- Muszę powiedzieć, że podziwiam to, co robi legnicki teatr. Pierwszy raz uwagę na to, co dzieje się u was, zwróciłem, gdy obejrzałem „Balladę o Zakaczawiu”. Wydaje mi się, że taki teatr, jak legnicki – zaangażowany społecznie – jest absolutnie konieczny – powiedział Jerzy Trela w wywiadzie udzielonym Pawłowi Janturze z Konkretów. Wybitny aktor był gościem Teatru Modrzejewskiej, w którym wystąpił z monodramem „Wielkie kazanie księdza Bernarda” według tekstu Leszka Kołakowskiego.

* Mamy przyjemność rozmawiać we wnętrzach legnickiego Teatru Modrzejewskiej. Nie sposób, więc zapytać mistrza teatralnych desek jak ocenia sukcesy w ostatnich kilku latach teatru kierowanego przez Jacka Głomba?
- Nie jestem od oceniania. Przyznam, że ostatnio widziałem osobiście „Made in Poland” Przemysława Wojcieszka. Muszę powiedzieć, że bardzo podziwiam to, co robi legnicki teatr. Pierwszy raz uwagę na to dzieje się u was, zwróciłem, gdy zobaczyłem w telewizji „Balladę o Zakaczawiu”. Wydaje mi się, że taki teatr, jak legnicki – zaangażowany społecznie – jest absolutnie potrzebny. Taki teatr, który dotyka problemów, którymi żyjemy, na co dzień. Lokalnych, ale też i ogólnoludzkich. Na tym zresztą powinna polegać funkcja teatru, żeby był zarówno aktualny jak i ponadczasowy. Myślę, że Teatr Modrzejewskiej te warunki spełnia.

* Teatrowi z prowincji trudno odnieść ogólnopolski sukces. Teatrowi legnickiemu to się udało. Dlaczego?
- Wszystko zależy od woli ludzi, którzy ten teatr tworzą. Od ich samozaparcia. To zasługa osoby, która przewodzi tej grupie ludzi. Efekt wzajemnego zaufania i wytrwałości. Sukces rodzi się w bólach. Kosztuje sporo wyrzeczeń. Grupa artystów najpierw musi wytrwać trudne początki, potem polubić się i przeć do przodu. Zespołowi z Legnicy pod kierownictwem Jacka Głomba ta sztuka się udała.

* Kiedyś zapytano pana o definicję teatru narodowego. Niektórzy mówią, że taki, w którym gra Jerzy Trela.
- Gdy odbierałem Feliksa w Warszawie, to pani Rysiówna wygłosiła taką laudację. Powiedziała właśnie o tym teatrze narodowym. Przyjąłem to za żart. Stwierdziłem, żeby nie robić sobie żartu z narodu. Jeśli jednak udaje się grać w teatrze, który można nazwać narodowym nie z szyldu, tylko z powodu takiego, że można go tak nazwać ze względu na tematy, którymi się zajmuje - to jest to dla aktora wielka satysfakcja.

* Jerzego Treli nigdy nie widzieliśmy w sitcomie i reklamie. Tymczasem wielu pana wybitnych koleżanek i kolegów zdecydowało się na taką formę zarabiania pieniędzy. Pan się nie złamie?

- Każdy ma prawo decydować o swoim losie. Udział w takich formach, o których pan wspomniał jest wpisany w nasz zawód. Jeśli aktor decyduje się na przyjęcie propozycji grania w jakiejś telenoweli to robi to świadomie. Nie widzę w tym nic zdrożnego. Ja takie propozycje odrzucałem konsekwentnie.

* Dlaczego, skoro to nic zdrożnego?
- Ponieważ nie wytrzymałbym psychicznie przez rok czy dwa rżnąć jednego głupa, skoro mogę w tym samym czasie w innych miejscach zagrać ich kilku. Oczywiście za mniejsze pieniądze.

* Właśnie. Za takimi propozycjami stoją duże pieniądze. Nie kuszą?

- Miałem kiedyś taką, za którą mogłem kupić sobie dom. Granie w takim sit-comie oznacza związanie się umową na dłuższy okres czasu. A mi jest żal uciekającego czasu. W moim wieku szczególnie, gdy czas ucieka szybko. W sytuacji, gdy mogę jeszcze zrobić jakieś rzeczy, które mnie pasjonują, takie związanie się z czymś, do czego nie mam serca, to strata czasu.

* Trudno nie odnieść wrażenia, że dobra materialne w pana hierarchii są na dalekiej pozycji.
- Może nie aż tak. Rzeczą oczywistą jest to, że czasem robię coś by kupić sobie nową lodówkę, czy telewizor. Czasem występuję w czymś, w czym nie za bardzo bym chciał. Między chwilami uniesień, trzeba jeszcze z czegoś żyć. Ważne jest tylko podejście do pracy wynikające z profesjonalizmu. Do wszystkiego, co się robi, trzeba podchodzić poważnie. Ja na przykład nie brzydzę się epizodów. Uważam, że epizod też można zagrać dobrze.

* Wyznał pan kiedyś, że by robić sztukę wysoką, trzeba ją robić na uniesieniu i że muszą odpowiednio grzać „kaloryfery”. Grzeją dalej mocno?

- To normalne, że po tylu latach pracy czasem człowiek ma prawo być zmęczony. Ale energii dodaje mi przekonanie, że to, co robię jest komuś potrzebne. Wtedy zmęczenie schodzi na dalszy plan. To wspaniałe uczucie widzieć, że spektakl, w którym gram trafia do widzów. To największa zapłata dla aktora. Wtedy „kaloryfery” grzeją mocno.

* Ponoć o mały włos, a nie został by pan aktorem. Wahał się pan czy wybrać studia na Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej lub Akademii Sztuk Pięknych.

- To prawda, bo skończyłem liceum plastyczne i bardzo pociągała mnie choreografia. Wcześniej jednak zacząłem pracę w teatrze, w pracowni plastycznej. Z czasem zacząłem grać i koledzy namówili mnie na egzaminy do PWST. Poszedłem na nie święcie przekonany, że ich nie zdam. Okazało się jednak, że zdałem. A tak w ogóle to jeszcze wcześniej miałem zostać kolejarzem. Dziadek, ojciec i wujkowie byli kolejarzami. Mama chciała podtrzymać tradycję rodzinną i wysłała mnie do technikum kolejowego. Sprzeniewierzyłem się i z pełną premedytacją oblałem egzaminy do tej szkoły. Los postawił jednak na swoim, bo do dziś jestem skazany na kolej. Cały czas podróżuję pociągami. Samochodem jeżdżę, ale z Krakowa do Warszawy wygodniej jest przedostać się pociągiem.

* Dziękuję za rozmowę.

(Paweł Jantura, „Nie rżnąć jednego głupa”, Konkrety 15.11.2006)

************************************************************************************


JERZY TRELA (64 lata) należy do najwybitniejszych polskich aktorów dramatycznych. Jest absolwentem PWST w Krakowie. Na stałe związany jest z Krakowem, gdzie współtworzył Teatr Stu. Występował również w Teatrze Rozmaitości. Od 1969 roku jest aktorem Starego Teatru. W latach 1984 – 1990 był rektorem krakowskiej PWST. Stworzył wiele wybitnych kreacji aktorskich m.in. w „Dziadach”, „Wyzwoleniu” czy „Hamlecie”. W swoim dorobku ma również wiele ról filmowych. M.in. w „Człowieku z żelaza”, „Panu Tadeuszu”, czy „Aniele w Krakowie”. Laureat licznych nagród teatralnych i filmowych. W legnickim Teatrze Modrzejewskiej gościł z monodramem „Wielkie kazanie księdza Bernarda” według Leszka Kołakowskiego.