tej komedii, czyli bez Papkina (Joanna Gonschorek), nie byłoby "Zemsty". Piątkowy wieczór był w dużej mierze popisem tej aktorki z brawurową solówką, czyli discopolowym, a potem rockowym "Oj kot, pani matko, kot, kot, narobił mi w pokoiku łoskot" (brawa w trakcie tego numeru). Zresztą, na scenie śpiewano nawet w duetach (tak pisany był słynny list Cześnika do Wacława) i tańczono (także kankana). Tekst podawano do różnych, czasami absurdalnie skontrastowanych z oryginałem melodii wygrywanych na fisharmonii (było nawet "Do ciebie mamo" z repertuaru Violetty Villas).

Finał? Znany: "Zgoda, a Bóg wtedy rękę poda". Oklaski. I - zapewne przypadkowo - czarne teatralne parasolki otwierane przez aktorki na pożegnanie z publicznością. Do zobaczenia! Nie tylko na scenie.

Jacek Głomb: - "Modrzejewska szuka komedii" to cykl dramatyzowanych czytań, który wymyślił na początku października Łukasz Kos i miał go reżyserować. W "Zemście", którym go zainaugurowaliśmy, zastąpiła go jednak Alina Moś-Kerger. Cóż miałbym dodać na pokrzepienie? Mam nadzieję, że Joe Biden wygrał wybory prezydenckie. Ale też, że przerwa w naszych spotkaniach z publicznością nie potrwa zbyt długo. Tym bardziej, że będziemy aktywni w sieci z dwoma premierami online już w listopadzie. Tak się złożyło, że dziś, 6 listopada, przypada rocznica śmierci patrona tej sceny Ludwika Gadzickiego. Myślę, że gdyby mógł być z nami, to podobałoby mu się to, co przed chwilą oglądaliśmy. Spełniło się też moje marzenie, by Joanna Gonschorek zagrała Papkina.

Grzegorz Żurawiński