Naznaczona na 29 października premiera THM (Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy - @KT) zatytułowana została: "Chlebem i solą". Jak w formule archaicznego powitania, którego już nikt nie praktykuje – poza stylizacjami podczas zakotwiczonych w tradycjach przyjęć weselnych i oficjalnymi uroczystościami dożynkowymi. Ma to być spektakl teatralno-filmowy już to z powodu współpracy z odległym ukraińskim teatrem w Iwano-Frankiwsku (dawnym naszym Stanisławowie), już to – z powodu COVID-19. Pisze Adam Kowalczyk.


Szykuje się zatem mix czegoś, co raz – przerabiano we współpracy z Gruzinami ("Klasyczna koprodukcja") (autor zapomniał o "Przerwanej odysei" realizowanej wcześniej we współpracy z Macedończykami - @KT) i dwa, adaptując "Dekameron" do form cyfrowych. Ale wynalazczość THM w tym się nie wyczerpuje. Oto bowiem powstający pod reżyserią Rafała Cielucha spektakl ma przyjąć postać (formę, konwencję) teatru verbatim. To, zdaje się - novum w Legnicy (metodę tę wykorzystano przy realizacji "Mamatango" - @KT).

Istotę takiego teatru wykładał, nie bez nieodzownej kąśliwości (o tym za chwilę) – Krzysztof Kopka, niedawno zasiadający na scenie Gadzickiego w związku z rocznicą premiery "Ballady o Zakaczawiu" jako jeden z jej współtwórców. Krzysztof Kopka udzielił tych wyjaśnień w portalu Teatralny.pl z końcem 2017 roku.

Otóż teatr verbatim to teatr dokumentalny. Coś jak literatura faktu (Mel Wańkowicz i jego prorok Krzysztof Kąkolewski) – tyle że na scenie. Paradoks spięcia tych dwu sprzecznych pojęć: literatura i fakt uzasadniany był wielokrotnie teoretycznie z powodu książek. Czas pokazał, że niepotrzebnie, bo "Z zimną krwią" trafiło na listę stu najlepszych kryminałów. A pisarską robotę spółki Truman Capote – Harper Lee – sfilmowano dwukrotnie.

Czy więc teatrowi nie wystarcza dramaturgia? Współczesna? Klasyczna? To nie to. Teatr nie rozpoznaje rzeczywistości, do której nawykł i sięga do reportaży. Jak pisał Krzysztof Kopka, sięga, aby zobaczyć jak naprawdę wygląda nasze miasto, w którym tuż obok nas żyją nasi nieznani sąsiedzi głosujący przeciw Europie i szczepionkom?

Ci nieznani sąsiedzi to przeciwieństwo środowiska teatralnego – w znakomitej większości swojej przecież lemingowatego, liberalnego, europejskiego i lewicowego (K.K.). Jak można się domyślić, bez większego trudu nieznani sąsiedzi to mohery, katole, smoleńsk i cała ta ciemna masa z mniejszych ośrodków: Janusze, Grażyny i całe Podkarpacie.

Mimo ironii Krzysztofa Kopki, czytamy jego wyjaśnienia właściwie. Bez obaw. Po co przytaczam ten stary tekst? Bo takie uzasadnienia pokazują jaskrawo to, co wyłazi co rusz przy okazji konkursów na dyrektorów teatrów i większości dyskusji o sytuacji kultury. Że oto ideowe kotwice instytucji kultury – w tym teatrów, często dyndają sobie bardzo swobodnie na zbyt krótkich łańcuchach, nieczęsto zaczepiając o twardy grunt.

Materiały promocyjne "Chlebem i solą" zawierają takie oto zdania: "Postrzeganie Ukraińców bywa naznaczone stereotypami. Wielu z nas nie dostrzega analogii między emigracją polską (np. w Niemczech czy Anglii) a obecną sytuacją Ukraińców w naszym kraju. Wielu Ukraińców patrzy na Polskę przez pryzmat stereotypów. Obie strony nie mają okazji nawzajem się wysłuchać". Kotwica dynda.

Piękny dokument wrocławskiej TVP o staraniach szefa Ossolineum, już nie o odzyskanie zasobów Zakładu, lecz zabezpieczenie ich na Ukrainie pokazuje, że idący, z oporami, dialog trwa od lat. Czy zatrudniani w Mercedesie pod Jaworem Ukraińcy pragną być w jakiejś sprawie przez kogoś wysłuchani? Czy polskim dzieciom w Anglii lub Niemczech HM Królowa lub Frau Bundeskanzlerin funduje indywidualne lekcje języka jak z w polskiej szkole funduje się Ukraińcom?

A istnienie ukraińskiego liceum w Legnicy dziesięciolecia całe dotowanego przez rządy obecne i przebrzmiałego słusznie prlu, jak mawiał Zbigniew Herbert, który jakieś tam swoje honorarium przekazał na utrzymanie internatu tej szkoły – to ze stereotypów się wzięło, czy stałej troski o pozostających od lat w Polsce Ukraińców i czujących z Ukrainą związek? Braku otwarcia na drugą stronę ani stereotypów nie trzeba Polsce czy Legnicy wypominać. Kotwica dynda.

Gdy więc mówi się o teatrze verbatim łączącym pracę THM i Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego im. Iwana Franki, to czekam z niecierpliwością, jakie to autentyki trafią na scenę (czyli na ekran monitora). Nieprawdą bowiem jest, jak pospolicie się mówi, że fakty mówią same za siebie. One mówią tak, jak każe im mówić autor je obrabiający. Dlatego ani odrobinę nie zaniepokoił mnie, raczej rozbawił, reżyser, Rafał Cieluch, który podczas konferencji przy Jordana, nieopodal magazynu kostiumów THM, powiedział, że surowe prawdy zostaną artystycznie uszlachetnione. Właśnie.

Słucham tego jak, jawnej zapowiedzi próby wymknięcia się rygorowi verbatim (według Krzysztofa Kopki verbatim znaczy dosłowny). I znów przychodzi mi do głowy Benek/Gienek i próby stworzenia historii niby prawdziwej, a nieprawdziwej, o prawdziwym, a nieprawdziwym apaszu, o prawdziwej, a nieprawdziwej dzielnicy.

Była też na tej konferencji jeszcze jedna kwestia, nie bez związku z projektem "Chlebem i solą" – nieco inna, ale całkiem aktualna, na jaką – w związku z planowanym we Wrocławiu konkursem na dyrektora teatru – zwracało się ostatnio i głośno – baczną uwagę. Dyrektor Jacek Głomb, nie po raz pierwszy zresztą i – nie usiłując czegokolwiek kryć, powiedział, że teatr w Iwano-Frankiwsku, z którym jest tworzony spektakl, jest bliski THM z tego powodu, że próbuje swoimi projektami wpływać na miasto.

To by było à propos – robienie polityki.  Zobaczymy. W materiale prasowym THM polski fok i ukraiński grot pcha jedną łódź. Ufajmy, że kurs jest właściwy.
 
(Adam Kowalczyk, "Dryf czy kurs?", http://www.gazetapiastowska.pl, 10.10.2020)