Nie lubię polowań. Nawet w słusznej sprawie. Nawet tych świetnie uargumentowanych. Nie lubię presji napierającego tłumu, który uniemożliwia rozmowę, który działa w krótkotrwałym, emocjonalnym porywie, bez planu. Na polowaniu chodzi o to, by prędko wycelować i trafić. Polowanie to pośpiech i hałas. W comiesięcznym felietonie z cyklu "5000 znaków" pisze Magda Drab.


Aby udać się na polowanie, potrzebna jest zgoda koła łowieckiego. Trzeba wiedzieć, na co jest sezon, co się aktualnie tropi i do czego mierzy. Następny krok to zakupy w sklepie myśliwskim. Wspaniałe miejsce. Można znaleźć tam wszystkie akcesoria potrzebne i wszystkie niepotrzebne. Pasy, bączki, troki, trepstopki, pastorały, stojaki, kamery, sztucery, obroże, noże, wabiki i inne dodatki. Wszystko w twarzowym kolorze moro lub khaki, który pomaga zlać się z krzakiem i zaskoczyć zwierza. Regularne inwestycje pozwalają wyglądać naprawdę profesjonalnie, a może nawet zostać pomylonym z korą czy liśćmi – cel każdego myśliwego. Cudowna pasja i wór bez dna – zawsze znajdzie się coś, na co można przeznaczyć drobną sumkę w kategorii hobby. A do tego, że hobby jest potrzebne dla zachowania zdrowia psychicznego i poczucia szczęścia, nie trzeba już dziś nikogo przekonywać. Hobby na świeżym powietrzu to podwójna korzyść. Bliskość natury, szum drzew, śpiew ptaków, czas z przyjaciółmi, rodziną, potem dobra i zdrowa kiełbaska czy pieczeń bez chemii, bez antybiotyków, z wolnego wybiegu… Zrodzone z leśnego runa zdobycze wyglądają też przytulnie na ścianach. Tak swojsko i rustykalnie – zmumifikowane i wyposażone w sztuczne oczy, jakby wcale nie cierpiały. Miny mają nawet zadowolone. Prezentują się ślicznie. Bo przyroda jest śliczna. Nikt nie odmówi urody leśnym zwierzętom. Miło popatrzeć. Martwe zwierzę jest też bardziej łagodne, posłuszne i nie brudzi. Można posunąć się nawet do stwierdzenia, że martwe zwierzę jest lepsze niż żywe. Nie gryzie, nie niszczy, pasuje do wystroju. Dzikość udomowiona.

Nigdy nie byłam na polowaniu i raczej się nie wybieram. Być może jestem jednym z tych „miejskich wymoczków podatnych na efekt Bambiego”, o których wspominał poseł Sośnierz w swoim przemówieniu sejmowym ponad rok temu. Domyślam się tylko, jak takie polowanie może wyglądać. Wyobrażam sobie, że nie można spacerować sobie w dowolnym kierunku, tylko trzeba poruszać się razem z wszystkimi w pogoni za celem. Trzeba być uważnym, by nie wejść w drogę kuli. Przypuszczam, że nie ma miejsca na zastanowienie między „cel” a „pal”, bo to przecież bardzo krótki odstęp – tylko myślnik – wystarczy może na wzięcie oddechu. Polowanie w swej naturze jest przecież dynamiczne i skoncentrowane na zamiarze trafienia celu. A cel ucieka, trzeba go gonić.

Człowiek to łowczy. Potrzebuje polowań. Wczesna wiosna nie jest jednak czasem szczególnie łaskawym. Tyle zakazów. Ileż można strzelać do lisów i dzików? Nie pozostaje nic innego, jak czekać na jesień, kiedy będzie można celować właściwie do wszystkiego, co się rusza. Zresztą bądźmy szczerzy – czy trzeba zawsze polować na zwierzęta? Oczywiście, że nie. Historia zna różne polowania. Na przykład na czarownice, na heretyków, na Żydów, na Polaków, na okazje w sklepie. I polujemy. Z zapałem, masowo. Także ci, którzy chętnie pokpiliby sobie ze mną z tej dziwnej, prymitywnej pasji okraszonej nutką sadyzmu. Oni także namiętnie polują. Często nawet w słusznej sprawie. Urządzają obławy na przestępców, polityków, na złych i niesprawiedliwych. Ale w tym pośpiechu, w pospolitym ruszeniu, trudno już przyglądać się bliżej, analizować, czy to zdrowe dorodne zwierzę, czy chore. Cel to cel. Na polowaniu nie ma miejsca na różnorodność postaw, na kontrargumenty, bo takim zachowaniem można ściągnąć na siebie podejrzenia, wejść w drogę pędzącej kuli i stać się jednym ze ściganych.

Populizm penalny został opisany całkiem niedawno. John Pratt mówi, że ma on antyintelektualną naturę, wypiera debatę wymagającą wszechstronnego rozważenia faktów, bazującą na przemyślanych i poprzedzonych zebraniem informacji propozycjach, prowadzi do kształtowania prawa na skutek przesłanek medialnych i towarzyszących im emocji. Wiążą się z nim różne mity, choćby taki: przestępczość stale rośnie i cechuje się coraz większym nasileniem przemocy, a prawo jest zbyt liberalne i tylko surowa represja może położyć temu kres. Zjawisko to wydaje mi się dziwnie znajome, kiedy irytujemy się na powoływanie komisji, na „rozmydlanie” sprawy przez przywoływanie argumentów różnych stron, kiedy żądamy natychmiastowych wydaleń i usunięć i kiedy wystarczy nam notatka, by żądać krwi i żadne inne rozwiązanie nie jest w stanie nas zadowolić. Także wtedy, gdy oceny zdarzeń kształtują się przede wszystkim poprzez debatę w mediach społecznościowych i skrótowe okrzyki, bo wszystkie bardziej zinstytucjonalizowane działania wydają się zbyt opieszałe i nie pasują do konwencji polowania. I właśnie populizm penalny przychodzi mi niestety do głowy, kiedy patrzę na powstające w pośpiechu dziwne zalecenia i prawa, które mają uspokoić emocje oburzonego tłumu, a niekoniecznie wychodzą naprzeciw potrzebom zainteresowanych.

Nie lubię polowań. Nawet w słusznej sprawie. Nawet tych świetnie uargumentowanych. Nie lubię presji napierającego tłumu, który uniemożliwia rozmowę, który działa w krótkotrwałym, emocjonalnym porywie, bez planu. Na polowaniu chodzi o to, by prędko wycelować i trafić. Polowanie to pośpiech i hałas. A przecież mieliśmy coś naprawić. Mieliśmy się wreszcie usłyszeć.

(Magdalena Drab, "5000 znaków. Łowiecko", Miesięcznik Teatr, nr 6/2021)