Pocieszam się stwierdzeniem Wiesława Łukaszewskiego, że mądrym się nie jest, mądrym się bywa. Ale zaraz przypominam sobie inne wypowiedziane przez niego zdanie, że mądrość nie może być bierna, bo bierność jest objawem głupoty, i mina mi rzednie. Bo ciągle gówno się znam i przez to często nie wiem jak i w którą stronę. A wszyscy sygnalizują, że już powinnam. Najwyższa pora. Tak jest mile widziane. W cyklicznym felietonie pisze Magda Drab.


Oglądam statystyki. Podobno rocznie wydaje się na świecie ponad dwa miliony książek. Ilość rozdysponowanych dziś gazet, gdy zaczynałam pisać to zdanie, wynosiła czterysta sześćdziesiąt miliardów. Wzrosła już o milion. Do tego prawie siedem milionów postów na blogach i siedem miliardów zapytań w wyszukiwarce Google. Na każde z nich znalazła się pewnie co najmniej jedna odpowiedź, czasem były ich dziesiątki. Wiedza zajmuje więcej miejsca niż ciekawość. Chomikujemy informacje, wciąż dodajemy nowe, a pytania zadajemy te same od lat. Siedem miliardów dziennie tylko w jednej wyszukiwarce internetowej. Doba zaraz się skończy. Jeszcze chwila i zobaczę na liczniku statystyk dziennych najuczciwszą z liczb - zero. Krótka chwila prawdy. Ułamek sekundy, gdy nic się jeszcze nie zdarzyło i to jest pewne. Zaraz znów obrośniemy w błędy statystyczne, szare strefy i inne półprawdy.

„Mity są najstarszymi opowieściami, które znamy. Wobec tego możemy założyć, że był czas, w którym nie było innych opowieści” – pisał na początku swojej książki „Sokrates oskarżony” Wiktor Werner. Teraz są inne narracje o rozmaitych nazwach, ale łączy je ta sama niepewna natura. Każdą opowieść ktoś może jutro podważyć, wzory mogą okazać się wadliwe, a ludzie skompromitowani. Na początku było zmyślenie. Miało stać się lekarstwem na niewiedzę, która jest niepokojąca i nieprzyjemna. Lepiej jej unikać. Jak?

Dobrze byłoby przeczytać przynajmniej milion książek i po miliardzie gazet i internetowych artykułów rocznie. To tylko około trzy tysiące książek dziennie. Gazet i artykułów przypadnie na dzień jakieś tysiąc razy więcej, ale na szczęście są krótsze. Potrzebna byłaby znajomość kilku, a najlepiej kilkudziesięciu języków i dobrze byłoby też od czasu do czasu gdzieś pojechać, by zweryfikować przeczytane informacje. Najlepiej transportem kolejowym, by móc w drodze czytać i być stale na bieżąco. Potem jakieś praktyki, zdobywanie doświadczeń, obserwacje, notatki własne i człowiek miałby względny ogląd sytuacji. Mógłby z gąszczu zmyśleń wyłuskać ułamek prawdy. Potem powoli wyrobiłby sobie zdanie na część tematów i wiedziałby, co mówić na tych wszystkich barykadach.

Ja nie wiem. Intuicyjnie próbuję przedzierać się przez setki mitów. Czasem jestem podejrzliwa, a czasem pełna wiary. Ale nie wiem na pewno. Nie znam się na ekonomii, mdli mnie na widok kodeksów i ustaw, jestem absolutną ignorantką jeśli chodzi o wędkarstwo, tajemnicą jest dla mnie życiorys Elvisa Presleya. Czytałam ostatnio o procesach fizycznych zachodzących na gwiazdach, ale pamiętam jak przez mgłę. Poproszona o zreferowanie zdobytej wiedzy, wydukałabym trzy słowa i na tym koniec. Mam kilka umiejętności praktycznych. Znam się na wkręcaniu żarówki, ale nie umiem jej skonstruować. Na teatrze chociaż powinnam się znać, bo to przynajmniej studiowałam parę lat. I czasem się znam, a czasem dam się oszukać, omamić błyskotką, pogubię się albo rozłożę ręce. Nie pamiętam tytułów filmów, które oglądałam pół roku temu. Mam tylko mętne wspomnienie atmosfery książek, które czytałam w zeszłym roku, tych sprzed dwóch lat pewnie nie potrafiłabym wymienić. Zapominam nawet własne słowa i myśli, a potem wymyślam je na nowo, uczepiam się zdań wyrwanych z kontekstu. Buduję własny mit. I pewna staje się tylko niewiedza. Nie wiem na pewno, a raczej na pewno nie wiem. Najuczciwsza z liczb, zero, przypomina o sobie, zawsze najbliższa prawdy.

Pocieszam się stwierdzeniem Wiesława Łukaszewskiego, że mądrym się nie jest, mądrym się bywa. Ale zaraz przypominam sobie inne wypowiedziane przez niego zdanie, że mądrość nie może być bierna, bo bierność jest objawem głupoty, i mina mi rzednie. Bo ciągle gówno się znam i przez to często nie wiem jak i w którą stronę. A wszyscy sygnalizują, że już powinnam. Najwyższa pora. Tak jest mile widziane. Coś trzeba głosić na tych wszystkich uroczystościach rodzinnych i spotkaniach towarzyskich. Wszyscy dookoła wyglądają, jakby się znali. Kiwają z politowaniem głowami i przemycają mi porcyjki swoich opinii do deseru, razem z resztą w sklepie, i jako gratis do biletu kolejowego. Mogę czerpać garściami, wszyscy chcą okazać się pomocni, podać mi tę lampkę i przeprowadzić przez ciemności niewiedzy. A ja uparcie gówno się znam. Ciągle czegoś nie doczytałam, nie przestudiowałam wystarczająco, znam z opowieści i tylko we fragmentach, a to za mało, by bawić się w nauczyciela. „Ludzie mają nie wiedzę, a poglądy” - mówi prof. Szymon Malinowski w dokumencie „Można panikować”. Przymus poglądów i pozór wiedzy, która je umacnia i której nie jesteśmy w stanie zweryfikować. Wiedza zawsze będzie cząstkowa, a pogląd będzie wynikiem zaufania. Skarb to umieć rozpoznawać tych, którzy są tego zaufania godni.
„Gówno się znam” będę powtarzać jeszcze, mam nadzieję, długo, aż przypieczętuję to zdanie ostateczną kropką i przeniosę w nieodwracalny czas przeszły. „Gówno się znała” niech wyryją na kamieniu ozdobnym, ładnie oszlifowanym. I proszę, żadnych sztucznych kwiatów. Zero.

(Magdalena Drab, "5000 znaków. Testamentowo", Teatr, nr 7-8/2020)