Uwaga Jacka Głomba o wkraczaniu technologii do teatru miała miejsce jeszcze w czasie wolności – podczas jednej z "Kawiarenek obywatelskich" na temat sztuki ("A kultura tu podobno jest"). Jesienią 2019 r. Nikt nie podejrzewał wówczas, że przyjdzie z Azji zaraza i kolejne zamknięcia instytucji kultury doprowadzą do tego, że - jak doniósł @kt - w THM (Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej - @KT) powstanie specjalna ekipa realizująca streaming ze sceny. Pisze Adam Kowalczyk.


W paru tekstach dotyczących pandemicznych dokonań teatru kilkakrotnie zdarzyło mi się wspomnieć ten przesyłowy walor legnickich propozycji teatralnych. I, pewnie nie dość zgrabnie, ale za to wytrwale używałem słownictwa z liźniętej nad wyraz pobieżnie filmologii.

Czytam sobie właśnie dwa niemal równolegle opublikowane teksty o filmowych technikach, którymi ratują się teatry w Polsce. Ten z e-teatr.pl by Dariusz Pawelec "Dlaczego streamingi są niebezpieczne?" i "Wynurzenia" Pereiry z lutowego Dialogu. Oba więc ze specjalistycznych źródeł. Różne, bo Pereira lżejszy niż Pawelec. Ale na ten sam temat. Generalnie – jest narzekanie, ale mielizny, przed jakimi przestrzega Pawelec – w Legnicy, jak się zdaje – zostały ominięte. Jest więc spojrzenie z kilku kamer, są obrazy w różnych planach, jest ruch kamer.

Już w "Nowym Dekameronie" było, w sumie – ciekawie. Chociaż nie była to sytuacja streamingu w takim rozumieniu, które podjęli wspomniani autorzy. Nowele "Nowego Dekameronu" przesłano do sieci, ale uprzednio zostały zarejestrowane, poddane obróbce i scalone. Zdecydowanie tu teatru na żywo nie było. Był jednak pośrednik – internet. W tym "Nowy Dekameron" podobny jest do – na przykład – "Golca". Potem działo się już coraz lepiej. Zupełnie, przy okazji i bez zagłębiania się w szczegóły – niejako w przelocie, trzeba przytaknąć, że dźwięk w tych przekazach nie jest kwestią, a przylepione plastrem do policzka mikrofony (stale na przykład w "5.0") w ogóle nie robią.

Inaczej z tym, co widać. Pojęcie obrazu pojawia się, niestety – bezwiednie i automatycznie, gdy myśli się o sfilmowanym czy raczej: przesłanym widoku sceny. To, co dla odbiorcy streamingu jest w jakimś stopniu obrazem na ekranie komputera, nie staje się przecież obrazem podczas spektaklu w teatrze na żywo. Obraz, w potocznym rozumieniu słowa – jest uproszczony i ograniczony – ma ramy i na dwuwymiarowej płaszczyźnie wytwarza iluzję głębi – trzeciego wymiaru. Najprościej. Pojęcie obraz więc nie chce zgodzić się z doświadczeniem widza teatru. Przyjąć je tu można jednak pod warunkiem świadomości jego niezupełnej adekwatności.

Przymiarkę do zagadnienia: elektroniczny przekaz akcji tworzonej przed kamerą rozegrano ciekawie już w "Fanny i Aleksander". Chociaż – znów, nie był to ten streaming, o jaki chodzi w narzekaniach i przestrogach z Dialogu i e-teatru. Warto to zauważyć, ponieważ takie e-spektakle jak "5.0" czy "Golec" czerpią z tamtych właśnie wcześniejszych doświadczeń.

U Kosa/Bergmana było więc tak: elektronicznie wytworzony obraz poszerzał, pomnażał scenę. Pokazywał bowiem publiczności na ekranie umieszczonym w kulisie to, co działo się gdzie indziej – tam, gdzie widownia za aktorem pójść nie mogła. Po pierwsze – nie zmieścilibyśmy się, na przykład – w loży na balkonie, gdzie rozegrano alkowianą scenę Gustav – Alma. I nawet nie powinno nas tam być. Zdaje się, po drugie – że powstała nowa jakość. Przekaz z sypialni na żywo realizował równoległość akcji, równoczesność dwu scen.

Elektroniczny pośrednik dostarczał robionego z ręki obrazu, którego nie sposób było skonsumować, odebrać tak, jak rozgrywającą się aktualnie na scenie sytuację. Widzowi pozostającemu na scenie narzucona została w ten sposób rola świadka sceny dyskretnej, intymnej. Rola oglądacza-podglądacza. Czy tego chciał, czy nie. Inaczej – wytworzono intymność dzięki przesyłowi z jakiegoś teatralnego zakamarka. I zauważmy – intymny, choć zgoła inaczej – dialog Heleny i Isaka w elektronicznym istnieniu przepadłby i przepadłoby z kretesem wszystko to, czym wzruszał grany na żywo.

Z powodu użycia przesyłu powstała sytuacja, o której łatwiej byłoby mówić z zastosowaniem pojęć wyprowadzonych z literaturoznawstwa czy muzykologii: wielogłosowość, albo polifonia. Tu jednak tworzywem jest nie słowo, dźwięk, lecz scena, żywy obraz. Karkołomne byłoby nazwanie tego efektu zastosowania pracy kamery wewnątrz spektaklu wieloobrazem, bo jedno wprost, a drugie z kamery: na deskach i na ekranie. Podobnie podczas pysznej biesiady u Ekdahlów kamera i mikrofon wydobywają z gwaru zgromadzonych dialog służby wtopionej w rodzinne świętowanie. Albo na jego marginesie pokazują niewymawialne wyczyny Carla gdzieś na stronie. Film montował to naturalnie, linearnie, po kolei, Kłos składa równolegle. To coś różnego od symultaniczności rozumianej tak, że widownię dzieli się, by równocześnie przedstawiać różnym grupom inne sceny grane w różnych miejscach. Tu jedna, niepodzielona widownia ogląda na raz różne sceny. Różne co do miejsca i charakteru, rodzaju percepcji, ale wypełniające dom Ekdahlów dopełniającymi się smakowitymi epizodami (streaming wewnętrzny?).

Wydaje się, że cyfrowa technika przesyłania może sprzyjać i sprzyja odbiorcy widowiska teatralnego. Wbrew ortodoksom – tak po stronie twórców jak i odbiorców, którzy z powodu streamingu narzekają na rozdzielającą ich szybę. Przykładem mogą być realizacje komedii Levina ("Wszyscy chcą żyć") i Moliera ("Chory z urojenia") reżyserowanych także przez Łukasza Kosa.

"Wszyscy chcą żyć" – tu dopełnia się żywy teatr i jego elektroniczny przekaz (i przy okazji rejestracja – nie sądzę, że THM nie utrwalił sobie sygnału – tak dla porządku w archiwum). Teraz piszę trochę z pamięci, ale, o ile pamiętam, reżyserujący i miejscami prowadzący kamerę – mówiący wprost w obiektyw reżyser znakomicie rozporządzał obrazem i albo sam wypełniał kadr, albo mieścił się w kadrze wraz z aktorami – i to był to inny, ciekawy smak teatru. Chyba dla teatru samego, a na pewno dla widowni. Zupełnie jak pilnujący rytmu swoich widowisk obecny wśród aktorów Tadeusz Kantor.

Inną innością zupełnie było "5.0". Niełatwo wyobrazić sobie, aby ostatnia część tego serialu miała być – zgodnie z zapowiedziami twórców mówiących o planach przedstawienia na żywo – dwudziestominutowym spektaklem na osobnym bilecie. W przytoczonym w @kcie wywiadzie z Magdaleną Drab znajdujemy nieco w tej kwestii – serial nie był pisany pod kamerę i streaming, ale już o jego realizacji i premierowej onlajnowej postaci przesądziły okoliczności.

Nie do końca potrafię zrozumieć lęki/zgodzić się z przestrogami głoszącymi, że pandemia i zamknięcie trwale zdemoluje układ i związek: scena – widownia. Jakoby wymuszone pośrednictwo elektroniki w odbiorze teatru – tego teatru miało nas oduczyć. Że nawyki, którymi nasiąkniemy podczas domowego gapienia się w monitor, pozbawią nas zdolności wspólnotowych reakcji. Że nie będziemy śmiali się, reagowali. Albo – co gorsza, podczas spektaklu na żywo, kiedy do tego wrócimy, będziemy skłonni do jakiegoś rozprzężenia i domowych zachowań – gadania, szeleszczenia papierkami, czy chrupania czipsów. Sądzić raczej można, że kiedy nastąpi upragniony powrót do teatralnej normalności, oddamy teatrowi – co teatralne i zajmiemy fotele na widowni jak należy.

W związku z tym osobliwym stanem, w jakim jeszcze "trwa mać" teatr jak i wszystko inne – powstają ciekawe raporty publikowane przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego. Jeden z nich zatytułowany "Obecność teatrów w przestrzeni online w trakcie pandemii" daje pojęcie o tym, dla jednych – ciekawym, dla innych – nieznośnym pośrednictwie środków masowego przesyłu. Zaświadcza o istnieniu – obok malkontentów – czy to wśród twórców, czy odbiorców, także i entuzjastów, którzy potrafią wypracować pozytywny stosunek do streamingu.

Cyfrowa wersja teatru nie dla wszystkich jest jakimś nieakceptowalnym erzacem. Całe lata w poniedziałek po "Dzienniku "oglądaliśmy teatr telewizji, do którego streaming ze scen różnych teatrów podobny jest trochę. Z poważną różnicą – streamingi idą w czasie rzeczywistym. To jednak jest coś na żywo.

W lutowych "Wynurzeniach" Pereira zauważa: "teatr telewizji najczęściej ujawnia wszystko to, co w teatrze sztuczne, manieryczne i nie do zniesienia" – więc wyostrzane jest to, co na scenie mogłoby jakoś ujść? ("Czyżby wśród mieszkańców Moskwy mogli się znaleźć kanciarze?"). Do tego spostrzeżenia dodać wolno, że sztuczność, manieryczność i nieznośność zawsze zniechęca. Bez względu na to, czy jest odtwarzane w telewizorze, czy, o nudo! – powstaje na żywo na scenie albo jest przekazywane (i odbierane) w streamingu. Wtedy staje się nieodwołalnie jakimś wyjałowionym zamiast.

(Adam Kowalczyk, "Streaming jak szklanka wody", http://www.gazetapiastowska.pl, 2.05.2021)