Słowa w tym spektaklu to wbijanie noży w plecy. Zdania przecinają powietrze tak mocno, że twarze bohaterów nabrzmiewają jak bolesne rany. Zadziwiające jest, że tyle problemów współczesności zakrywanych woalem wstydu i obłudy Wojcieszek zmieścił w banalnej historii, którą można by ująć jednym zdaniem: facet wyszedł z więzienia i nic już nie było takie, jak dawniej… - pisze o drugim (po „Made in Poland”) legnickim przedstawieniu Przemysława Wojcieszka Iga Dzieciuchowicz w najnowszych „Didaskaliach”.

Imię i nazwisko: Przemysław Wojcieszek. Skojarzenia? Świat prowincji i blokowisk, „wkurwiony” Boguś z wytatuowanym na czole lapidarnym zwrotem „fuck off”, zakochane lesbijki w smażalni kurczaków, bezdomny gej kontra bezdomny dziadek zasłuchany w audycje Radia Maryja. Po buńczucznej bajce (Made in Poland), kontrowersyjnym traktacie o homoseksualnej miłości (Cokolwiek się zdarzy, kocham cię) i komedii o polskiej obyczajowości (Darkroom), tym razem Wojcieszek koncentruje się na kwestiach wielkich i nierozstrzygalnych. Najlepszy jak dotąd spektakl – Osobisty Jezus – to rodzaj przypowieści o duchowej wędrówce człowieka ku Bogu, o odwiecznym pragnieniu harmonii pomiędzy sercem a umysłem. Reżyser odnajduje bohaterów w krainie więźniów i przestępców; tak jak w poprzednich spektaklach jest to grupa wypchnięta nawet z marginesu życia społecznego, wypierana do piwnicy ludzkiej podświadomości i witana trwożnym milczeniem.

Dzięki konfrontacji z tym, co najtrudniejsze, najbardziej dotkliwe, udało się Wojcieszkowi stworzyć przejmującą historię o odzyskiwaniu własnej tożsamości, i w konsekwencji – człowieczeństwa. Zostało osiągnięte to prostymi środkami: oszczędność scenografii i umowność miejsc tak charakterystyczna dla teatru Wojcieszka nadaje spektaklowi wiele nowych, różnorodnych znaczeń. Wszelką dosłowność dialogów zaburza zimna, naga scena, która mogłaby istnieć wszędzie, tak jak pole walki dobra ze złem.

Niewielki kwadrat drewnianej podłogi oblany nienasyconym światłem, poza skulonym na środku mężczyzną – pustka. Wolno płyną dźwięki muzyki, może mężczyzna o czymś marzy, odpoczywa, a może po prostu śpi. To pierwsze pół minuty spektaklu, jedyna tak spokojna, niemal nieruchoma scena. Gdy smuga światła staje się coraz jaśniejsza, napięte ciało mężczyzny drży, mięśnie potężnieją, a ciało podrywa się gotowe do walki. Jeszcze tylko trening, kilka okrążeń i krótka modlitwa – słowa Ewangelii, które umykają, przerywane szybkim zdławionym oddechem. Z ciemności wyłania się drugi mężczyzna, zaopatrzony w dwie pary rękawic bokserskich. W tym momencie trafiamy do centrum wszechświata – wulgarnej i metafizycznej prowincji gdzieś w południowo-zachodniej Polsce.

Rysiek (Przemysław Bluszcz) i jego starszy brat Jarek (Paweł Wolak) tłuka się zawzięcie po nagich torsach, ciosy wymierzane są nie tylko pięścią, ale i słowem. Słowa w tym spektaklu to wbijanie noży w plecy. Zdania przecinają powietrze tak mocno, że twarze bohaterów nabrzmiewają jak bolesne rany. Reżyser doskonale skonstruował dialogi i przekształcił je w osobliwe stychomytie (w dramacie greckim dialogi złożone z jednowersowych replik – przyp. red.) – stanowią istotę całej sztuki, porażają autentyzmem. Zadziwiające jest również, że tyle problemów współczesności zakrywanych woalem wstydu i obłudy Wojcieszek zmieścił w banalnej historii, którą można by ująć jednym zdaniem: facet wyszedł z więzienia i nic już nie było takie, jak dawniej… Bo gdy Rysiek wrócił do Wolimierza, narzeczona była już żoną brata, a ojcowizna gotowa do sprzedaży. Ale był też Bóg.

K U S Z E N I E


Dawno temu Jezus szedł w stronę Jerycha i zmiłował się nad ślepym, którego uzdrowiła wiara. Dziś Jezus przychodzi niepostrzeżenie, tuż za Nim podąża szatan. Szatan to postawny i silny mężczyzna o imieniu Tadek (Wiesław Cichy). Ubrany w dżinsy i czarny t-shirt z emblematem róży (symbol róży, tak jak i tytuł sztuki, to nawiązanie do twórczości zespołu Depeche Mode) wygląda jak lokalny gangster, choć „tylko” przewozi skradziony towar. Kiedyś był ministrantem, lubił zapach kościelnych kadzideł – teraz pochłaniają go rozmaite „interesy”, pośród których łatwo odnaleźć niejeden zagadkowy proceder. Tadek, upadły anioł o lubieżnym, obrzydliwym uśmiechu. Gwałcony w więzieniu Rysiek wywołuje w nim pogardę, myśl o nawróceniu kolegi – wściekłość. Kusiciel używa wszelkich haniebnych sposobów, by odzyskać jego utraconą duszę (Tadek na przemian poniża, płacze, szydzi, błaga). Wojcieszek wplótł w postać Tadka najbardziej sprzeczne odczucia i emocje, dzięki którym jego upiorna obecność staje się jeszcze bardziej nieprzejrzysta, niejednoznaczna. Tadek to nie tylko diabeł, krwawy znak grzesznej przeszłości Ryśka, to także kochający ojciec, który cierpi po starcie nienarodzonego dziecka, człowiek zepsuty, ale nie zły. Nie potrafi żyć inaczej – to jego największa klęska.

Konflikt moralny pomiędzy bohaterami przeistoczy się w walkę na śmierć i życie. Gdy Rysiek odrzuci propozycję nielegalnej pracy i tanich kobiet, Tadek stwierdzi: „Byłeś jak Chrystus, cierpiałeś za nas wszystkich”, a potem wyjmie pistolet, który w jego rękach wcale nie przypomina teatralnej atrapy. Watek przedziwnej przyjaźni Ryśka i Tadka wydaje się w całej sztuce najciekawszy – pełen wewnętrznego napięcia wprowadza atmosferę tajemnicy naznaczonej śmiercią. Całą opowieść Wojcieszka charakteryzuje dynamizm i płynność, jakby wszystko „działo się samo”, pozbawione jakiegokolwiek planu. Rola Wiesława Cichego to prawdziwy majstersztyk – brutalna intensywność i mrok, który spowija tę postać sprawiają, że sceny jego udziałem to rodzaj hipnotycznego seansu, niepokojący stan zawieszenia pomiędzy światem dobra i zła.

K A Z A N I E K S I ę D Z A J A N U S Z A


Ksiądz Janusz (Dariusz Majchrzak) nosi długie włosy i oddaje wiernym swoje własne buty. Dobrze pamięta dzień, w którym dawna narzeczona Ryśka Agata (Ewa Galusińska) przestała uczęszczać na mszę. Ksiądz Janusz irytuje. Wydawałoby się, że pomiędzy nim, a Tadkiem powinna wybuchnąć psychomachia (walka złych i dobrych duchów; także walka z samym sobą o zachowanie zdrowego rozsądku, uratowanie własnej duszy, o prawo do godności oraz szacunku dla siebie – przyp. red.) piekielnej sile, tymczasem nic takiego się nie wydarza – Rysiek walczy samotnie o własną duszę, godność i zapomniane imię Boga. W istnienie Boga ksiądz wątpi bardziej niż ktokolwiek inny, dlatego jego kazanie brzmi: „Nie spotka cię tu nic dobrego, nikogo nie spotka” i radzi Ryśkowi wyjechać z Wolimierza. A myśl „mieć do kogo wracać” uratowała Ryśka przed więziennym koszmarem, pomogła przetrwać.

Ascetyczna scenografia Małgorzaty Bulandy przywołuje skojarzenie nie tylko z więzienną celą – ale też z domem, ringiem, jak i kościołem. Scena spowiedzi to jedna z najsmutniejszych w i tak smutnym spektaklu (komizm pojawia się czasem w dialogach, jednak nie jest to beztroski śmiech). Konfesjonał – zwykłe drewniane krzesło, na którym siedzi ksiądz, obok klęczy Rysiek. Ogołocenie sceny w tej intymnej sytuacji przytłacza tak bardzo, że widz czuje się niemal jak intruz. Aktorzy szepcą, jednak wypowiadane słowa słychać doskonale. Wiemy już, że Rysiek zabił człowieka, wiemy też, że nie dostał rozgrzeszenia, bo nie ma w sobie pokory. Ten moment boli chyba najbardziej.

B Ł O G O S Ł A W I O N E N I E W I A S T Y


Znajdujemy się w świecie mężczyzn, który wyznaczają niewybredny dowcip, przekleństwa i boks. Jaka jest zatem funkcja kobiety? W rozmowach mężczyzn egzystują zwykle jako kochanki i tą miarą są oceniane, rzadko mówi się o nich z szacunkiem. „Możesz tu przychodzić i dymać mnie, ile wlezie, jeśli tego chcesz!” – krzyczy zakochana w Ryśku Zośka (Justyna Pawlicka). Ubrana w kusą, różową sukienkę całuje go, przytula, błag o miłość. Jednak Rysiek zaborczą, obsesyjną miłością darzy Agatę. Scena, w której próbuje ją pocałować, razi agresją, więcej w niej gniewu niż pożądania. Biała sukienka sprawia, że twarz Agaty staje się jeszcze bardziej blada, jej ciało – nienaturalnie wiotkie – wykonuje powolne, jakby złamane bólem ruchy. Ewa Galusińska wydobyła z tej postaci coś zupełnie nieoczekiwanego: nie można się oprzeć wrażeniu, że umysł Agaty nie współgra z ciałem i pozostaje gdzieś daleko, że jej słowa i myśli przeczą gestom.

Pojawienie się bohaterki sprowadza jednocześnie piętno i cierpienie, nie bez powodu Tadek przyrównuje ją do Matki Boskiej. Agata usunęła ciążę i odtąd jej ciało stało się stygmatem. Nie może już żyć bez mężczyzny, czuje się zbyt słaba i skrzywdzona, marzy o Warszawie pięknym życiu, na które Wojcieszek nie daje nadziei, bo szczęście jest nieosiągalne w krainie grzeszników. Milena, matka Agaty (rewelacyjna Anita Poddębniak) to postać najbardziej groteskowa. W rytm zmiksowanej przez zespół Pustki piosenki Depeche Mode (właśnie Personal Jesus) wbiega na scenę w żwawych podskokach, jej wesołość kontrastuje z panującym wśród bohaterów nastrojem żalu i przygnębienia. Bezpośredni sposób bycia Mileny graniczy z bezczelnością, którą podkreśla kolorowy strój do aerobiku, ćwiczonego przed telewizorem. Idealna fryzura, makijaż, biżuteria – bohaterka za wszelką cenę chce wyglądać młodo, może właśnie w tym pragnieniu kryje się tak wielka nienawiść do córki. Wstrząsająca scena, w której rzucają w siebie ciastkami, a z głośników dobiega bicie kościelnych dzwonów, nie pozostawia złudzeń – świat ten pozostanie na zawsze skażony, zarażony złem.

W I E C Z E R Z A

Gdy Rysiek trafił do więzienia, ojciec zmienił testament i przepisał dom i ziemię na starszego syna. Jarek chce sprzedać ojcowiznę Niemcowi (Rafał Cieluch). Wojcieszek dobrze wie, którą polska ranę oblać spirytusem i jeszcze w niej trochę pogrzebać. Tak więc Bernard zostaje przyjęty nie tylko z właściwą Polakom gościnnością (na stole parujący rosół), ale i z niechęcią wobec „obcych” (szczególnie Niemców), którą jawnie okazują Rysiek i Tadek. Choć gość wydaje się przyzwyczajony do docinków i złośliwości, jednak w pewnej chwili cierpliwość eksploduje. Przy talerzach pełnych zupy opowiada o kościach przodków, które Polacy wyrzucili z niemieckiego cmentarza na śmietnik. I nie brzmi to jak próba licytacji win. Wojcieszek pokazuje społeczność przekonaną o słuszności stereotypów i przesadów, nie pozwalającą jednostce na indywidualność.

W S K R Z E S Z E N I E ?


Cała wieś mówiła podobno o tym, że Rysiek miał „widzenie” i dlatego się nawrócił. Ale bohater szczerze, jak nigdy przedtem, przyznał: „Chciałem, żeby przyszedł do mnie, ale On nie przyszedł”. Rysiek nie odzyskuje miłości Agaty. Przemysław Bluszcz przez cały czas trwania spektaklu nie schodzi ze sceny, jest coraz bardziej zmęczony, co nadaje postaci Ryśka odcień rezygnacji, czy nawet śmiertelnego spokoju. To również świetna rola, nie poddająca się łatwej analizie. Bohater stworzony przez Bluszcza jest w pewien sposób przeklęty, właściwie każde jego działanie to wybór tragiczny. Dlatego też Rysiek obdarzony jest rodzajem niemocy, która go zniewala i zamiast czynu przynosi strach i gorycz.

W ostatniej scenie skulony na środku sceny bohater wolno wstaje i prowadzony przez Agatę odchodzi w ciemność. To zapowiedź śmierci czy wskrzeszenia? Rysiek wydaje się pogodzony z losem… Dziś niebo odmawia znaków. Wojcieszek podkreśla zaś sens poszukiwania szczęścia i Boga w sobie. Odważnie wkracza w obszar nie tylko tego, co zwykle ukryte pod dywanikiem fałszywej moralności, ale i zła, które po cichu staramy się zetrzeć rękawem i tak już umazanym po łokcie. Czy jesteśmy godni, aby On przyszedł do nas?

(Iga Dzieciuchowicz, „Jezus przychodzi niepostrzeżenie”, Didaskalia nr 75/2006)


**************************************************************************************


Teatr Modrzejewskiej w Legnicy
Osobisty Jezus
scenariusz i reżyseria: Przemysław Wojcieszek
scenografia: Małgorzata Bulanda
muzyka: Pustki
premiera: 9 września 2006

Grają: Przemysław Bluszcz (Rysiek), Ewa Galusińska (Agata, jego była narzeczona, żona brata Ryśka); Paweł Wolak (Jarek, brat Ryśka), Wiesław Cichy (Tadek, przyjaciel Ryśka, lokalny mafioso), Dariusz Majchrzak (Janusz, przyjaciel Ryśka, ksiądz), Justyna Pawlicka (Zośka, była dziewczyna Ryśka), Rafał Cieluch (Bernard, Niemiec), Anita Poddębniak (Milena, matka Agaty).