Koszmary milenialsów, którzy wychowują teraz dzieci. Sami są już podobno nadmiernie pewni siebie i przekonani o swojej wyjątkowości. Chcą obdarzyć dzieci jeszcze większą uwagą i wyposażyć je w poczucie własnej wartości. Dbają o rozwijanie pasji swoich dzieci. Czy liczą na zwrot inwestycji?  W comiesięcznym felietonie z cyklu "5000 znaków" pisze Magda Drab.


Jestem na placu zabaw. Chłopiec około sześcioletni, ubrany w kask i usadzony na dziecięcej huśtawce, prowadzi wykład z astronomii. Zblazowana matka huśta syna.

– Asterhoida, którha mijała ostatnio Ziemię, rhozwinęła prhędkość około siedemdziesięciu tysięcy kilometrhów na godzinę. To dużo szybciej niż rhakieta.

– Yhm – mruczy matka i spogląda w bliżej nieokreślony punkt krajobrazu.

– Asterhoidy to odłamki skalne, którhe mogą mieć nawet kilka kilometrhów śrhednicy.

– Yhm – nieprzekonująco sygnalizuje swoją uwagę zblazowana matka.

– Zderzenie z asterhoidą mogłoby doprhowadzić do katastrhofy, ale zwykle zostaje po niej tylko duża dziurha. Tak zwany krhaterh.

– To bardzo ciekawe – zapewnia matka tonem wskazującym na coś całkiem przeciwnego i przerywa wykład, z trudem wyciągając syna ze zbyt małej huśtawki. Jego długie nogi klinują się w obręczach i zabezpieczeniach. Uwolniony wreszcie mały naukowiec rusza w dalszą drogę, opowiadając coś o specyfice meteorytów i ich zachowaniu w atmosferze ziemskiej. Kask na jego głowie rytmicznie oddala się wśród amortyzujących upadki piasków placu zabaw.

Kilka metrów dalej trzylatek roztrząsa w piaskownicy preferencje żywieniowe ceratopsa. Chłopiec jest bardzo przejęty i zaangażowany. Zna wiele szczegółów, stosuje specjalistyczne słownictwo. Nad nim na wpół dumny, na wpół zawstydzony ojciec zerka ukradkiem na innych rodziców. Wszyscy uśmiechają się pełni podziwu. Trzylatek, a już taki bystry.

– Niestety, czytamy mu o dinozaurach – tłumaczy nieśmiało ojciec.

Rodzice kiwają głowami ze zrozumieniem. Te dzieci są teraz takie mądre. Dorosły człowiek nie wie czasem tych wszystkich rzeczy. Wiadomo, to jeszcze nie Chiny albo Rosja. Nie mamy czteroletnich wykwalifikowanych gitarzystów czy tancerzy. Ale dzieci biegle liczące i piszące w wieku przedszkolnym są już raczej powszechne. Ile znaczy praca i zaangażowanie rodzica.

Podobno w wieku przedszkolnym ogromna większość dzieci to geniusze. Po dziesięciu latach zostanie ich już tylko garstka, a w wieku dorosłym ulice przemierzać będzie armia przeciętniaków. Szkoda zaprzepaścić taki potencjał u dziecka. Zwłaszcza jeśli są możliwości – kochający rodzice i środki.

Podobno zdolności językowe zaczynamy tracić już w wieku sześciu miesięcy. Piekielnie szybko. Pośpiech jest zatem wskazany. Kurs rozwijania umiejętności czytania u dzieci reklamuje się zdjęciem niemowlaka leżącego na brzuszku i wpatrującego się w karty z napisami: „Mama” oraz „Tata jest silny”. Bobas jest przejęty, ślinka kapie z jego bezzębnych ust na prześcieradełko, ale efekty już wkrótce, jak zapewnia autorka kursu. Nie wolno jednak poprzestać tylko na czytaniu, bo z każdym dniem dziecko prócz kreatywności i zdolności językowych zatraca także słuch absolutny. Warto się tym zainteresować i poddać dziecko odpowiedniej stymulacji. Ponadto wsparcie inteligencji i myślenia operacyjnego. Puzzle wspaniale nadają się do tego celu, tylko trzeba nauczyć się je odpowiednio układać. Są na to szkolenia. Ponadto sport. Tenis niestety nie pomaga, ale akrobatyka już tak. Dziecko nie raczkowało? Trudno będzie nadrobić. Do szóstego roku życia jest jeszcze nadzieja, ale potem… Wszystko stracone. Dlatego konieczna jest szybka reakcja i rehabilitacja. Znalezienie dysfunkcji u dziecka to powód do radości – zapewnia autorka kursów – bo pozwala na podjęcie natychmiastowej pracy. Kochasz dziecko – ogarnij się. Bo za dwadzieścia lat przyjdzie i zapyta: mamo, tato, co zrobiliście z moim myśleniem operacyjnym? Dlaczego nie stymulowaliście mojej prawej półkuli? Dlaczego jestem tylko jednym z milionów?

Koszmary milenialsów, którzy wychowują teraz dzieci. Sami są już podobno nadmiernie pewni siebie i przekonani o swojej wyjątkowości. Chcą obdarzyć dzieci jeszcze większą uwagą i wyposażyć je w poczucie własnej wartości. Dbają o rozwijanie pasji swoich dzieci. Czy liczą na zwrot inwestycji? Czy zawsze czerpią czystą radość z ciągłego podtrzymywania swoich genialnych dzieci obudowanych w ochraniacze? Może boją się przegrać w wyścigu albo stać się obiektem wyrzutów, które sami kierują wobec własnych rodziców. Hodowla małych cudów ma się dobrze. Stale podlewana ambicją i lękiem.

Przychodzi mi do głowy fragment jednego z najpiękniejszych esejów Janusza Korczaka: „Dziecko, które urodziłaś, waży dziesięć funtów. Jest w niem ósm funtów wody i garść węgla, wapnia, azotu, siarki, fosforu, potasu, żelaza. Urodziłaś ósm funtów wody i dwa popiołu. A każda kropla tego twojego dziecka była parą chmury, kryształem śniegu, mgłą, rosą, zdrojem, mętem kanału miejskiego. Każdy atom węgla czy azotu wiązał się i rozwiązywał w miljony różnych połączeń. Tyś tylko zebrała to wszystko, co było. […] Powiadasz: moje dziecko. Nie, to dziecko wspólne, matki i ojca, dziadów i prapradziadów. Czyjeś odległe ja, które spało w szeregu przodków, głos spróchniałej, dawno zapomnianej trumny, nagle przemawia w twym dziecku. […] Mówisz: ono powinno… chcę, by ono… I szukasz wzoru, jakiem być ma, szukasz życia, jakiego dlań pragniesz. Nic to, że wokół miernota i przeciętność. Nic to, że wokoło szarzyzna”.

Zgoda na szarzyznę. Trudna, ale zdrowa.

(Magdalena Drab, "5000 znaków. Szaro", Teatr, nr 5/2021)