Trochę gorzko to brzmi teraz, gdy zamalowano błyskawice po bramach, ale to był naprawdę rok kobiet. Można by się spodziewać, że w puli nowych polskich sztuk, które znalazły się w tegorocznym półfinale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, przeważą te o pandemii, policzmy jednak: do półfinałowej czterdziestki przeszły raptem dwa teksty „covidowe”, tymczasem przynajmniej co czwarty dotyczył kobiecego buntu. M.in. o „Czarownicach” Magdy Drab pisze Justyna Jaworska.

Polifonie

Manifestantki mówią chórem, ewentualnie po kolei – bodaj najbardziej uderzająca cecha formalna sztuk okołostrajkowych to zastosowanie szerszego, nawet totalnego planu i bohaterki zbiorowej.

Kontrdramatyczna płynność rządzi też „Czarownicami” Magdaleny Drab. Poznajemy tu trzy bohaterki w zakładzie piękności (kosmetyczkę i jej dwie klientki), które dzieli sytuacja osobista i pozycja klasowa, ale które w miarę zwierzeń i narzekań stają się sobie bliskie i w swoich doświadczeniach samotnej zapracowanej matki, zwolnionej z pracy położnej i obsesyjnie dbającej o siebie singielki znajdują wspólny mianownik. Wszystkie chciałyby przekroczyć swoją kondycję, wyjść z pułapki kobiecego losu i odzyskać sprawczość. Biorą się więc do magicznych rytuałów… I wtedy zmienia się tonacja tekstu: rodzajowe, miejscami komediowe dialogi przechodzą w rozbity na kwestie chór, jako czarownice bohaterki zdają się mówić na zmianę tym samym głosem. Odgrywają jeszcze między sobą scenę wyobrażonego procesu, ale potem już wygłaszają kwestie „na płasko”, raczej do widza niż do siebie nawzajem. Są we trzy po tej samej stronie – i w wieloznacznym finale trochę płoną na stosie, a trochę tryumfują. [...]

Czarownice

W wymienionych tekstach Jolanty Janiczak, Martyny Wawrzyniak, Zuzanny Bojdy, Magdy Drab, Karola Maliszewskiego, także Siksy znajdziemy czarownice jeśli nie na pierwszym, to na drugim planie: rzadko samotne, częściej w grupach albo z potencjałem do zwoływania się w grupy, do swoistego „zawirusowywania” społeczności. Choć bodaj pierwsza, rok wcześniej, sięgnęła po taką figurę Agata Dyczko w „Dysonii”, awangardowym słuchowisku na podstawie biografii Sydonii von Borg, szlachcianki spod Szczecina ściętej za czary w 1620 roku. Tekst zaczyna się dobitną dedykacją: „Pamięci ciał naznaczonych traumą, ciał głodzonych, ciał rozczłonkowanych, ciał zniewolonych. Historia niejedna”, a w didaskaliach czytamy, że to utwór „na co najmniej cztery kobiece gardła. Podział tekstów gdzie niedookreślony tam dowolny. Sydonia powinna być odgrywana przez kilka osób symultanicznie. Tak jakby wszyscy są Sydonią i nikt nią nie jest. Jest tylko opowiadanie o niej.” Następuje zatem (znów polifoniczna, ze wstawkami w dziwnym języku) opowieść o kobiecie silnej, pięknej i wykształconej, zbyt dumnej by wyjść za mąż, procesującej się latami o odebrany jej majątek i ostatecznie skazanej na klasztor, a potem wydanej na tortury. Tekst jest poetycki, miejscami drastyczny, rzeczywiście skonstruowany niczym rwana partytura i wpisuje opór bohaterki w całe kontinuum oporu, w późniejsze potyczki kolejnych „czarownic” z systemem. Słowa finału brzmią proroczo: „Mamo, babciu, prababciu. Chciałam opowiedzieć wasze historie, ale odkryłam, że nigdy ich nie skończę, bo one jak wściekłe pszczoły krążą nad głową. Rewolucja wisi nad nami jak burzowa chmura na letnim niebie. Jest strasznie parno, a ja nie mogę się doczekać deszczu”.

Link do pełnej treści jest TUTAJ!

(Justyna Jaworska, „Idą pisząc po murach”, Dialog nr 9/2021, http://www.dialog-pismo.pl/, wrzesień 2021)