Czytelnia Modrzejewskiej – niewinna nazwa, w istocie agon, turniej o prawo wystawienia na scenie legnickiego THM (Teatru im. Heleny Modrzejewskiej - @KT) inscenizacji swojego pomysłu. W czasie pandemii takie podanie ręki młodym reżyserom, stworzenie szansy – jest wielce pomocne. Patron młodzieży i mecenas skupia, zachęca i łoży. Pisze i pokazane na legnickiej scenie w czwartek 23 września "#antygony" w dramatyzowanym czytaniu wyreżyserowanym przez Grzegorza Grecasa recenzuje Adam Kowalczyk.

W finale Czytelni pojawili się więc: Grzegorz Grecas z "Antygoną" Sofoklesa (która w wersji autora przyjęła nazwę "#antygony"), Agnieszka Nasierowska z "Dobrym człowiekiem z Seczuanu" B. Brechta i Tomasz Cymerman z "Czerwonym i czarnym" Stendhala. Po obejrzeniu "Antygony" i przypomnieniu w skrótach na ekranie wcześniejszych wiosennych czytań – Dyrektor Jacek Głomb przedstawił werdykt Jury Czytelni. Wygrało widowisko według Brechta. I bardzo dobrze, bo robota Joanny Gonschorek, Magdaleny Skiby, Pawła Wolaka i Roberta Gulaczyka to lśnienie aktorstwa.

"Antygona" była na żywo. Po niej, w przerwie przed ogłoszeniem zwycięzcy Czytelni widownia bardzo opustoszała. Parter wyludnił się mimo zaproszenia Dyrektora na ogłoszenie wyniku. Dziwne; przed wejściem: panie, panie, panie, aż powstała wątpliwość, czy wchodzić – tak ot, czy zaczekać i pozwolić paniom zająć miejsca. Choć i to mogłoby być poczytane za przejaw seksizmu. Kłopot.

Brawa na koniec – też dziwne – nie poderwały widowni z miejsc i odbyły się na siedząco. Rzadkie. Dziwne, choć nie do końca. Szczegóły zapowiedzi inscenizacji-czytania, trzymanej dość długo w ukryciu, anonsowały "Antygonę" aktualną, z użyciem verbatim wprowadzającego na scenę autentyk – to jest ostygłe już namiętności wyległe na ulice z czerwonymi błyskawicami i wezwaniem do wyp…  Czy panie tak tłumnie zapełniające foyer teatru skusiły wspomnienia tamtych wstrząsających ulicami miasta dreszczy? Relatywna nikłość braw i wybycie bardzo wielu widzów (widzek?) zaraz po ich (braw) ucichnięciu mogłoby sugerować, że nadzieje pań raczej nie zostały zaspokojone. Dlaczego? Według Grzegorza Grecasa rzecz miała się rozegrać w piekle ew. w piekle kobiet. Ale tak po prostu to nie było.

Pierwszą piekielnicą okazała się Kreona (Katarzyna Dworak). Regentka. Pani Władzia. Napisano w programie – "ta, która nienawidzi kobiet". Strajkujące zeszłej jesieni po Legnicy skandowały na ulicach, że to rewolucja jest kobietą, a tu inaczej. To kobieta zgotowała kobiecie taki los, że kazała ją zamurować. Pani Władzia rewolucję stłumiła i do śmierci ją przywiodła.

Akcja pozornie biegnie swoim torem w zgodzie z Sofoklesem. Te starożytne podziały tragedii i brzmiące nobliwie nazwy: prolog, epeisodion, stasimon – wszystko jest. Ale to tylko kostium. Bowiem podstawiona w miejsce Kreona pani Władzia jest jakby przewrotnie – antykobieca. Gdy Kreon wyrzuca Hajmonowi uległość wobec ukochanej: "o niski duchu na służbie kobiety" – brzmi tu odwieczne męskie (błędne, oczywiście!) przekonanie o przeznaczeniu mężczyzn ad maiora i z pewnością silnym oddzieleniu władzy od kobiet. Kiedy Pani Władzia, będąc kobietą, wyrzuca synowi służbę kobiecie, żądając poddania się własnej woli – wpada w matnię.

Cień nadziei dla Kreona głosi Chór w finale: "rozumu i miary w późnym (bogowie) nauczą go wieku". Dla Pani Władzi, jak się okaże – są tylko pogróżki (o tym na końcu). Konflikt syna z ojcem brzmi w "Antygonie" jednak naturalnie i silniej aniżeli z władzą uosobioną przez matkę. Jednak jeśli o to właśnie chodziło – o odrzucenie takiej wizji dziejów, w której to mężczyźni poruszają świat swoimi czynami i przypisanie kobietom (modne słowo) – sprawczości – to w legnickiej "Antygonie" pani Władzia kompromituje się, rzec by można – tragicznie. Czy to tak miało być? Samego Sofoklesa dość, aby tyle wyczytać.

Ale tak po prostu to nie było. Bowiem do sporu – tego zasadniczego i pobocznych "Antygony" daje Sofokles utkaną z kolejnych pieśni chóru falującą refleksję o wielkości człowieka, przeznaczeniu, miłości. Daje tym samym konfliktowi tło, daje też wytchnienie widowni. Kolejnych stasimon chóru jednak Grecas postanowił użyć jako środków podgrzewających siłą rzeczy gorącą już atmosferę. Tu pojawia się zamiast Sofoklesa – verbatim, czyli prawdziwa prawda o naszych czasach w postaci zapisów zdjętych ze społecznościowych portali w związku z czarnymi marszami i Marszem Niepodległości, i faszystami, i ciążą niechcianą, i aborcją. "I jechała taksówka… i powóz… I krowę prowadzili… i trąbił autobus, I szły jakieś trzy dziewczynki…" .

Ważne sprawy. Nieobojętne. Nieliterackie w formie. Prawdziwe. Z samego dna życia, gdzie odrzuceni, niezrozumiani, niesłyszani, osamotnieni, podzieleni. Wyselekcjonowane i dobrane głosy (tendencja), które stają się okropną i obciążającą dekoracją dla postaci pani Władzi. To ona za to wszystko odpowiada – ustanawia prawa nieludzkie, promuje faszyzm, konstytucją pomiata, mniejszości tłamsi (nie ma stasimon poświęconego zagrożonym sądom, lojalności europejskiej czyli innych i większych jeszcze grzechów pani Władzi, gdyż rzecz cała ma wokół spraw kobiet się układać).

Ale problem w "Antygonie" przecież nie od Kreona, ani wcześniej przed nim – Edypa Tebami rządzącego się bierze i nie wszystek tragizm wyczerpuje w buncie Antygony i zatwardziałości władcy. Ta sprawa ma swoje antecedencje wstecz daleko idące. Tu po śmierci braci znajduje finał. Pani zaś Władzia w "Antygonie" legnickiej jest bardzo osobliwa. Przychodzi do nas – wprost z mitu. Poprzednikiem jej był może nawet i antyczny Edyp, ale ona sama poprzez dekoracje stasimonów – całe to verbatimowe pendant – jakże współczesna, jaka Polska Wszyscy w teatrze mieli bez problemu ją rozpoznać – to Władysława Perfidia. Władzia. Ma ksywkę: PiS.

Kiedy więc w związku z tą "Antygoną" legnicką w internecie pojawiło się słowo intertekstualność, przestraszyłem się, że siedząc na widowni z ołówkiem w ręku coś przeoczyłem zajęty notatkami. Nie do końca mogłem uwierzyć, że powodem obecności pojęcia intertekstualność w opisach tego spektaklu miałyby być zaledwie te verbatimowe protezy epeisodiów.

Owszem, finałowe słowa Przodownika Chóru (Paweł Palcat) zapożyczone z II części "Dziadów" – czytelne, jasne. Bardziej jednak w związku z przywoływanymi ulicznymi zdarzeniami z Legnicy, Warszawy – niż sytuacją z Teb, konfliktem Antygony i pani Władzi, rozdarciem Hajmona. Może i postmodernistyczna postsztuka dozwala na klejenie wszystkiego z wszystkim i wszelkie dowolne trawestacje wszelkiego tekstu, ale spektakl raczej nie zyskuje, gdy rzecz cała jest spuentowana (strywializowana) tak: "Bo słuchajcie i zważcie u siebie, że jeśli kto tłum porwie do tańca, tego tłum tańczący – zaje…e!"

Nie jestem pewien tego wykrzyknika, ale przestroga jest mocna, więc podejrzewam, że powinien być. Chociaż, kto wie, jaka to postinterpunkcja w tym postmodernistycznym widowisku została zastosowana? To post – czyli dekompozycja i dowolność miało (chyba?) nawet swój sceniczny nośnik w postaci odrzucania przez Przodownika Chóru kart z przeczytanym już tekstem. Zalegały stopnie proscenium zmięte, pokreślone, niepotrzebne, zużyte. Może miało to wywołać myśl o ostateczności i nieodwołalności rzeczy? Może. A może nie?

W post-myśleniu o sztuce wyczerpanie znaczeń dzieła, jak to mówią – możliwe nie jest.

(Adam Kowalczyk, "#władzia", http://www.gazetapiastowska.pl, 25.09.2021)