Zapraszam do przeczytania nowiutkiego, literackiego reality show z moim udziałem. Jest to odcinek pilotażowy. Jego tytuł brzmi "The Hotel Room" – zdecydowałam się na nazwę anglojęzyczną, ponieważ uważam się za osobę światową i nie mam nic przeciwko zagranicznej dystrybucji mojego autorskiego programu, a ponadto wierzę w uniwersalny i ponadnarodowy charakter ukazanych w nim zjawisk.


Ze względu na ograniczone środki finansowe program ma formę literacką, ale gwarantuję autentyzm i obecność wielu odważnych scen opisanych z najwstydliwszymi szczegółami, które zaspokoją państwa żądzę szpiegowania, podglądania i fantazjowania. W normalnych warunkach, odwiedzając mnie w domu, spotykając mnie na ulicy czy na wakacjach, z pewnością nie mielibyście okazji zaznajomić się z tyloma mrocznymi aspektami mojej osobowości. Oto w atmosferze skandalu wpuszczam państwa do mojego superprywatnego pokoju hotelowego w pewnym polskim teatrze, w którym rezyduję samotnie już od czterech dni. Akcja.

– Na dworze jest dość zimno, dlatego nie wietrzę. W moim prywatnym mieszkaniu wietrzę codziennie – usprawiedliwiam się, otwierając drzwi.

Po prawej stronie od wejścia znajduje się łazienka. Włączam światło, potykam się o czarne dżinsy leżące na podłodze i prezentuję zawartość pomieszczenia.

– Te kosmetyki wysypałam na blat, gdy tylko weszłam do pokoju cztery dni temu. Odczuwam pewnego rodzaju przyjemność, patrząc na nie i podejmując kilka razy dziennie decyzję, że nie tknę ich palcem. Że będą sobie tak leżeć obok kosmetyczki, zajmując niemal całą przestrzeń blatu, a ja nic. To bardzo miłe uczucie. Podobnie rzecz ma się z brudną bielizną tu w rogu. Odczuwam to jako rodzaj młodzieńczego buntu, obywatelskiego nieposłuszeństwa. W ogóle czuję, że bardzo odmłodniałam, odkąd tylko rozrzucam rzeczy, a wcale ich nie sprzątam. Tu leżą moje okulary, tuż przy umywalce. Jak możecie państwo zauważyć, są całe zachlapane mydlinami tak, że nie dałoby się przez nie już nic zobaczyć. W tym przypadku również postanowiłam nie interweniować. Teraz zaproszę państwa do pokoju. Po lewej mijamy szafę. Jest pusta, ale otwarta. Postanowiłam jej nie zamykać, dlatego że… bo nie. Bo nie i już. Po prawej mogą państwo dostrzec taki barłóg. To jest moje łóżko. Nie ścielę go, bo mi nie przeszkadza. W domu ścielę codziennie, mam narzutkę, poduszeczki, świeczuszki i kwiatuszki – zaczynam się znów tłumaczyć – ale tu jakoś podoba mi się ten biały cumulus pościeli. W jego kłębach można dostrzec moją piżamę, gazetę i kilka zużytych chusteczek higienicznych. Gdy przyjrzymy się innym zakątkom pokoju, zauważymy otwartą walizkę i rozrzucone dookoła ubrania. To moje kreacje z poprzednich dni. Część z nich leży na kanapie, a spore wzniesienie znajduje się bezpośrednio na wykładzinie. Na biurku mogą państwo dostrzec zużyte chusteczki higieniczne, jak się państwo domyślają, dopadła mnie infekcja. Nie zdecydowałam się na razie wyrzucić żadnej z nich. Może dlatego, że uznałam przemieszczanie się ze zużytymi chusteczkami tam i z powrotem do śmietnika za swego rodzaju stratę czasu wobec panującego wokół mnie ogólnego rozluźnienia estetycznego. Na biurku widać też różne papiery, bo ja tu, proszę państwa, pracuję. Są lekarstwa, śmieci, naczynia, resztki posiłków… Wieloaspektowy barok syfu. Czy się wstydzę? Nie. W końcu mieszkam tu całkiem sama. Może teraz, gdy wyobraziłam sobie, że mama to przeczyta, troszkę straciłam rezon, ale cóż… Taka jest cena udziału w reality show.

Co pchnęło mnie do tak radykalnego zgnuśnienia? Otóż chyba fakt, że jestem w moim pokoju hotelowym sama. Zrezygnowałam z gotowania, z jedzenia i oddałam się całkowicie obrastaniu w stosy odpadów, bo nie mam dla kogo się starać. Uważam też, że nie jestem z moją filozofią jedyna. Przychodzą mi do głowy różne pomysły na spin-offy czy kontynuacje mojego reality show, które nie wymagają właściwie żadnego zaplecza technicznego czy finansowego. Wystarczy się dobrze rozejrzeć, znaleźć stos, a potem wytropić jego właściciela. Na dowód powszechności tego zjawiska, poza widokiem za oknem, jako intelektualistka przywołam w tym miejscu tekst kultury i będzie to opowiadanie Kereta "Tykająca bomba", w którym pisarz wraz z żoną rezygnują z wszystkich obowiązków, napraw, wynoszenia śmieci i gotowania, ze względu na uzyskaną od przyjaciela wiedzę wywiadowczą, iż lada dzień na Tel Awiw spadnie bomba atomowa. Jasne jest, że skoro nie mają przed sobą żadnej przyszłości, podlewanie kwiatów czy odkurzanie byłyby po prostu stratą czasu, objawem zwykłego frajerstwa.

Moje obserwacje prowadzą mnie do wysnucia następującego wniosku, który nazwę równaniem stosu. Brzmi on tak: wysokość stosu wzrasta odwrotnie proporcjonalnie do perspektyw, poczucia sprawczości i nadziei oraz wprost proporcjonalnie do poczucia osamotnienia. Równanie moje jest uniwersalne, można przyłożyć je właściwie do każdego kraju, dzielnicy, jednostki, czy wręcz świata. Mam nadzieję, że wycieczka się podobała i wierzę, że nie jest to ostatni odcinek tego reality show.

(Magdalena Drab, "5000 znaków: Bezwstydnie", Teatr nr 4/2020, http://www.teatr-pismo.pl)